Ależ tu długo była budowana powieściowa baza. Serio, czasem jest tak, że akcja trwa i trwa, nie porywając nas przy tym specjalnie, a potem mamy jakiś, mniej lub bardziej widoczny, kontrapunkt i okazuje się, że to był tylko fundament dla właściwej fabuły. Okej, ale tu to budowanie zajmuje z dobre siedemdziesiąt procent tekstu. I nawet nie jest to klasyczne tworzenie podbudowy narracyjnej, w końcu jest to któraś już z części powieściowego cyklu, więc świat, w którym mają miejsce te wydarzenia, część postaci, ich osobowości (wrócę jeszcze do tego aspektu), dynamikę relacji między nimi itd. z grubsza już znamy. Po prostu w pewnym momencie (właśnie po przekroczeniu około 70% lektury), orientujemy się, że wszystko co miało miejsce wcześniej była taką właśnie podwaliną dla realizacji właściwych pomysłów autorki. To mocno paradoksalne, bo w pierwszej połowie powieści widzimy naprawdę mocne rzeczy, rytualne mordy, opisy zmasakrowanych zwłok itd. I wszystko to nie rusza nas do tego stopnia, że musi być potem ratowane faktem, że "to było tylko takie zawiązanie".
Z tą "wstępną" częścią "Klubu Mafista" to w ogóle jest ciekawa sprawa. Jest tam jeden niewielki wątek - nie będę zresztą robił z tego jakiejś wielkiej tajemnicy, chodzi o sceny z dziewczyną we Włoszech - który interesuje nas, czytelników, wyraźnie mocniej niż reszta powieści. Jakoś tak bardziej wciągający, intrygujący, ciekawszy. I cały stworzony z kilku raptem migawkowych scen. W pierwszym odruchu myślimy sobie "o, gdyby to rozbudować, to to byłaby o wiele lepsza, ciekawsza książka", po czym po chwili dochodzimy do wniosku "nie, jednak siłą tego wątku jest to, że jest właśnie taki migawkowy, to dzięki temu właśnie działa". I nie jest zapewne kwestią przypadku, że gdy potem rzeczona dziewczyna dostaje znacznie więcej miejsca w akcji (właśnie po tych około 70% tekstu), właśnie wtedy cały thriller tak mocno zyskuje. Widać tu tym bardziej to, o czym pisałem powyżej - przygotowawczy charakter znacznej części tego thrillera. I widać też nie najgorszą technikę i jakiś tam talent Gerritsen (nie jestem jej fanem, jednak techniki i jakiegoś tam talentu jej nie odmawiam :) ), która umiała to wszystko tak opracować i rozpisać.
Co równie interesujące w tym kontekście, to sposób w jaki ten podział "Klubu Mefista" przekłada się na dawkowane nam w tekście powieści informacje na temat ezoteryzmu, starożytnych ksiąg, tajemniczych symboli itd. - tego, co miało być zdaje się istotą omawianej pozycji. Długo odbieramy formę, w jakiej Garritsen to robi - ustami wykreowanych przez siebie postaci rzecz jasna - jako zbytnio szarpaną, niepoukładaną. Dane pojawiają się, ale cokolwiek chaotycznie, jakby bezplanowo. Potem wszystko zaczyna się jakoś tam układać - znowuż, płacimy tu pewną cenę za to pisarskiej założenie przyjęte przez autorkę.
Jest natomiast w owym rozplanowaniu powieści jeden bardzo duży zgrzyt - otóż do pewnego momentu mamy w książce co jakiś czas sceny flashbackowe. Urozmaicają akcję, zaciekawiają, nie jest to może jakieś mistrzostwo świata w pisaniu tego typu rzeczy, ale swoją funkcję spełniają. I potem w pewnym momencie to wszystko po prostu znika. I już. Aż się prosi, by je czymś zastąpić, by miały jakąś kontynuację, jakiś późniejszy odpowiednik, cokolwiek. I nie ma nic. Kończą się tak po prostu, ba, nawet odwołania do nich w późniejszej częściach tekstu są jakieś takie za małe, niezbyt intensywne. W każdym razie nijak tego nie rozegrano.
Generalnie widać, że pisarka bardzo pragnęła, by ta powieść żyła postaciami. Spotykaliśmy ich na kolejnych stronach naprawdę dużo i rzucało się w oczy, że każdej chciała dodać jakąś cechę, jakiś znak rozpoznawczy. Wyszło w normie, widzimy je, w jakimś stopniu czujemy, ale czy będziemy za nimi tęsknić? Czy poruszy nas, jeśli już nigdy nie powrócą? Ba, nawet nasze dwie protagonistki całej serii dostały nagle wiele, wiele cech, jakby pisarka uznała, że skoro już dodaje epizodycznym postaciom rysy, to one dwie przecież nie mogą być gorsze.
Okej, co więc jest w owym rozwinięciu omawianego dziełka, czemu służyło tak długie budowanie powieści. Obawiam się, że i owo rozwinięcie nie zachwyca. Za dużo deus ex machina, za dużo przypadku, niewyjaśnionych zagadek (poczynając od tej jednej, najbardziej rzucającej się w oczy) za mało informacji (zwróćcie uwagę jak niewiele w gruncie rzeczy dowiedzieliśmy się o samym tytułowym Klubie Mefista), za mało literackiej zabawy.
Daję 5/10, po części z szacunku dla sławnej pisarki i jej starań, by wciągać czytelnika w swój świat. Trochę na kredyt, może kiedyś zacznie ona go spłacać :)