"Na krawędzi nigdy" urzekło mnie przede wszystkim swoim klimatem, jakimś powiewem oryginalności jeśli chodzi o samą fabułę. Wciągnęłam się w tę historię i naprawdę dobrze bawiłam się podczas czytania, lecz po część kolejną sięgnęłam dopiero teraz. I jakie są moje wrażenia? O tym powiem więcej już za chwilę.
Wpisując imię autorki w bezbrzeżnym internecie możemy dowiedzieć się, iż jest ona amerykańską autorką bestsellerów. Nie wiem czemu, ale mój poziom sceptyzmu rośnie o tysiąc procent po przeczytaniu takich rewelacji.
Żeby nie było zbyt kolorowo - już na samym początku naszych bohaterów spotyka wielka tragedia, następnie zaś mamy okazję przyglądać się temu, jak próbują z niej powstać.
Przychodzi czas w życiu człowieka, kiedy musi zmierzyć się z czymś tak strasznym, po czym czuje, że nigdy nie będzie taki sam. Tak jakby coś mrocznego opadło, kradnąc każdą drobinę szczęścia, którą kiedykolwiek czułeś, i jedyne, do czego jesteś zdolny, to patrzeć i czuć, wiedząc, że bez względu na to, co w życiu zrobiłeś, nigdy nie będziesz w stanie tego odzyskać.
Pierwsze swoje zastrzeżenia czułam już prawie od samego początku, a odnosiły się one do stylu autorki, który bez wahania można określić jako dość prosty, potoczny, miejscami wulgarny. Podczas lektury pierwszej części nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, teraz jednak chwilami czułam lekki niesmak. W dodatku nie raz i nie dwa miałam wrażenie, że bohaterowie zachowują się nadal jak nastolatki, którymi w teorii nie byli już od dawna.
Nie wiem sama, czy na moją ocenę faktycznie miały wpływ te lata przerwy pomiędzy lekturą części pierwszej i drugiej, a chyba faktycznie z wiekiem robię się coraz bardziej wymagająca. W każdym razie - tutaj w ogóle nie mogłam się wciągnąć w tę historię. Cały czas czułam się jakby będąc obok tych wszystkich wydarzeń, a nie w nich.
Nasza historia się zakończyła, ale nasz podróż trwa. Ponieważ zawsze będziemy żyć na krawędzi, aż do śmierci.
Nachodziło mnie równie uczucie mówiące mi po cichu, że to wszystko już w jakimś stopniu było. Były podróże, były wszystkie postacie, była mała tragedia z której następnie wygrzebywano się przez sporą liczbę stron. Był również z goła ten sam styl, a psychika naszych głównych postaci wydawała się nadal być jakby taka sama jak kiedyś, nie było ani progresu ani postępu.
Mamy tylko jedno życie. Mamy jedną szansę, by życie było warte przeżycia.
Nie do końca również spodobał mi się zabieg ukazania życia bohaterów praktycznie aż po emeryturę, a ostatnie strony czytało mi się już naprawdę coraz ciężej. Niestety przy całości wcale nie było lepiej, gdyż w normalnych warunkach miałabym taką książkę za sobą po jednym wieczorze. "Na krawędzi zawsze" zajęło mi trzy. Na pochwałę zasługuje zaś okładka, która według mnie jest naprawdę klimatyczna i urzekająca.
W całości znajdzie się kilka ładnych cytatów, jeśli miałabym powiedzieć czy tę pozycję polecam, czy też nie - mam w głowie kompletną pustkę. Wywołała ona we mnie raczej znużenie, powielenie tego co było, zwyczajną obojętność. Może to wina moich podwyższonych wymagań, może też autorce coś nie wyszło, osobiście jednak odradzałabym "Na krawędzi zawsze" bardziej wymagającym czytelnikom, naprawdę, na rynku są lepsze powieści. Sama zaś przepełniona rozczarowaniem życzę autorce, by jej kolejne powieści faktycznie były godne miana bestsellerów.