Krzysztofa Jóźwika poznałam przy okazji lektury "Zamachowców" i "Loterii", które już wtedy dały przedsmak tego, na co może być autora stać i kiedy zobaczyłam w zapowiedziach Wydawnictwa Filia "Klatkę", z tą cudowną, mroczną, krwistą okładką, wiedziałam, że to może być coś świetnego. Niestety, albo stety, przez to moje oczekiwania były dość wysokie i kiedy tylko odebrałam paczuchę od wydawnictwa postanowiłam, że będzie to kolejna równocześnie czytana książka, bo musiałam zacząć ją od razu. Z reguły czytam dwie, trzy powieści na raz, ale wtedy to była już piąta i zaczynało mnie frustrować, że żadnej jeszcze nie skończyłam, a tyle ciekawych premier za pasem! Dlatego zeszło mi nieco dłużej z dokończeniem "Klatki", ale już kilka dni temu odłożyłam ją na półkę i dziś nieco chciałam Wam o niej opowiedzieć.
To co, zaczniemy od tego, o czym ta książka jest? Puławy, miejscowość, która mi kojarzy się z małym miasteczkiem, z lasami, z terenami gdzie można znaleźć różne kryjówki i nie dziwię się, że to tam Krzysztof Jóźwik postanowił umieścić akcję swojej powieści. Już od samego zastanawiania się, czy tam gdzieś się ktoś nie utopił, nikt nie zaginął w lesie, a może kogoś nie powiesili lata temu w pałacu, można dostać gęsiej skórki, a wyobraźnia pracuje na wyższych obrotach. W tym przypadku przedstawiony nam zostaje morderca. Dość typowy, bo z kompleksem Boga. A więc mamy kryminał, ale spokojnie, jest też i nieco thrillera, a to ostatnio moja ulubiona mieszanka, bo nie dość, że próbuję rozwiązać zagadkę morderstw, odgadnąć kto zabija, to jeszcze pod skórą czuję niepokój, czasami wręcz strach.
Morderca bawi się w Boga i na podstawie dziwnego zeszytu typuje, w jaki sposób ma zginąć dana osoba. Nie jest lekko, tortury i to dość brutalne na osobach, które według zwyrodnialca muszą ponieść karę z jego rąk. To ma być zemsta za to, co wydarzyło się dwadzieścia lat temu. Lubicie takie zabiegi w książkach, gdzie pisarz przeskakuje między teraźniejszością, a przeszłością? Dzięki temu można się dowiedzieć czym kieruje się dany bohater, a także co sprawiło, że teraz jest, jaki jest.
A właśnie, nasz morderca jest osobą, która innych zadaje ból, pragnie zemsty, ale jednocześnie autor stawia go w takim świetle, że pod względem psychologicznym czytelnik zastanawia się, czy gdyby nie wydarzenia sprzed lat, to również prędzej czy później zacząłby zabijać? Czy stałby się zły? Przecież nikt nie rodzi się z chęcią mordu... prawda?
Jeszcze jedną zaletą dla mnie jest objętość "Klatki". Ponad pięćset stron, a napisane tak, że nie da się od niej oderwać i to jest coś, za co autorów cenię, bo nie sztuką jest lać wodę przez taką ilość słów, a sprawić by czytelnik nie chciał nawet na chwilę odłożyć lektury na bok i zarywa dla niej noc.
Podsumowując, poczułam sporo Cartera w tej książce, ale za to brutalność nie jest wymuszona, nie jest wciśnięta w treść na siłę i widać, że odgrywa sporą rolę w tym, jak przedstawieni są poszczególni bohaterowie i wydarzenia. To nie jest kolejna książka, przy której człowiek zastanawia się ileż jeszcze jednakowych zostanie wydanych albo czy naprawdę pisarze muszą się inspirować zagranicznymi autorami, aby mieć nadzieję na sukces.
Zatem... polecam! Ale tym wrażliwszym żołądkom jednak odradzam jeść podczas czytania ;) Dla jednych to będzie zachęta, dla innych nie i to rozumiem, ale jeśli lubicie kryminały, jeśli lubicie thrillery, to polecam, tak po prostu!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Filia :)