Po paranormal romance najczęściej sięgałam z powodów dość prostych. To jeden z popularniejszych gatunków wśród ludzi młodych, ciągle pojawiają się nowe pozycje i najczęściej jedyną różnicą między nimi są powielone schematy. Stety bądź też nie - tego typu powieści najczęściej podrzucali mi znajomi oraz przyjaciele, któregoś dnia jednak powiedziałam dość. Zbyt wiele rozczarowań miałam za sobą, by dalej siedzieć w tym samym i właśnie ta refleksja zachęciła mnie do zmiany klimatu. Na pierwszy ogień wybrałam przede wszystkim fantasy oraz kryminały, a przy tym pierwszą przeczytaną lekturą była Kapłanka w bieli. Pomimo naprawdę wielu pozytywnych opinii pełna byłam dziwnego przeczucia, że dostanę niekoniecznie to, czego cały czas się spodziewam. Jak było naprawdę? W poniższych akapitach spróbuję zmierzyć się z oceną Kapłanki w bieli, czyli pierwszej książki Trudi Canavan po jaką zdecydowałam się sięgnąć.
Trudi Canavan urodziła się w 1969 roku mieszka w Melbourne, w Australii. Jest ilustratorką i projektantką, pracuje między innymi jako szefowa działu graficznego Aurealis - australijskiego czasopisma poświęconego fantasy i science fiction. Jej pierwsza opublikowana historia, "Whispers of the Mist Children", otrzymała w 1999 roku nagrodę Aurealis dla najlepszego opowiadania fantasy. Od czasu wydania bestsellerowej Trylogii Czarnego Maga jest jednym z najpoczytniejszych autorów w Wielkiej Brytanii, Australii i w USA.
O autorce słyszałam naprawdę sporo, gdyż nie dało się przeoczyć wszechobecnych pozytywnych opinii oraz książek na sklepowych wystawach, na które co rusz natykałam się kilka lat temu. Nawet będąc w USA zdążyłam zauważyć, jak Trudi Canavan stała się sławna.
Nie można zmusić serca by wybierało rozsądnie. Samo podejmuje decyzje.
Nie wiem czy jestem odosobniona w swych uczuciach, jednak przez bite sześćset stron miałam wrażenie, że główna bohaterka Auraya jest postacią nijaką. Po tak wielu stronach, które mam za sobą przeważnie bez trudu jestem w stanie sporo o danej postaci powiedzieć, a w tym przypadku żadne jej widoczne cechy nie przychodzą mi do głowy. No, może poza tolerancją i miłosierdziem okazywanym większości istot. Jeśli zaś o pozostałych bohaterów chodzi, możemy znaleźć tutaj nieco dokładniej zarysowane charaktery, choć niestety jest ich trochę za mało. Osobiście z niewiadomych przyczyn zapałałam przeogromną sympatią skierowaną do Leiarda, gdyż już od pierwszych stron zaintrygowała mnie jego historia. Nie chcę spojlerować, zdradzę więc tylko tyle, że moje zainteresowanie jego osobą wzrosło wraz z biegiem wydarzeń oraz ze zjawiskiem, które dotknęło go w zasadzie już na samym początku.
Jeśli miałabym wskazać coś, co w powieści Trudi Canavan zrobiło na mnie największe wrażenie, raczej bez wahania wybrałabym styl, jakim posługuje się autorka. Jest naprawdę ciekawy, wciągający i sprawił, że dosłownie połknęłam w kilka godzin pierwsze czterysta stron. Język również jest dobrą stroną Kapłanki w bieli i nie ma sensu porównywać go do powieści, po które zdarzało mi się ostatnio sięgać, gdyż jest o niebo bogatszy i ciekawszy.
Cała historia pokazana jest z perspektywy bardzo wielu osób, co pozornie jest dobrym i interesującym rozwiązaniem, na dłuższą metę jednak stawało się nieco nazbyt uciążliwe. Za każdym razem, gdy przywykałam do kolejnej postaci, nagle perspektywa ulegała zmianie i znów brnęłam przez historię z kimś innym.
Dla równowagi dodam, że kolejną dobrą stroną tej powieści był zbudowany świat, w którym mamy okazję przebywać razem z bohaterami. Jest on niezwykle rozległy, przy tym intrygujący i naprawdę bogaty. Nie jestem w stanie powiedzieć jak wypada on w porównaniu do innych dzieł autorki oraz czy powiela on jakikolwiek schemat, toteż pominę tę kwestię.
Szczęśliwe zakończenie to luksus na jaki może pozwolić sobie fikcja.
Akcja w powieści ma swoje regularne tempo i toczy się w nim do przodu, jak dla mnie niestety miało to miejsce zbyt wolno. Przez całą lekturę liczyłam na szybszy rozwój akcji, na coś niespodziewanego co mnie zaskoczy. Nic jednak nie zmieniło się od początku do końca. Odnosiłam również wrażenie, że całość została nieco bardziej rozwleczona i może na dobre wyszłoby autorce skrócenie nieco tego opasłego tomiska na rzecz większej ilości akcji.
Swoje pierwsze spotkanie z Trudi Canavan będę wspominać dobrze, choć zabrakło mi tu tego czegoś, co sprawiłoby, że zapamiętałabym tę pozycję na długo i zaliczyła ją do swoich ulubionych. Sporo osób poinformowało mnie, że w kolejnych częściach wszystko zmienia się na lepsze, jednak nawet bez tych rekomendacji dałabym autorce szansę i zabrałabym się za lekturę pozostałych dwóch tomów Ery pięciorga.
Polecam przede wszystkim fanom spokojnego rozwoju wydarzeń, którzy będą woleli delektować się językiem, stylem oraz opisami. Odradzam z kolei fanom wartkiej akcji i szybkiego tempa rozwoju wydarzeń, gdyż niechybnie mogą się rozczarować.