Dziś możecie być zaskoczeni. Oto przed Wami nowość wydawnicza od autorki, z którą do tej pory jakoś było mi nie po drodze. „Pochłaniacz” uznałam za dobry. Dalsze tomy serii o Saszy Załuskiej nie przypadły mi do gustu, za dużo obyczajowości. Potem długo, długo nic, a dziś powraca najpopularniejsza polska pisarka w kraju. Premiera tej powieści miała miejsce 30 października. Jest to początek nowej trylogii kryminalnej. Jak wypadł? Jesteście ciekawi? Zapraszam, dodam tylko, że recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Muza.
Nie będzie to łatwa recenzja, gdyż - znowu - mamy dwie płaszczyzny czasowe, ale postaram się nie zgubić. Kerej mieszka w Uralsku (miasto w Kazachstanie). Tutaj najważniejszy dla mężczyzny jest honor. Z każdej sytuacji musi wyjść bez szwanku, by nie narazić się na skalanie złą sławą. Młody jogin zabija swoich oprawców. Teraz musi uciekać, aby nie dogoniła go ta zbrodnicza przeszłość. Postanawia zmienić tożsamość - staje się Igorem.
W roku 1997 w Srebrnej Górze, chłopak poznaje młodą dziewczynę - Tosię. Upływ czasu działa na korzyść i od momentu spotkania w dyskotece, losy tych dwojga zaczynają się coraz bardziej łączyć. Kilka lat później para stara się żyć normalnie. Igor udziela porad, para się znachorstwem. Tosia jednak wie, że Igor w przeszłości zrobił coś złego. Nie ma jednak pojęcia, o co dokładnie chodzi. Coraz częściej zastanawia się, kim jest jej chłopak. Kiedy mroczna przeszłość Kereja vel Igora wyjdzie na jaw, nie będzie już odwrotu.
Być może zadajecie sobie podstawowe pytanie: kim jest Igor, skoro zmienił tożsamość? Czy to kochający mężczyzna, wiernym swoim ideom czy morderca poszukiwany listem gończym, próbujący ukryć swoją przeszłość przed światem? Na to pytanie odpowiedź będzie musiała znaleźć Tosia. Dużym utrudnieniem dla niej będzie natomiast fakt, że źródło ukrywa prawdę i za nic nie chce jej wyjawić. Igor zasłania się honorem i milczy jak zaklęty. Co tak naprawdę wydarzyło się w Kazachstanie? O tym nikt nie chce mówić głośno. Prawda jednak ma to do siebie, że prędzej czy później wyjdzie na jaw. Nie inaczej było w tym przypadku.
„Miłość leczy rany” Katarzyny Bondy to książka inspirowana prawdziwą historią. Kryminał odwrócony - tak to nazwałam. Przyzwyczailiśmy się - my, czytelnicy - do tego, że autorzy tworzący fabuły w tym gatunku, piszą powieści z perspektywy śledczego. Tym razem zaskoczenie. Autorka postanowiła odwrócić ten przysłowiowy medal. Głównym bohaterem jest morderca, który zmienił tożsamość, chcąc uciec przed wymiarem sprawiedliwości (dlatego na okładce mamy Igora). Co zainspirowało naszą pisarkę? Lata temu Katarzyna Bonda miała okazję rozmawiać z prawdziwym mordercą. Podziwiam za odwagę. To tylko jeden z wielu kolejnych dowodów na to, że ramy gatunkowe można przekraczać i też wyjdzie z tego dobry potwór (bo powieści tej autorki raczej do cienkich nie należą).
Jest to powieść wielowątkowa. Miłość, polityka, zbrodnia. Dwoje ludzi, przed którymi dopiero roztaczał się krąg wspólnego życia. Ich uczucie bardzo szybko zostało wystawione na próbę. Czy przetrwa? Musicie sprawdzić sami. Poza miłością jest także zbrodnia. To ta przysłowiowa plama na honorze Igora/Kereja, o której miał się nikt nie dowiedzieć. Katarzyna Bonda powiedziała kiedyś, że nawet jeśli napisze romans, to będzie w nim trup - rzeczywiście. Odnajdziemy tutaj również bardzo dobrze nakreślone tło społeczno-obyczajowe. Zainteresowała mnie kultura Kazachstanu.
Co mnie zaskoczyło w tej powieści? Styl. Nie wiem, być może dawno nie czytałam żadnej książki naszej autorki, ale wydaje mi się lepszy niż w poprzednich. Bardzo podobały mi się opisy. Wiem, że niektórych z Was nużą, ale to właśnie one sprawiają, że powieść nabiera barwności. Czytelnik widzi wszystko oczami wyobraźni. Czy nie o to chodzi podczas pisania? Pojawiły się również dla mnie nowe słowa, zapamiętałam. Momentami miałam wrażenie, że czytam baśń i to jest komplement. Tak zaabsorbował mnie styl. Jedyne, co mi przeszkadzało, to długość pewnych rozdziałów. Ja rozumiem, że autorka chciała poprowadzić w każdym dany wątek tak a nie inaczej. Czterdzieści stron to jednak dla mnie nieco za dużo. Lepiej rozbić to na dwa krótsze. Tak czyta się lepiej, szybciej, sprawniej - moim skromnym zdaniem, oczywiście.
Przypuszczam, że po takim opisie już wiecie mniej więcej, czego się spodziewać. Mieszanka thrillera, kryminału i powieści obyczajowej. Miłość, zdrada, zbrodnia, polityka, duma i honor, którego nie godzi się kalać. To również opowieść o tym, że człowieka nigdy nie da się poznać w stu procentach. Każdy ma swoje małe i wielkie tajemnice, których nikomu nie zdradzi. W pewnym stopniu przyjmuje maski. Czy je zdejmie? Nie mamy pojęcia. Walka o sprawiedliwość jest - tak czuję po lekturze - celem samym w sobie, tym najważniejszym dla Tosi. Musi odkryć prawdę, niezależnie od tego, jak niewygodna byłaby społecznie. Jak widzicie, dużo się tu dzieje. Ogrom wątków, ale nie przerost. Na szczęście.
Muszę Wam przyznać, że czuję się bardzo pozytywnie zaskoczona tą powieścią! Myślałam, że będzie to jakieś typowe romansidło i odłożę po trzydziestu stronach - niespodzianka! Było dokładnie odwrotnie Gdyby nie ten trup, powiedziałabym, że czytam Lwa Tołstoja. Takie skojarzenie. Dodam, że jest to pierwsza część trylogii „Wiara, Nadzieja, Miłość”. Nie wiem, co będzie dalej, ale zapowiada się ona bardzo dobrze. Ten tytuł to niewątpliwe zaskoczenie tego roku, o ile nie najlepsza powieść autorki. Przynajmniej na razie, bo przede mną jeszcze kilka książek. Oczywiście polecam i czekam na kolejne tomy.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Muza.