Linijki papilarne recenzja

Bohemy Opola świat zaginiony

Autor: @Meszuge ·5 minut
2020-07-22
2 komentarze
2 Polubienia
W największym skrócie można powiedzieć, że jest to opowieść (w różnej formie, bo to i reportaż, i felieton, i wywiad) o środowiskach twórczych Opolszczyzny aktywnych w czasach PRL. Głównie mowa jest o wyrobnikach pióra (stąd, choć na pewno nie tylko stąd, „linijki”), czyli literatów, dziennikarzy, poetów, pisarzy, ale też malarzy i muzyków.

Choć teksty dotyczą bardzo konkretnych czasów, miejsc (np. Opole, Rynek, Teatr 13 Rzędów Grotowskiego zamieniony później na Klub Związków Twórczych) i ludzi, których poznajemy z imienia, nazwiska, działalności, postawy, przekonań i wizerunku, a, tak, bo zdjęcia też są w książce, to jednak odnoszę wrażenie, że mogłaby to być relacja uniwersalna. Cóż z tego, że miasto nazywałoby się inaczej, a bohaterowie inne nosili nazwiska; legendarny swego czasu bar „Pod Siódemką” nosiłby może nazwę „Szarotki”, „Semafora” albo innej „Fregaty” („Fregatę” pamiętam akurat z Wrocławia, nazywaliśmy ją budynkiem F1 politechniki), ale przecież tego typu lokale były wszędzie, od morza do Tatr.

To, co mnie w książce urzekło, to nastawienie autora oraz jego złośliwy, inteligentny, często wieloznaczny humor. Bo większości osób w niej się pojawiających przecież nie znam. A właśnie – nastawienie. Inteligentnym ludziom, których zapewne paru w naszym kraju jeszcze zostało, choć nie wiadomo, na jak długo, wystarczy takie oto stwierdzenie Buchowskiego:

„Mojemu pokoleniu, a i trochę młodszym też, należałoby – dzisiejszą modą – rozdać ordery za samo istnienie. Zwłaszcza my powinniśmy już dawno dostać po krzyżu, bo jesteśmy żywym okazem świadczącym, że jakąś nadludzką siłą jednak można było ten PRL przeżyć. A przecież wszystkim wiadomo, nie tylko z licznych prac naukowych, że przeżyć się tego nie dało i dlatego, kto mądry, ten się z przyjściem na świat rozsądnie wstrzymał aż do roku 1989” [1].

Pozostałym, tym… hm… inteligentnym trochę inaczej, wydawać się może, że książka jest wyrazem sentymentu autora do „komuny”. Nic bardziej mylnego. Marian Buchowski drwi z patologii tamtych czasów okrutnie, choć w sposób niekoniecznie dla wszystkich zrozumiały i czytelny, na przykład:

[Portier z KZT] „Trochę swoim zachowaniem przypominał niekiedy postawę bardzo w tamtym ustroju powszechną: wprawdzie wykonuję pracę o charakterze usługowym, ale co najmniej mową ciała dam usługobiorcy do zrozumienia, że wcale, ale to wcale nie jestem od niego gorszy. Najwyraźniej to widać było u kelnerów, którzy mniej lub bardziej ostentacyjnym chamstwem wobec klienta walczyli o społeczną równość i sprawiedliwość” [2].

Marian Buchowski nie jest „za komuną”, ale ciekawszym pytaniem wydaje się: przeciw czemu jest autor „Linijek”? Częściowo wyjaśnia to kolejny cytat:

„Nową rzeczywistość PRL-u każdy sobie ubarwiał na własną rękę. Pomysły były różne: knucie przeciwko »komunie«, zbieranie znaczków, pisanie anonimów, picie wódki, zdradzanie żony, albo chociaż jej bicie… Ponieważ kiedyś, nie to co dziś, nie było czym imponować w sposób dla wszystkich i z daleka widoczny, to do rangi atutów pomocnych w budowaniu pozycji towarzyskiej urastać musiały lekceważone dziś drobiazgi, nie wymagające gotówki i nie do kupienia w sklepie, ani na Allegro: mądrość, błyskotliwość, talent, dorobek twórczy, wrażliwość, oczytanie, bywanie w teatrze, ciekawa osobowość…” [3].

Przyznaję, że mnie też krew zalewa, kiedy ludzie urodzeni w 1985 roku albo i później, próbują z wielkim przekonaniem opowiadać mi (a także osobom urodzonym w latach czterdziestych, pięćdziesiątych, sześćdziesiątych ubiegłego wieku), jak to się żyło w czasach PRL-u.

Anegdoty, zabawne epizody, komiczne pomysły, absurdalne wydarzenia, kpina i drwina, to pierwsza część książki. Druga zawiera biogramy pisarzy (na przykład Niny Kracherowej, Edwarda Pochronia, Marka Jodłowskiego) oraz opisy relacji środowiska pisarskiego z „komuną”, cenzurą (Urzędem Kontroli Publikacji i Widowisk), i tu już nie zawsze bywa śmiesznie. Zwłaszcza gdy mowa jest o TW (tajnych współpracownikach), czyli donosicielach, szpiclach, kapusiach, z tego grona. Tym bardziej, że jest to temat też mocno niejednoznaczny. Jedni do współpracy zostali w jakiś tam sposób zmuszeni, innym chodziło tylko o pieniądze, jeszcze innym o możliwość publikowania, a byli i tacy, którzy robili to z przekonania. To były czasy znacznie bardziej skomplikowane, niż się to obecnie młodym historykom (histerykom?) wydaje.

