Są przesłanki wskazujące na to, że jestem jedynym użytkownikiem polskich internetów, który przeczytał cały cykl Lonesome Dove. Tak, tak, dziękuję, och, na co te brawa? Ojej, kwiaty i tort. Naprawdę, nie trzeba było :)
A teraz o książce. "Streets of Laredo" to kontynuacja "Na południe od Brazos" i tym samym finalna część cyklu. Od powrotu do Lonesome Dove minęły lata i kapitan Woodrow F. Call cały czas próbuje żyć jako jeden z ostatnich przedstawicieli swojego gatunku. Temat został w metaforyczny sposób wyczerpany w "Na południe..." , a "Streets of Laredo" niczego do tego nie wnosi. Poza tym Woodrow nie ma już ze sobą Augustusa, a to... no coż, to nie działa zbyt dobrze. Ci dwaj byli jak plus i minus w akumulatorze, jak orzeł i reszka na ćwierćdolarówce, za którą można by kupić sobie szklaneczkę whiskey w saloonie i patrzeć na zachodzące w oddali słońce. Niestety, Woodrow Call w pojedynkę nie daje takiej możliwości.
Okaleczony ze swojej drugiej połówki Woodrow staje się łowcą głów i rusza polować na bandytów. W książce nie brakuje więc pejzaży dalekiego zachodu ani akcji. Nie brakuje też przemocy. Jest to zestaw typowy dla tego cyklu, choć w poprzednich częściach w grę wtłoczony został specyficzny humor. Tutaj humoru nie ma prawie wcale. Jest bezkresny jak preria tragizm życia. I przemoc.
Ale przez to wszystko przebija się też jakieś ciepło. Zwłaszcza pod koniec, gdy Woodrow godzi się z pewnymi rzeczami i znajduje nowego przyjaciela na starość. Jest też dużo o miłości, tej matczynej, bezwarunkowej. Wątek Marii i jej morderczego syna jest bodaj najlepszym, co "Streets of Laredo" ma do zaoferowania. Ciekawe jest to, że w poprzednich częściach cyklu nie było o tych ludziach mowy.
Dlatego myślę, że w ogóle byłoby lepiej, gdyby McMurtry w tej powieści nie nawiązywał do Lonesome Dove, tylko zrobił z niej coś zupełnie osobnego. No, ale wtedy "Streets of Laredo" gorzej by się sprzedało i prawdopodobnie nikt by nie zrobił z tego serialu. Czy powinniśmy krytykować pisarza, że nie chce się pozbyć dojnej krowy? To zdaje się być odwieczny problem, który miał niekorzystny wpływ na wiele serii literackich. Lonesome Dove, niestety, nie jest wyjątkiem.
UWAGA SPOILER!
Autor dostaje ode mnie wielkiego minusa, bo powtórzył motyw z uciętą nogą znany z "Na południe...". Tym razem to Call ma ten problem i ta sytuacja bezapelacyjnie kończy jego karierę (ale nie życie). Na upartego można by się w tym doszukać jakiejś ironii losu, ale ja widzę brak pomysłowości. Tyle rzeczy mogło się wydarzyć, a McMurtry wybrał "kopiuj wklej". To już któryś raz, gdy napotykam coś takiego u tego autora.