Kilka miesięcy temu zobaczyłam w zapowiedziach „Misję na czterech łapach” Camerona. Wczytuję się w opis wydawcy i myślę sobie: „nie, to nie przejdzie!”. Narracja z perspektywy psa? Mimo że od najmłodszych lat kocham i uwielbiam psy wszelkiej maści, to nie potrafiłam sobie wyobrazić książki, której narratorem byłby jeden z nich. Zresztą bardzo podobnie reaguję na tego typu filmy familijne, myśląc sobie, że to nie dla mnie. Kliknęłam czerwony krzyżyk w rogu przeglądarki, postanawiając nie wracać do tego tytułu. Cóż, postanowienia mają to do siebie, że czasem się zmieniają i tak oto w moich rękach znalazła się „Misja na czterech łapach”. Jak wrażenia? Posłuchajcie.
Książka Camerona zatytułowana „Misja na czterech łapach” opowiada nam historię pewnego psa, który nie jedno ma życie. Najpierw był szczeniakiem imieniem Toby, który żył dziko wraz z matką i dwójką rodzeństwa, którzy z czasem znaleźli się w czymś na kształt schroniska dla zwierząt, gdzie mimo troskliwej opieki Seniory, kończy swe smutne życie bardzo szybko. Wtedy odradza się, jako uroczy golden retriever. Początkowo wydaje się, że życie złotowłosego szczeniaka będzie równie krótkie, co poprzednie, gdyż zostaje znaleziony przez opitego alkoholem mężczyznę, który zostawia psiaka w rozgrzanym samochodzie. Na szczęście zjawia się pewna kobieta, która ratuje szczeniaka i zabiera go do swojego domu, gdzie poznaje chłopczyka imieniem Ethan.
Ośmiolatek emanuje tak wielką miłością, że Bailey (bo tak teraz nazywa się nasz główny bohater) odnosi wrażenie, że żyje tylko dla niego i zrobi wszystko, by chłopczyk cieszył się i kochał go. Ethan i Bailey stają się wręcz nierozłączną parą, bawiąc się razem i psocąc. Chłopiec dorasta, a jego ulubieniec rośnie wraz z nim, chroniąc go od wszystkich niebezpieczeństw, które stają na ich drodze. Dzięki miłości i oddaniu, którą podarował psu Ethan, Bailey starzeje się przepełniony szczęściem i spełnieniem. Wydaje się, że golden spełnił swoją misję – strzegł Ethana przed zagrożeniem przez całe swoje życie.
Jednak, gdy kolejny raz budzi się, jako szczeniak, zdaje sobie sprawę, że to wcale nie koniec jego misji. Mimo innego właściciela, innego imienia, a nawet innej płci, psiak wciąż pamięta uczucie miłości, którym obdarował go pewien chłopiec. Postanawia więc go odnaleźć by wypełnić swoją misję do końca – a zadanie to nie będzie należało do najłatwiejszych.
Uf. Jak już wspominałam, byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tego tytułu. Obawiałam się tej narracji z perspektywy psa, bo jak to może działać? Ale pod wpływem tylu entuzjastycznych komentarzy pod jego adresem wreszcie się przełamałam i wiecie co? Nie żałuję! Od pierwszych stron zakochałam się w głównym bohaterze i jego przygodach. Czasem zastanawiałam się, co sobie taki psiak myśli – teraz już wiem.
Niesamowite, jak dokładnie i realistycznie Cameron przedstawił psie reakcje na ludzki świat. Bo nasz bohater często nie rozumie, o czym rozmawiają jego dwunożni przyjaciele, wyłapując tylko pojedyncze słowa jak „spacer” czy „kolacja”, na które reaguje z radością. I fakt, że psiak potrafi z taką dokładnością rozpoznawać ludzkie emocje, nawet te głęboko skrywane, również zaskakuje. Czworonogi znów popisały się swoją ogromną inteligencją, również tą emocjonalną.
Komu mogłabym ją polecić? Z całą pewnością miłośnikom psów, którzy jeszcze bardziej pokochają swoich ulubieńców dzięki tej historii. Mimo że sama nie mam psa (ale mieć będę!), to czytałam książkę Camerona z wielkim zaangażowaniem i wzruszeniem (swoją drogą bałam się, czy wytrzymam tyle śmierci jednego psiaka, bo mam tendencję do opłakiwania każdej, z którą się spotkam, czy to w książce, czy w filmie). Ale przecież nie tylko miłośnicy psów mogą ją przeczytać. Myślę, że to będzie świetna historia zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Co więcej, mam wrażenie, że książka świetnie sprawdziłaby się na ekranach kina familijnego. Może warto o tym pomyśleć? Póki co, polecam tę niesamowicie wzruszającą i ciepłą historię prawdziwej, bezwarunkowej miłości, którą obdarzyć potrafią tylko psy.