Ebenezer Scrooge jest osobą, z której emanuje tak dojmujące zimno, że temperatura w pokoju, w którym przebywa, spada o kilka stopni. Jest skąpcem oraz egoistą, który nie utrzymuje z nikim bliższych kontaktów. Zdaje się składać wyłącznie z wad, które sprawiają, że ludzie wolą nie przebywać w jego towarzystwie. Najchętniej czas spędza w swoim kantorze, gdzie nie wychyla nosa zza wielkich ksiąg rachunkowych i tak mija mu dzień za dniem. Ludzi nie lubi, dobrych uczynków nie praktykuje a swoją nienawiść do świąt Bożego Narodzenia głośno manifestuje. Takim właśnie był człowiekiem Scrooge, zanim pewnej Wigilijnej nocy przyszedł do niego gość, a po nim trzech kolejnych - duch jego nieżyjącego już współpracownika i przyjaciela, duch świąt przeszłych, duch świąt teraźniejszych oraz duch świąt przyszłych. Nadnaturalne istoty pokazały mu jak jego życie wyglądało, wygląda i będzie wyglądało, co otwiera mężczyźnie oczy. Porusza jego serce. Przypomina mu o uczuciach, które długo tłamsił, by uchronić się od cierpienia.
Opowieść Wigilijną zna chyba każdy, a przynajmniej każdy słyszał o niej na tyle dużo, że zdradzając całą historię trudno mówić o spoilerach. To krótkie opowiadanie stało się inspiracją dla musicali, reklam, oper czy animacji. Gdy tylko nadchodzi okres świąteczny, trudno nie natknąć się gdzieś na jego motyw. Minęły niemalże dwa wieki, a ludzie wciąż czytają tę historię i wciąż są nią oczarowani. Co ciekawe nie przestała być ona aktualna. Nasza codzienność uległa pewnym zmianom, ale natura ludzka jest odporna na czas. Natura, w której Charles Dickens widział dobro, choć bywało ono głęboko ukryte. Autor stworzył opowieść o zgorzkniałym człowieku, który ukrywał wrażliwe serce. Należało jedynie uwolnić je spod grubych warstw ochronnych, by na nowo zaczęło bić. By rzeczywistość bohatera nabrała kolorów, o których niemalże zapomniał. Wystarczyło ukazać mu prawdę na jego temat oczami innych, by nabrał pokory i by obudziła się w nim empatia. Bardzo optymistyczny obrazek. Idealny na święta.
Dickens zgrabnie operuje piórem. Przez jego opowiadanie człowiek płynie. Nie ma zgrzytów, nie ma niczego, co psułoby radość z czytania. Czuć w tym tekście, że autor ma już doświadczenie w takich formach i okej, może ta historyjka jest nieco naiwna, ale w najpiękniejszy sposób, więc nie zaliczyłabym tego do minusów. Bo każdy czasami potrzebuje naiwności, by zyskać nadzieję i wierzyć w dobro.
Gdy tak o tym myślę — opowiadanie nie ma żadnych wyraźnych minusów. Dickens zdecydowanie wiedział, jak napisać książkę, gdzie akcja czy bohaterowie są trafieni w punkt. A jednak nie jestem fanką tej historii. Czyta się ją dobrze, ale akurat mi dostarcza niewiele emocji. Więcej już dostaję dzięki zgrabnemu stylowi autora. Bardzo fajnie płynie się przez stworzone przez niego zdania. Tyle że na koniec czułam naprawdę niewiele. Nawet przy wzmiankach o bolesnych chwilach życia Ebenezera.
„— Noszę łańcuch, który sobie ukułem za życia — odparł duch. Sam przygotowałem każde jego ogniwo. Włożyłem go na siebie dobrowolnie, dobrowolnie nosiłem, a teraz dźwigać go muszę przez wieczność."