Myśl pierwsza: Kim jest Ewa Pirce?
Myśl druga: Kimkolwiek by nie była Ewa Pirce, ma słabą orientację w tym co pisze. Zaczynając od działań sił specjalnych ogólnie, przez procedury agencji narodowego bezpieczeństwa USAmerykańskiego w szczególe, na zespole PTSD kończąc.
Poturbowany przez życie żołnierz służb specjalnych to dla dziewczęcego serducha wdzięczna rzecz, ale najpierw radziłabym podpatrzeć jak to wygląda u MacLeana, Fleminga, Ludluma albo Clancy'ego. Temat widowiskowy i ekscytujący, lecz by móc o nim pisać, samemu trzeba się do niego przygotować. Ignorancja Ewy Pirce w tym względzie jest powalająca.
Myśl trzecia: Żółte taksówki firmowym znakiem Luizjany? Od kiedy?!?
Myśl czwarta: Niezależnie od wszystkiego co Ewa Pirce jeszcze napisze a wydawnictwo NieZwykłe wyda - sugeruję popracować nad różnicą między "przekląć" a "zakląć" oraz stopniowaniem przymiotników. "Sztuczniejszy" powiedzieć może kilkulatek lecz nie pisarz z tzw. aspiracjami; Doświadczonym redaktorom nie uchodzi tym bardziej.
Myśl piąta: Bohaterowie Ewy Pirce nie wychodzą drzwiami. Nie przechodzą, nie wyskakują, nie wypadają w biegu. Oni z nich wystrzeliwują. Cokolwiek to znaczy. Tajemnicza siła wyrzuca ich w odrzwiach jak z procy. Rozumiem raz czy dwa, ale nieustająco? Nie mogliby choć raz tymi drzwiami wyjść? Tak zwyczajnie. Dla odmiany?
Myśl szósta: Jessie zamówiła dmuchany statek na imprezę, a ekipa redakcyjna rozstawiła dmuchany zamek by Jess i Sam mogli pohulać... gdzie?
I, by tak rzec, z tym oto niekonsekwentnym akcentem jest mi mocno nie po drodze do śpiewania peanów ku wspaniałości twórczości Ewy Pirce.
By obrazowo rzec ująć - stanęłam w tym względzie przed wysoką, pionową skałą.
Chciałabym móc powiedzieć, że Ewa Pirce w jakiś sposób wyróżnia się spośród zalewy dramatyczno-erotycznych pisaczy nurtu CTDCJ (Co-To-Do-Cholery-Jest?!), jednakże trudno jest wyrażać się w pozytywnie, gdy Sam to ciepłe kluchy a Jess blisko do nimfomanki-masochistki.
Dziewczyna jeszcze się jakoś broni, lecz totalnie rozmemłany Remsey rozczarował sobą nie tylko bliskich. Jako postać zawiódł również mnie.
Zapewne kolejny tom rzuci więcej światła na traumatyczną przeszłość Jessie i pozwoli Samowi wyjść na prostą, ja - póki co - odnoszę się do pisania Ewy Pirce mocno sceptycznie. Przyznaję, uśliniłam się od patrzenia na okładkę. Nadal się ślinię. Atoli po otwarciu książki nabiłam sobie kilka sińców w bolesnych miejscach. Niezależnie od oszałamiającej oprawy, "Dopóki nie zajdzie słońce" to efektownie podszlifowany kawałek zwykłego szkiełka.
Pięknie się błyszczy i oślepia refleksem, ale to nadal tylko kawałek szkiełka.