Uprzedzam, że „Gone” nie czytałam. Dlatego też moje recenzja będzie całkowicie obiektywna i obędę się bez porównań do wyżej wymienionej serii.
Książka opowiada historię siedemnastoletniego Bensona, sieroty, tułającej się po domach dziecka i rodzinach zastępczych. Ma nadzieję, że jego życie się odmieni, gdy trafi do prestiżowej Akademii Maxfield. Jak się okazuje nie jest to zwyczajna szkoła. Po pierwsze nie ma w niej nauczycieli. Odgrodzony od świata drutem kolczastym, monitorowany przez wszechobecne kamery, Benson próbuje przeżyć. Jak każdy uczeń Akademii. Dzielą się oni na stronnictwa – Porządek, Spustoszenie i Wariantów. Każda grupa oferuje coś innego. Co wybrać by przetrwać? Jak wydostać się z tego więzienia?
„Nie zrób czegoś, czego będziesz potem żałować.”
Rewelacyjny pomysł! Bardzo spodobała mi się sama koncepcja szkoły – aresztu. Treść jest niezwykle intrygująca, przez co czyta się książkę z zapartym tchem. Wprost nie mogłam się oderwać. Akcja płynie dość powoli, a bohater głównie skupia się na zbieraniu poszlak w celu rozwikłania zagadki niezwykłej szkoły.
Główny bohater był dobrze przedstawiony w swojej sytuacji. Zaczął walczyć, a nie, jak co poniektórzy w tego typu książkach natychmiast pogodził się z okolicznościami. Jest zdezorientowany, zdziwiony i walczy z ograniczeniami. To naturalne i chwała za to autorowi. Ujęło mnie także to, że ukazał Bensona, jako kogoś rozdartego wewnętrznie. Borykającego się z wieloma znakami zapytania, jak i własnymi uczuciami. W Akademii jest źle, ale czy na zewnątrz jest coś lub ktoś, do czego może wrócić? Czy ta upiorna szkoła nie jest mniejszym złem? Reszta bohaterów kompletnie nie została pogłębiona. Niby mamy jakieś nakreślone sylwetki postaci, ale w sposób bardzo powierzchowny. Całość skupiona jest wokół głównego bohatera. Drugoplanowe postacie są zdefiniowane przez swój stosunek do Bensona. A także jak mi się wydaje, przez to jak zachowują się w sytuacjach interakcji międzyludzkich. Wells idealnie uchwycił to jak zachowują się ludzie zamknięci w oddzielonym miejscu. Dobrze opisał kształtowanie się stronnictw, nawiązywanie porozumień i sojuszy. Wybieranie liderów, przywódców, osób, które utrzymywać będą porządek. A ponadto autor wskazuje jak wielkie człowiek ma zdolności asymilacji do najdziwniejszych i najbardziej ekstremalnych sytuacji.
I przejdę teraz do warstwy językowe, która jest największym minusem powieści. Jak przystało na powieść młodzieżową, książka takowym napisana jest językiem. Może jest adekwatny do treści, ale drażniące było notoryczne powtarzanie głównego bohatera słowa „bez sensu”. Świat jest bez sensu, ludzie są bez sensu, szkoła jest bez sensu, życie jest bez sensu, jedzenie jest bez sensu. Czy nie ma innego słowa? Czy autor nie zna innego słowa?
Zakończenie jest kompletnie nieprzewidywalne i wydaje się trochę irracjonalne. Zdaję sobie sprawę, że Pan Wells zapewne wyjaśni nam swój zamysł w następnym tomie, a teraz pozostawił nas w niewiedzy, ażeby podgrzać atmosferę, jednak ogromnie zirytowało mnie ta nonsensowna końcówka.
Kończąc, ta książka była przyjemną, emocjonującą lekturą. Jest typowym czytadłem młodzieżowym, dlatego też nie ma w niej nic wspaniałego, ani wyjątkowego, może oprócz znakomicie ukazanych relacji międzyludzkich.