Czekanie na „Crescendo” było dla mnie prawdziwą udręką, bo im bardziej chciałam tę książkę przeczytać, tym wydawało mi się, że czas jak na złość postanowił się dłużyć. Ciekawość zżerała mnie od środka, byłam niezwykle zainteresowana tym, jak potoczą się dalsze losy Nory i Patcha, tym bardziej, że „Szeptem”, pierwsza powieści Becki Fitzpatrick, podbiła moje serce. Jak się okazało – w „Crescendo” jest znacznie mniej kolorowo, niż śmiałam przypuszczać. Pojawiają się groźne komplikacje, które mogą zaważyć na związku Nory i Patcha, a sama bohaterka będzie musiała stanąć przed prawdą, która może obrócić jej świat do góry nogami. Pytanie tylko: czy miłość Nory i Patcha jest na tyle silna, by ich związek oparł się niebezpieczeństwu i tajemnicom, które ich otaczają?
W tej części warsztat pisarski autorki uległ znacznej poprawie – jakkolwiek na to patrzeć. Moją uwagę przede wszystkim zwróciła konstrukcja bohaterów, którzy stali się teraz bardziej plastyczni i skomplikowani, a moja sympatia do nich również bardzo urosła. Nora jest postacią silną, która nie boi się walczyć o swoje i poznać prawdę, nawet, jeżeli jest ona naprawdę przerażająca. Udało mi się nawet polubić Vee, jej przyjaciółkę, która w „Szeptem” niestety notorycznie mnie irytowała. Teraz została ukazana z zupełnie innej strony, dzięki czemu udało mi się dostrzec w niej wspaniałą przyjaciółkę, która w każdej chwili będzie chętna nieść pomoc Norze niezależnie od sytuacji.
„Sen nadszedł w trzech kolorach: czerni, bieli i bladej szarości.”*
Najbardziej cenię sobie książki, które przeżywam od początku do końca. Jak powiedział Emil Cioran – „Książka powinna w duszy czytelnika wywoływać obrażenia”, czego przykładem jest chociażby „Crescendo”. Nie jest to ambitna lektura, jednakże spowodowała, że podczas czytania nie myślałam zupełnie o niczym innym, żyłam i oddychałam tylko czytaną przeze mnie historią i żyjącymi w niej bohaterami. Każde uczucie bohaterów odbierałam, jako własne – czy to był ból, czy radość. I najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że nie były to tylko uczucia Nory, głównej bohaterki, ale również bohaterów drugoplanowych. Czułam się tak, jakbym miała wówczas najwspanialszych na świecie przyjaciół, a ich przygody były moimi przygodami. To niesamowite, że tak niepozorna książka potrafiła wywrzeć na mnie tak wielki skutek.
Akcja tej książki toczy się wartko, dynamicznie, ale przede wszystkim zaskakująco. Było wiele takich momentów, w których byłam niemalże przekonana, co do tego, co się teraz wydarzy, jednakże autorka potrafiła mnie bardzo mile zaskoczyć oraz pewnymi swoimi działaniami niemalże zrzucić z krzesła. Bardzo lubię być zaskakiwana w ten sposób, więc autorce i książce należy się wielki plus. Mile zaskoczył mnie również świat przedstawiony, ponieważ w zasadzie niczym się on nie wyróżniał, a jednak posiadał w sobie pewien nieodparty urok, który mnie zachwycił. Mogę wręcz napisać, że „Crescendo” zaatakowało mnie ze wszystkich stron. Bohaterami, urzekającą akcją, światem przedstawionym, więzią między Patchem a Norą, ale również niesamowitym zakończeniem. Z jednej strony uważam, że autorka wybrała wspaniały moment, aby zakończyć „Crescendo”, pełen napięcia i oczekiwania na to, co dalej może się wydarzyć, ale z drugiej strony jest to moment na tyle niesamowity, że nie mam zielonego pojęcia, czy uda mi się w spokoju wytrwać na premierę 3 części. W takiej sytuacji pozostaje mi tylko jedno. Z niecierpliwością czekać na 3 część, która będzie nosiła tytuł „Silence” i przy okazji gorąco zachęcić Was do zapoznania się z tą książką. Niesamowite wrażenia gwarantowane.
* "Crescendo" Becca Fitzpatrick, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2011, str. 80