Dzielnie przebrnąłeś przez pierwsze dwa tomy kontrowersyjnej serii o „czarującym” Christianie Greyu i jego „przeuroczej” wybrance serca Antastasii Steele? W takim razie nie pozostaje Ci nic innego jak tylko zapoznać się z ostatnim tomem cyklu i (nareszcie!) pozostawić całą tą mdłą historię daleko za sobą. Jednak przed rozpoczęciem lektury gorąco polecam zaopatrzyć się w ogromne ilości insuliny, ponieważ wasz poziom cukru może bardzo niebezpiecznie wzrosnąć.
Brązowowłosa Ana dokonała rzeczy niemożliwej – rozkochała w sobie i usidliła największego oraz najprzystojniejszego biznesmena w Seattle. Miłość tych dwojga nieustannie kwitnie i tym samym po zaledwie trzymiesięcznej znajomości para staje na ślubnym kobiercu. Jak podkreśla autorka książki, bohaterka zawdzięcza to swemu krnąbrnemu i nieuległemu charakterowi, który oczarował młodego miliardera. Nawiasem mówiąc, według mnie jest niebotycznie śmieszne, ponieważ za każdym razem, gdy Ana musi zmierzyć się z gniewem swojego już małżonka, wręcz trzęsie portkami i automatycznie się mu podporządkowuje.
„Nowe oblicze Greya” to książka, która nie wywołała we mnie żadnych emocji prócz jednej (za to bardzo intensywnej) – irytacji. Wraz z rozwojem akcji i kolejnymi stronami mój poziom rozdrażnienia rósł z minuty na minutę. W pewnym momencie miałam ochotę, pójść w ślady Pata, jednego z bohaterów popularnej w ostatnim czasie książki „Poradnik pozytywnego myślenia”, i bezceremonialnie wyrzucić utwór pani James przez okno. Powstrzymał mnie tylko fakt, że książkę pożyczyłam od znajomej, no i oczywiście szkoda byłoby mi wybijać szybę dla takiej, bardzo łagodnie mówiąc, powieści niskich lotów.
Książce nie pomaga nawet to, że autorka wyraźnie ograniczyła rolę nieodłącznej towarzyszki Any, czyli jej wewnętrznej bogini. Nie bójcie się jednak, „pustka” ta została zapełniona czymś innym. Mianowicie fragmenty, w których opisywane były wszelkie koziołki, salta i inne akrobatyczne wariacje wyimaginowanej istoty, mieszkającej w głowie głównej bohaterki, teraz zastępują pełne patosu wyznania miłości bohaterów. „Zawsze będę Cię kochać”, „Nigdy Cię nie opuszczę” i inne tego typu zapewnienia ich niesłychanego uczucia występują chyba na każdej stronie książki.
Co więcej boli mnie głupota fabuły „Nowego oblicza Greya”. Irracjonalna potrzeba kontroli Christiana, rozwiązywanie wszystkich problemów w łóżku, stała i nigdy niegasnąca ochota na seks, czułe słówka, ciągle te same teksty sprawiły, że książka wręcz zalatuje nudą. Ponadto kryminalny wątek z Jackiem Hydem w roli głównej jest do granic możliwości naciągany i najzwyczajniej w świecie bezsensowny.
Jak długo można wymyślać coraz to inne i bardziej wymyślne sceny cielesnych uniesień? No właśnie nie za długo. Odniosłam wrażenie, że nawet pani James zabrakło nieco pomysłów co do łóżkowych igraszek dwójki głównych bohaterów. Ich zbliżenia choć były częste to jednak wdarła się w nie rutyna i pewna schematyczność. Co ciekawe wielu miłosnych scen pisarka w ogóle nie opisuje. Czytelnik musi się zadowolić tylko zdawkowym tekstem w stylu „była to bardzo intensywna i namiętna noc”.
Pierwsze pozytywne wrażenie, które pojawiło się we mnie po lekturze tomu, rozpoczynającego cykl, minęło bezpowrotnie. Teraz mogę odetchnąć z ulgą i zostawić całą tę serię w najciemniejszych zakamarkach mojego umysłu, a najlepiej zupełnie o niej zapomnieć.