Odrobinę poczułem się przytłoczony liczbą nazwisk, będzie ich pewnie z pięćset (na szczęście książka zawiera rzetelny indeks), ale to przypomina czytelnikowi, że jest to jednak pisarstwo dokumentalno-misyjne. Bo pewien jestem, że misją autora było ocalenie od zapomnienia ludzi, spraw, zdarzeń i pokazanie tego wszystkiego w sposób niezafałszowany polityczną, jedynie poprawną ideologią – taką lub inną, to akurat nie ma znaczenia, bo historia to fakty, realne zdarzenia, a nie interpretacje partyjne.

Zdarzają się w książce elementy, nazwałbym to, demaskatorskie, na przykład:

„I jeszcze jedno. Za dużo wiem o uzależnieniu , aby nie przestrzec. Nie, nie przed skutkami picia, tylko przed zwalaniem za wszystko winy na ustrój, na szarą, uciążliwą rzeczywistość PRL-u, w której przyszło wieść żywot większości osób, których nazwiska utrwalam w tej książeczce. Mistrzem w takim bajaniu był Marek Hłasko. Do dziś (mimo spopularyzowania wiedzy o mechanizmach uzależnienia) dają się na to nabierać nie tylko najbardziej leniwi umysłowo »badacze skutków PRL-u«, ale nawet wysokiej klasy krytycy literaccy. Jako człowiek także z autopsji znający temat picia nieźle, a przy tym pisarz nie tylko zdolny, ale również inteligentny – musiał Hłasko, będąc jeszcze w Polsce, przynajmniej podejrzewać, że czynniki zewnętrzne w postaci ponurej rzeczywistości tamtego PRL-u nie oddziaływały zbyt mocno – jako powód do picia – na cudzoziemców pogrążających się w alkoholizm na terenie USA i całej reszty wolnego, kolorowego i pełnego dostatku świata” [4].

Kiedy autor najlepszej na świecie biografii Stachury („Buty Ikara”) pisze takie rzeczy o Hłasce, to gotów jestem uwierzyć bez zastrzeżeń. Zna czasy i ludzi, po prostu. Ale tu nie chodzi o Marka Hłaskę, ale o fakt, że na całym świecie alkoholizm (F10.2) jest chorobą niezawinioną, a jedynie Polacy próbują na PRL przerzucać odpowiedzialność za swoje nadmierne picie. PRL-u nie ma od trzydziestu lat, a konsumpcja alkoholu w Polsce jakoś nadal dynamicznie i triumfalnie rośnie. I, pomijając lokomotywy, jest to jedyny towar, który w ciągu ostatnich dwudziestu lat znacząco potaniał.

Momentami „Linijki papilarne” nie są lekturą najłatwiejszą, ale zdecydowanie polecam i to nie tylko mieszkańcom Opolszczyzny.




---
1. Marian Buchowski, „Linijki papilarne”, wyd. Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Emanuela Smołki w Opolu, 2019, s. 5.
2. Tamże, s. 19.
3. Tamże, s. 18.
4. Tamże, s. 79-80.

Moja ocena:

× 2 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Linijki papilarne
Linijki papilarne
Marian Buchowski
8/10

Komentarze
@jatymyoni
@jatymyoni · prawie 4 lata temu
Ciekawa recenzja. Mimo, że jestem mieszkanką opolszczyzny nigdy nie byłam związana z Opolem. Zawsze było mi bliżej do Gliwic. Powód jest prosty, studiowałam w Gliwicach, a Opole jawiło mi się jak grajdoł. Chociaż był okres, kiedy regularnie jeździłam do teatru i filharmonii do Opola.
@oliwa
@oliwa · prawie 4 lata temu
Jednakowoż, a propos picia, PRL i Hłaski. To analiza z drugiej ręki, gdzieś zasłyszana - jeszcze za czasów Hłaski, i u niego samego, pisało się "pił wódkę". Pod koniec PRL wystarczyło już "pił" i każdy wiedział, o co chodzi.
Linijki papilarne
Linijki papilarne
Marian Buchowski
8/10

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Pozostałe recenzje @Meszuge

Beria. Oprawca bez skazy
Różne oblicza Ławrientija B.

Francuska sowietolożka Françoise Thom napisała gigantyczną (prawie tysiąc stron) biografię Ławrientija Pawłowicza Berii, radzieckiego działacza komunistycznego pochodzen...

Recenzja książki Beria. Oprawca bez skazy
Genialni. Lwowska szkoła matematyczna
Byliśmy potęgą... w matematyce

Mam pewne szczególne powody, by interesować się Stefanem Banachem, planowałem nawet o tych swoich sentymentach napisać, ale ostatecznie zrezygnowałem. Anegdota mogłaby n...

Recenzja książki Genialni. Lwowska szkoła matematyczna

Nowe recenzje

Odnaleziony ksiądz
Proces zrzucania sutanny
@almos:

Kolejne wspomnienia księdza, który odszedł ze stanu kapłańskiego. Na początku przytacza Adamiec dosyć interesujące dane...

Recenzja książki Odnaleziony ksiądz
Instytut Absurdu
Niewykorzystany potencjał
@Banshee22:

Jestem bardzo zawiedziona, więc nie będę ani trochę wyrozumiała dla tej książki. Zostałam do niej mocno zachęcona i prz...

Recenzja książki Instytut Absurdu
Kiki Man Ray
Muza dla gigantów sztuki.
@Mania.ksiaz...:

Kiki de Montparnasse była prawdziwą ikoną swojej epoki. Była nie tylko modelką, ale również aktorką, piosenkarką kabare...

Recenzja książki Kiki Man Ray
© 2007 - 2024 nakanapie.pl