Zdarza się, że książka oprócz ciekawej treści lub niebanalnej formy, a bywa, że jednego i drugiego jednocześnie, posiada jeszcze wartość dodaną – coś, co powoduje, że jest intrygująca, a ciekawość prowadzi nas do nieoczekiwanych odkryć.
Mowa o „Malarzu smoków” – książce niepozornej i wyjątkowej jednocześnie.
Napisana została ponad sto lat temu (1906 r.) i bynajmniej klasyką nie jest. Po raz pierwszy została wydana na rynku polskim dopiero w 2015 roku. Obecnie prawie zapomniana nawet w kraju pochodzenia (Stany Zjednoczone), u nas trafiła raczej do wąskiego grona odbiorców. Jednak fascynuje. W dodatku zastanawia: jak trafiła do nas po tylu latach?
Trzeba było odkryć, że wydawnictwo Kirin promuje kulturę japońską (stąd zapewne „odkrycie” tego tytułu), że autorka zafascynowana była kulturą wschodnią, w czym pomógł jej dwukrotny pobyt w Japonii (w tamtych czasach dla niezbyt zamożnej kobiety oznaczało to małżeństwo z dobrze sytuowanym panem, w jej przypadku akurat za każdym razem z innym), że pracowała w Muzeum Sztuk Pięknych w dziale Azjatyckim, a ponadto uzupełniła i po śmierci ostatniego (trzeciego) męża zakończyła pracę pt.: „Epochs of Chinese and Japanese Art: An Outline History of East Asiatic Design”- dzieło obejmujące rozwój stylów sztuki japońskiej na przestrzeni pięciu tysięcy lat. W swojej twórczości nie stroniła również od poezji i fantasy. Jak na czasy sufrażystek – naprawdę sporo.
„Malarz smoków” jest opowieścią o sztuce starego Edo, która właśnie nabiera nowych wartości rodzącego się i kochającego nowoczesność Tokyo, o tradycji, o miłości, o kobiecie i barierach jakie stawiają jej obowiązki wobec norm i społecznych oczekiwań, i w końcu o poświęceniu.
Ekscentryczny malarz smoków (którego obecnie określilibyśmy jako „nieprzystosowany społecznie”), przywiązany do tradycji starzec, jego posłuszna do granic możliwości córka i stara, buńczuczna służąca – to postacie, którymi namalowana jest ta historia. Namalowana – bo Mary McNeil Fenollosa dosłownie maluje słowami swoją opowieść. Opisy są niesamowicie plastyczne, niektóre sceny wręcz filmowe (na podstawie tej książki powstał, jak na tamte czasy przystało, niemy i czarno-biały film, ze sławnym wówczas japońskim aktorem: Sessue Hayakawa). Opis budzącego się dnia nad Edo jest piękny, namalowany więziami słów, oddający delikatne półcienie atmosfery, widoków i nawet zapachu powietrza którym można by wręcz oddychać:
Daleko na wschodzie rzeka Sumida pogrążona jest jeszcze we śnie. Za nią iglice pagód, przypominające czarne kile zatopionych statków, przecinają wciąż jeszcze przyprószone gwiazdami niebo. Wszystko trwa w bezruchu, a mimo to coś się zmienia. Ciemność drży pod wpływem zimnego dotyku. Blada mgiełka tchnie lekko w stronę nieporuszonego nieboskłonu. Jego złoty odcień pogłębia się prędko i oto nagle zmienia się w blady róż. W tym czasie gwiazdy pierzchają jak spłoszone myszy. Wśród szarych kępek zabudowań kluczy mgła; wstający dzień jej nie odpowiada. Gdy pąsowe światło osiąga swój zenit, mgła unosi się i umyka różowymi, złotymi i białymi warstwami. W tej samej chwili daleko, poza zasięgiem miejskiej szarzyzny, stożek Fuji rozbłyska glorią. On także okrywa się różem. Ma kształt pąku lotosu, a rozległe szczeliny biegnące wzdłuż jego stoków przypominają w tej chwili delikatne, złote żyłkowanie płatka kwiatu, który zdaje się powoli otwierać."
(Brawo dla tłumaczki Adrianny Wosińskiej, bo subtelności tekstu oddane są z dużym wyczuciem i profesjonalizmem.)
Dla pasjonatów kultury japońskiej ta książka będzie wnikliwym obrazem przełomu między starym, powoli tracącym swe tradycje Edo, a niecierpliwym nowoczesności Tokio. Dla ciekawych różnic kulturowych, a w szczególności roli, jaka przeznaczona jest dla kobiety: duży szok i trening wytrzymałości - scena, w której żona na kolanach układa równiutko buty Szanownego Pana Męża na długo mi pozostanie w pamięci. Jest też bezwzględne posłuszeństwo dla planów Pana Ojca, a samopoświęcenie ze strony kobiety jest tu osią wydarzeń i niezbędnym ogniwem. Dla równowagi jednak jest też służąca, zbuntowana akolitka, która za nic ma konwenanse, jednak niewiele może pomóc uwikłanej w więzy tradycji młodej, rozdartej między miłością do ojca i będącego w niezgodzie z nim swojego męża. Wzruszające i smutne, budzące sprzeciw dla osoby z innej kultury.
Książka jednak wszystkich
ludzi obdarzonych wyobraźnią przyprawia o dreszcz, o tęsknotę i ból powracającego widzenia.
Bo potrzeba szczególnego, niebanalnego spojrzenia, żeby zobaczyć to, co opisała w „malarzu smoków” Mary McNeil Fenollosa.