Jak powszechnie wiadomo jestem wielką fanką powieści z wątkiem kryminalnym. Wyjątkowo cenię sobie akcje osadzoną w nietypowych miejscach, lub czasie, jak na przykład recenzowana swego czasu "Kiedy Atena odwraca wzrok". Z tego powodu nie mogłam odpuścić sobie lektury "Czarnej mewy". Czy spełniła ona moje oczekiwania? O tym za moment, a najpierw fabuła.
Ojciec Matteo jest kustoszem Ziemi Świętej, franciszkaninem i jako taki zostaje poinformowany o zamordowaniu człowieka, odzianego właśnie w habit jego zakonu. Wezwany przez Grubera, wicedyrektora Tsometu*, szybko udaje się na miejsce, w celu zidentyfikowania ofiary, lecz ów człowiek jest mu kompletnie obcy. To wydarzenie jest dla ojca Matteo ledwie początkiem zawiłej intrygi, chociaż w rzeczywistości to już kolejny z jej etapów.
Kustosz jednak nie zamierza odpuścić śledztwa. Jako archeolog od zawsze czuł wielki pociąg do tajemnic, a te mnożą się z każdą chwilą. Im bardziej zagłębia się w sprawę, tym więcej pojawia się pytań, a odpowiedzi wcale nie przybywa. Na dodatek musi zmierzyć się z pewnym problemem natury osobistej. Nagle okazuje się bardzo potrzebny osobie, którą niegdyś traktował niemal jak córkę, a która utonęła gdzieś w odmętach jego nie najmłodszej już pamięci.
Jaki związek z tym wszystkim ma tajemnicza śmierć genialnego muzyka, a zarazem ojca Grubera? Czy te dwie zbrodnie można jakoś powiązać? Jak daleko w przeszłość sięgają korzenie tej zagadki? Co wspólnego ze sprawą mogą mieć naziści? I wreszcie, kim jest tytułowa czarna mewa?
Odpowiedzi na te pytania możecie poznać jedynie, jeżeli zdecydujecie się przeczytać tę książkę, a ja na pewno nie będę do tego zniechęcać. Powieść nie była idealna,to fakt i do połowy swojej objętości nie porwała mnie szczególnie. Dopiero po przekroczeniu tej granicy na dobre zaangażowałam się w lekturę. Okazało się, że było warto, bo rozwiązanie zagadki jest intrygujące i warte uwagi.
Narracja jest pierwszoosobowa, a więc ze wszystkimi wydarzeniami zapoznajemy się za pośrednictwem błyskotliwego głównego bohatera. Ta postać przypadła mi do gustu swoim podejściem do życia, a także tym, że najzwyczajniej w świecie jest ludzka i popełnia błędy. To starszy człowiek, ale pełen jest wigoru, nawet jeśli pamięć szwankuje mu już trochę. Aż miło czytać o kimś, kto nie jest kryształowy, lecz jego wady nie przyprawiają o irytację. Swoistego zarozumialstwa ojca Matteo przegapić się nie da.
Co do sposobu prowadzenia narracji, to jest on dość chaotyczny, jak cała powieść z resztą. Często dialogi nie tyle są rozpisane, co relacjonowane przez głównego bohatera. Poza tym na niewielkiej w gruncie rzeczy ilości stron, autor zawarł wiele wątków i naprawdę trzeba bardzo skupić się przy lekturze, żeby nie pogubić się w tym wszystkim.
Tym co mnie zdobyło jest tło tej powieści. Akcja toczy się w Jerozolimie, co dla niejednego autora mogłoby okazać się zadaniem ponad siły. Franco Scaglia wywiązał się ze swej roli wspaniale. Idealnie przedstawił relacje panujące w Izraelu, konflikt pomiędzy Izraelitami, a Palestyńczykami, w tej książce nazywanymi Kuzynami od Skały oraz Przyjaciółmi od Skały. Pokazał czytelnikom miejsce z jednej strony oszałamiające pięknem architektury oraz oczywiście swoją historią, tak ważną dla więcej niż jednej religii świata, a z drugiej będące areną dla wojny, w której każdego dnia giną niewinni ludzie.
"Czarna Mewa" wciąga umiarkowanie, stopniowo. Z początku odkłada się ją kilkakrotnie na półkę, ale kiedy już złapie się odpowiedni rytm, czyta się bardzo przyjemnie. Na pewno byłaby łatwiejsza w odbiorze, gdyby pan Scaglia nieco się ograniczył jeśli chodzi o ilość wątków, jak i stopień złożoności relacji, pomiędzy postaciami. Wszystko ma swoje granice, a autor najzwyczajniej w świecie, wprowadził do swojej powieści straszliwy chaos. Pomimo wszystko to jednak bardzo ciekawa książka, z wartą uwagi intrygą i oryginalnym miejscem akcji. Choćby dlatego zapoznanie się z nią jest bardo dobrym pomysłem. Sięgnę również po kolejne tomy historii o ojcu Matteo, być może autor nauczył się czegoś na swoich błędach.
*sekcja Mossadu