Eddy de Wind (1916-1987) był pełnym energii młodym lekarzem, który podjął decyzję o przeniesieniu jako ochotnik do obozu w Westerborku, gdzie trafiła jego matka. Warunkiem było to, że miała ona nigdy nie trafić do Auschwitz. W Westerborku poślubił swoją pierwsza żonę – Friedel. W 1943 roku oboje zostali wysłani do Auschwitz, jedynie dlatego, że byli z pochodzenia Żydami, mieszkającym w Amsterdamie. Panujące w obozie zasady kazały ich rozdzielić, on trafia do baraku nr 9, ona do baraku nr 10, w którym przeprowadzane są eksperymenty medyczne. Jako radzenie sobie z traumą Eddy zaczął spisywać swoje wspomnienia, zaraz po tym gdy w 1945 roku obóz został wyzwolony. Wierzył, że ten kto opisuje swoje przeżycia robi to by odciążyć znękanego ducha... W swojej książce ukrył się za postacią Hansa Van Dama, ponadto zmienił nazwiska niektórych osób, ale wszystkie wydarzenia są dokładnym odzwierciedleniem tych prawdziwych.
Każda książka, która dotyka tematyki obozowej to opowieść przerażająca i mocna. Oczywiste jest, że literatura faktu jest tu na pierwszym miejscu. Nie ma osoby, która jest w stanie wyobrazić sobie co przechodzili więźniowie, ci skazani do ciężkich robót, czy ci poddawani straszliwym eksperymentom. Każda z tych książek jest inna, bo dotyka losów innych osób. A im więcej tu faktów, a mniej fikcji, tym bardziej należy się nad nią pokłonić.
„Stację końcową Auschwitz. Moja historia z obozu” zaczęłam czytać ze ściśniętym gardłem. Niestety im dalej, tym opadało napięcie. Jak przy większości takich lektur, ma się pewne odczucia surrealizmu, bo tak nieludzkie traktowanie jest nie do pojęcia. W tamtych czasach Niemcom dewiza zastępowała rzeczywistość, jak choćby „Reinlichtkeit ist der Weg zur Gesundheit, Halte dich sauber”, czyli „Czystość to zdrowie. Zachowaj higienę”, co przecież w obozie było nierealne (do mycia służyła brudna odrobina wody, a skrawki mydła posiadali jedynie nieliczni). Prócz spełniania roli miejsca, gdzie na dużą skalę znęcano się nad ludźmi, obozy koncentracyjne były dla Hitlera źródłem taniej i praktycznie niekończącej się siły roboczej. Choćby kompleks Górnego Śląska, który ze swoimi fabrykami i kopalniami stanowił istotną część obszaru przemysłowego. Siła ludzka napływała nieprzerwanie, a Rzesza mogła czerpać ze wszystkich dóbr, które były w obozie wytwarzane.
I choć „Stacja końcowa Auschwitz” to świadectwo niewyobrażalnego okrucieństwa, to mam wrażenie że historia potraktowana jest niezwykle płytko. W czytaniu przeszkadzał mi chaos i rwanie historii. Być może to zabieg celowy, by zdekoncentrować czytelnika, by przez czucie się nieswojo mógł choć w mikronowym stopniu poczuć to, co więźniowie. Za to dobrze oceniam artykuł Eddy’ego de Wind, który kończy książkę. „Konfrontacja ze śmiercią” to opis drogi od transportu więźniów, do umieszczenia ich w obozie. To mapa i obozu, i myśli. Przybywający do obozu uruchamiają w sobie umiejętności ignorowania wszelkich poniżeń, a podstawowym warunkiem przeżycia staje się pogodzenie ze śmiercią. To co może zwrócić uwagę to fakt, że autor w kilku miejscach podkreśla, iż Polacy należeli do pewnej grupy uprzywilejowanej, bo na przykład dostawali więcej zupy, zajmowali lepsze prycze, znęcali się i nękali Holendrów.
Eddy de Wind po wojnie zajął się psychoanalizą. Jako pierwszy prowadził badania nad syndromem poobozowym. Zdarzało mu się również pracować z osobami bezpośrednio dotkniętymi traumą. Jego publikacje ujrzały światło dzienne już cztery lata po wyzwoleniu.