Dziwny świat w którym zdolności magiczne bywają całkiem bezużyteczne. Na co komu umiejętność suszenia liści, podpalania pośladków, podstawiania nóg czy budowania krótkotrwałych przezroczystych ścian. Są bo są, ale dlaczego i w sumie czemu mają służyć nie do końca wiadomo. Ale i tak najgroźniejsze jest to, że ich brak decyduje o być albo nie być. Bez nich nie można mieszkać na Xanth.
Bink, bohater musi poznać swój talent, albo będzie musiał zrezygnować i z planety i z kobiety, która ma stać się jego małżonką. W poszukiwaniu tego czegoś co na tej planecie stanowi o wartości człowieka, wyrusza do Dobrego Czarodzieja Humphreya.
Centaury, wilkołaki, zjawy, cienie i smoki. Poruszające się kamienie. Świat magii pełną parą z tragiczną historią kolonizacji, mordów i gwałtów w tle. Masa przygód, napotkanych po drodze przeciwności, ludzi i nieludzi, którzy zwykle nie są bohaterowi przyjaźni.
Świat maksymalnie przesycony stworzeniami. Jakby z kilkunastu książek autor pozbierał wszystko co w nich jest magiczne i wrzucił do jednego worka. Ja jeszcze z taką różnorodnością się nie spotkałam.
Czy mi się podobało?
Nieodparcie, podczas lektury miałam wrażenie, że za późno czytam tę książkę. Że kilka, może kilkanaście lat temu znacznie bardziej podobałaby mi się, lepiej potrafiłabym ją ocenić i pewnie docenić. A Świat przedstawiony, skądinąd bardzo przemyślany i atrakcyjny, spodobałby mi się bardziej. Chyba nawet żałuję, że tych kilkanaście/kilkadziesiąt lat temu nikt mi tego nie podsunął.
Plus za świat, plus za pomysły, plus za głównego bohatera. Typowy cudny, honorowy, taki do pokochania.
O romansie powiem tylko, że mimo iż go prawie nie było, to i tak chłopak miał ciężki orzech do zgryzienia, bo Calemeon albo była piękna i głupia, albo paskudna i wyjątkowo inteligentna, albo gdzieś po środku, co najbardziej radowało bohatera, ale czyniło ją mocno przeciętną. Ale w sumie nie było jej wiele.
Jak przystało na powieść fantasy wszystko zakończyło się wielkim szczęśliwym zakończeniem, a Cameleon, ku radości Binka, była akurat w stanie wypośrodkowanym więc nadzieja na przyszły dobry los pozostała.
Z ręką na sercu, nie podejrzewam, że przeczytam kolejne części, choć nie byłabym zdziwiona gdyby moja progenitura się za nie zabrała.