Średniowiecze zawsze kojarzy mi się z masywnymi budynkami, okrucieństwem, ogólnie z rzeczami poważnymi i topornymi. Nie lubię tego okresu w historii świata i Polski. Nie kojarzy mi się za dobrze i nie miałam ochoty go głębiej poznawać. Dzięki pozycji „Białe Drzewo” odmieniłam swoje spojrzenie na ten okres, ale o tym za chwilę.
Przemysław Pakosz jest matematykiem, żyje w komunistycznej Polsce. Pewnego pochmurnego dnia dostaje propozycje skonstruowania, machiny czasu. Jest to dla niego szansa wyrwania się spod władz komunistów. Wraz z nim wyruszą więźniowie, skazani za sprzeciwianie się komunistycznym władzom. Po wielu pracowitych dniach, obliczania skomplikowanych równań nadchodzi ów oczekiwana chwila. Każdy ma wybór epoki, do której chce się przenieść. Przemysław Pakosz przenosi się do XIII wiecznej Polski. Ląduje w ciele Zbydulka i przyjmuje imię Przemo. Z czasem zostaje giermkiem rycerza i poznaje techniki tego rzemiosła. Jak potoczą się dalszy losy dzielnego Przema? Czy da sobie radę w średniowiecznej Polsce?
Książka jest całkiem inna niż się spodziewałam. Zupełnie mnie zaskoczyła, oczywiście w pozytyw sensie. Były też rzeczy, które utrudniały mi czytanie. Pierwszą z nich był trudny język, nie chodzi mi to o archaizmy, tylko o matematyczne twierdzenia. Może dla kogoś, kto jest dobry z przedmiotów ścisłych, ten element nie był by problemem. Mnie bardzo to rozpraszało, przez to nie mogłam się skupić na dalszym zapoznawaniu się z przygodami profesora. Niekiedy musiałam się zmuszać do tego by nie odłożyć książki.
Napisane jest, że książka jest z gatunku fantasty, ale ja jakoś nie mogłam się tej „fantastyczności” doszukać. Jedynie na początku jest wzmianka o elfach. W środku owszem są wspomniane fantastyczne stworzenia, ale tylko jako słowa, nie ma ich tam fizycznie. Nie mówię, że to błąd- właśnie nie. W innych książkach może był by to dla mnie problem, ale tutaj zupełnie mi to nie przeszkadzało.
Powieść dała mi inne spojrzenie, na średniowiecze. Jak już wspomniałam, nigdy za nim nie przepadałam. A przecież tyle w tym czasie się wydarzyło. Pani Manikowska dodała do tej epoki dużo humoru. Dużym plusem, było dla mnie dodanie elementów Tolkiena z „Hobbita” i „Władcy Pierścienia”. Czytałam tylko to pierwsze, ale i tak orientowałam się, o co autorce chodziło. W niektórych momentach śmiałam się do łez, a tych chwil było naprawdę sporo.
Pani Katarzyna pisze łatwych, choć momentami niezrozumiałym stylem (zwłaszcza, gdy pojawiały się terminy matematyczne). Jak wspomniałam umie rozbawić do łez. Powieść pokazuje również, jaką moc daje wyobraźnia i wiara w siebie.
Bohater, też jest inny. Taki oryginalny i zabawny. Z wielu jego wypowiedzi można było coś wyciągnąć, ale też pośmiać się. Był bardzo odważny i podstępny, potrafił wybronić się z każdych opresji. I to z humorem. Wszędzie gdzie się znalazł biła wesołość. Nie mógł usiedzieć w jednym miejscu, zawsze musiał podróżować. To właśnie w nim lubiłam. Był taką odskocznią od tych poważnych i ponurych bohaterów.
Książkę polecam wszystkim osobom, które chcą się oderwać od codzienności. Gwarantuje wam, że z pewnością powieść was rozbawi. Chyba tylko ponurak nie zaczął się przy niej śmiać.