Dwie rzeczy trzeba tej powieści oddać:
1) Ma naprawdę dobry początek. Mocny, świetnie napisany, wciągający, sprawiający, że chce się czytać, że chce się obcować z tym światem, wykreowanymi przez Miniera bohaterami i zdarzeniami,
2) To początkowe wrażenie udaje się autorowi rozciągnąć na nieco dłuższy czas, nie znika ono po pierwszych kilku czy chyba nawet kilkunastu stronach. Ciekawe, że dość trudno podać konkretny moment, kiedy to już go nie ma, jego wygaszanie trwa na tyle długo, że nie zauważamy tej chwili. Tej, gdy przestaje być „mocno”, ale i tej, gdy tekst nie jest już po prostu tak sprawnie napisany.
I to w sumie tyle, gdy idzie o to, co mogę dobrego o „Lucii” napisać :) Poza tym, cóż, wieje z niej schematyzmem, przewidywalnością, i – od owego nieokreślonego momentu – przeciętnością. Pisarz oczywiście podejmuje dzielną walkę z tymi elementami, mnożąc zwroty akcji (czy też raczej cosie, które mają owe zwroty akcji przypominać) dodając coraz to nowe postacie, lokacje, teorie, miniwykładziki o historii sztuki (choć ten element tak naprawdę totalnie olewa, zwłaszcza na tle tego, jakie znaczenie sztuka miała mieć w tej powieści, szkoda, gdyby była tu jakakolwiek wiedza na temat barokowego malarstwa hiszpańskiego, nawet nie dobrze podana, jakakolwiek, to naprawdę wzbogacałoby tę książkę), nagle pojawiające się przemyślenia na temat języka ciała, dynamiki relacji w grupie studentów itd. Robiąc tak naprawdę kaskady tego wszystkiego, zwłaszcza owych usiłowań tworzenia zwrotów akcji, ale totalnie bez jakiegoś pomysłu, jak to wszystko ze sobą połączyć.
Swoją drogą to można by się zastanawiać, czy w ten sposób autor nie próbował czegoś przed czytelnikiem zasłonić. Ukryć czegoś, w szczególności może jednej, rzucającej się w oczy cechy tego swojego dziełka – uderzającej wręcz głupoty dużej części bohaterów. Serio ludzie z takimi brudami w kartotekach tak bardzo nie uważaliby, by to wszystko nie powychodziło na jaw? Naprawdę tak ciężko było pewne sprawy pokojarzyć (no choćby to, że ta postać to ta postać)? Mam jednak wrażenie, że nie, kaskady swoją drogą, głupota (której pisarz chyba zwyczajnie nie zauważał) – swoją.
Na tym tle ciekawie wypada tytułowa Lucia, która ma zdaje się stać się główną postacią całej kryminalno-sensacyjnej serii. Dowiadujemy się o niej sporo, jednocześnie zaś Minierowi udaje się nie epatować nas informacjami o niej. I kupujemy ją jako postać, z jej zdolnościami i słabościami, za to plusik. Choć… w pewnymi momencie nasza dzielna policjantka zabiera pewną rzecz z miejsca zbrodni (jednego z wielu miejsc zbrodni w tej pełnej kaskad powieści :)) ) z myślą „Potem to tam z powrotem podłożę i adwokat przestępcy nie będzie się mógł powołać na to, że zdobyłam ten dowód nieoficjalnie”.
…
…
…
Dosłownie tak właśnie robi.
W jednej z powieści Tany French policjant, w identycznej sytuacji, najpierw długo hamletyzował nad swoją decyzją, a potem postanowił, że po tej sprawie odchodzi ze służby, bo okazał słabość charakteru i w przyszłości nie będzie dawał gwarancji rzetelnego prowadzenia spraw. Lucia po prostu to robi i jest zadowolona z siebie.
Serio?