Lauren Oliver ukończyła filozofię i literaturę na uniwersytecie w Chicago, potem przeprowadziła się do Nowego Jorku. Mieszka na Brooklynie, pisze wszędzie, ciągle i na wszystkim: i na notebooku, i na serwetkach. Poza tym uwielbia gotować, jest uzależniona od kawy i dodaje keczup do wszystkiego, nawet do kanapek z pomidorem.
Szczerze mówiąc, nie słyszałam zbyt wiele o autorce aż do momentu, gdy jej powieść trafiła w moje ręce. Obiło mi się wcześniej o uszy co nieco na temat książki, nie zainteresowała mnie ona jednak na tyle, bym po nią sięgnęła. W końcu skusiłam się jednak, widząc ją w księgarni na przecenie do kupienia za grosze.
Główną bohaterką powieści jest Sam Kingston, wiodąca z pozoru idealne wręcz życie. Ma wszystko o czym tylko przeciętna nastolatka może marzyć. Trzy wspaniałe przyjaciółki, chłopaka, dobry dom, popularność… Porządek w jej życiu znika jednak na dobre 12 lutego. Bo to właśnie tego dnia dzieje się coś strasznego. I to właśnie ten dzień będzie musiała przeżywać na nowo siedem razy.
Całość fabuły z pozoru nie wydaje się zbyt ambitna. Muszę przyznać, że charakter zarówno Sam jak i jej przyjaciółek nie do końca przypadł mi do gustu. Nie przepadam za takimi dziewczynami w normalnych kontaktach, a już tym bardziej na kartach powieści. Większość postaci jest jednak zbudowana w sposób ciekawy, wielowymiarowy. Każda z dziewczyn ma swoje przeżycia, problemy, sekrety i rzeczy z którymi się zmaga. Moje wielkie współczucie praktycznie od początku budziła Juliet. Bo w końcu któż z nas w swoim życiu choć raz nie padł ofiarą żartów samozwańczej szkolnej elity?
„Może dla ciebie jest jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące, albo dziesięć- tyle czasu, że możesz się w nim zanurzyć, taplać do woli, że możesz pozwolić by przesypywał ci się przez palce jak monety. Tyle czasu, że możesz go zmarnować”
Dalsze wydarzenia pokazują nam przede wszystkim walkę o zakończenie tego ostatniego dnia w dobry sposób. Dają szansę, na naprawienie życiowych błędów przynajmniej w małym stopniu.
„Niebo akurat wygląda dokładnie tak samo. Pewnie na tym polega cała tajemnica, kiedy próbuje się wrócić do przeszłości. Trzeba spojrzeć w górę.”
Prawda zawarta w powyższym cytacie wyjątkowo do mnie trafiła. Wszystko to wiązało się z wielką chęcią odwiedzenia dawnych miejsc z dziecinnych wspomnień bohaterki. Wszystko jednak się zmienia, czy tego chcemy czy nie. Czasem tylko niebo zostaje takie samo.
„Ale kiedy noc się zaczyna, wszystko jest możliwe.”
Język i styl są raczej przystępne i łatwe w odbiorze. Tekst nie wymaga od nas większego wysiłku przy zrozumieniu. Z pewnością będzie zrozumiały dla każdego. Powieść na tle innych wypada całkiem dobrze. Nie spotkałam się wcześniej z podobny wątkiem, który muszę przyznać – jest bardzo ciekawy. Bo w końcu, kto z nas wiedząc, że może naprawić coś w swoim życiu – nie przyjąłby takiej ostatniej szansy? Perspektywa ta wydaje się kusząca i smutna jednocześnie. Pokazuje nam też w pewien sposób, jak bardzo życie innych zależy od naszego i że nigdy nie jest za późno na naprawienie naszych błędów.
„Nadzieja trzyma przy życiu. Nawet po śmierci jest to jedyna rzecz, która trzyma przy życiu.”