„Paryska córka” to kolejna powieść Kristin Harmel z historią w tle, w której na pierwszy plan wysuwają się bohaterki kobiece. Trzy matki i trzy różne historie kobiet, których drogi spotykają się w paryskiej księgarni w czasach II wojny światowej. Zdawałoby się, że nawiązują, zwłaszcza dwie z nich, przyjaźń na zawsze, tymczasem wojenna rzeczywistość wszystko weryfikuje. Jest w powieści taka scena, kiedy po zbombardowaniu paryskiej księgarni Juliette wychodzi z niej z dziewczynką i w tym momencie domyśliłam się, jaki będzie koniec. Nie zdradzam więcej szczegółów, żeby nie psuć innym przyjemności czytania, zaznaczam również, że to, iż się domyśliłam zupełnie nie zepsuło mojego odbioru książki, a nawet sprawiło, że z niecierpliwością czekałam na moment konfrontacji bohaterek.
Lubię powieści Kristin Harmel, choć nieraz czytałam zarzuty, że wątki historyczne traktuje powierzchownie. Trzeba pamiętać, że to powieści z historią w tle, więc wspomniane tło wydarzenia historyczne stanowią. Mamy określone ramy czasowe, czytamy o ówczesnej sytuacji społeczeństwa Paryża, autorka wspomina o pewnych wydarzeniach, ale przede wszystkim pisze o ludziach. O tych, których wojna zmusiła do rezygnacji z dotychczasowego życia, narzuciła konieczność dokonywania trudnych wyborów, podejmowania decyzji wbrew sobie, a także toczenia wewnętrznej walki z wyznawanymi wartościami i zasadami, które trzeba złamać. Dlatego myślę, że obraz wojny jest ważny w powieściach Harmel, ale to poprzez przedstawienie ludzkich losów w tamtym czasie, autorka chce nam pokazać jej okrucieństwo. Nie trzeba walczyć z bronią w ręce, znajdować się w centrum bitwy, żeby stać się ofiarą wojennej zawieruchy. Czasem przypadek, że znaleźliśmy się właśnie w tym miejscu lub, że bomba nas znalazła, czasem impuls, decyzja podjęta pod wpływem chwili, a już na pewno decyzje wodzów państw, determinują nasz los. Człowiekowi, w tym przypadku przede wszystkim Elise, Juliette i Ruth przyszło walczyć z narzuconym porządkiem, choć bardziej pasuje tutaj słowo nieporządek.
Bardzo podobał mi się sposób, w jaki Harmel przedstawiła swoje bohaterki. Żyją one na kartach powieści, ich charaktery ewoluują, zmienia się stosunek czytelnika do bohaterek, o których opinię wyrobiliśmy sobie po przeczytaniu pierwszych stron. Elise zaskoczyła mnie w momencie, gdy trafiła do nowojorskiej galerii. Z takiej trochę delikatnej, pozbawionej ikry kobiety, stała się silną zdecydowaną, pewną siebie i walczącą o swoje bohaterką. Podobała mi się ta przemiana. Juliette, którą polubiłam, również się zmieniła, ale jej przemiana, choć doskonale opisana, nie ucieszyła mnie. Juliette podświadomie wiedząc, że robi źle, brnęła w kłamstwo i raniła słowami niczym sztyletem. Jakże ją znielubiłam! Ruth to z kolei bohaterka, która wyłania się z dalszego planu i pełni rolę głosu doradczego, ale też jest sumieniem. Wiele przeżyła i potrafi być wdzięczna za każde okazane jej dobro. Nie sposób jej nie lubić.
„Paryska córka” to powieść o kobietach z historią w tle, ale też opowieść o przyjaźni, miłości, zaufaniu, cierpieniu, stracie, prawdzie i kłamstwie, o słabości i sile ludzkich charakterów.