Zastanawialiście się kiedyś nad swoim życiem? Jak by to było je spotkać? Obojętnie czy pod postacią mężczyzny czy kobiety. Tak się zastanawiam i doszłam do wniosku, że było by to niezwykle ciekawe. Chociaż pewnie też denerwujące. "Pora na życie" trafiła w moje ręce nie z mojego wyboru, po prostu dostałam ją – tak więc nie bardzo wiedziałam co o niej sądzić, chociaż poprzednia książka Cecelii Ahern "Sto imion", przypadła mi do gustu i to bardzo. Jedno co mnie zachęciło, gdy tylko dotknęłam książki – to okładka. O tak, okładka jest niesamowita, kolorowa, kobieca, zagadkowa i taka lekka, ma w sobie coś magicznego, coś co po prostu przyciąga. A jeśli chodzi o zawartość? d razu zaznaczam, że delektowałam się treścią, smakowałam ją – tak jak tylko czas mi na to pozwalał - a gdy się już dorwałam to przeczytałam ponad połowę za jednym zamachem (wielkie czytanie do 3 w nocy – a pobudka o 6!). Od samego początku zapałałam sympatią do głównej bohaterki, Lucy. Kobietka jest zabawna, czasami zwariowana, ale z charakterkiem. Jest osobą, której kilka lat temu, wszystko wywróciło się do góry nogami – więc zaczęła kłamać, żeby było prościej – zamknęła się w swojej kawalerce z kotem Pan Panem. Oczywiście aż pewnego dnia, spotkała swoje Życie. Pomysł na napisanie książki o takiej tematyce, był genialny. Książka bawi, wzrusza a co najważniejsze pozwala zastanowić się nad własnym życiem. Nabrać dystansu i optymizmu. Książka zdecydowanie jest optymistyczna i kobieca. Powiem więcej – mega kobieca – typowa babska literatura, która wciągnie bez reszty i sprawi, że chwila spędzona w jej „towarzystwie” będzie bardzo przyjemna. Chociaż muszę powiedzieć, że ma jedną wadę – jest przewidywalna. Chociaż do ostatniej chwili myślałam, że mnie czymś zaskoczy i zakończenie będzie inne, ale nie. Było tak jak przewidziałam. Mimo tego, nie zmieniłam zdania co do książki. I z chęcią przeczytam ją jeszcze raz. Napisana jest „lekkim piórem”, z kobiecym wyczuciem smaku, z odpowiednią dawką emocji i z czymś na kształt przesłania. Osobiście cenię sobie, książki, które dają do myślenia – a taka chwila refleksji mnie naszła podczas czytania. Najciekawsze postacie? Jak dla mnie zdecydowanie Lucy i Cosmo (Życie), pasują do siebie idealnie. Czy można chcieć czegoś więcej? Ten duet wnosi do całości bardzo wiele a właściwie wszystko. Na nich się opiera całość. Oczywiście nie mniej istotne są inne postacie, które mają dużo wspólnego z Lucy. To oni mają wpływ na nią i tym samym na jej Życie. Jednak tych dwoje idealnie scala całość. Jeśli chodzi o pozostałych panów – Don, jest męski, odważny, przystojny i taki no, normalny, jeśli zaś chodzi o Blake’a to typowy irytujący facet, który myśli o sobie, ma coś z narcyza i oczywiście na początku wykreowany na chodzący ideał – co w rzeczywistości jest odwrotnością. Można powiedzieć, że „Wielkie nic w ładnym opakowaniu”. Chociaż to pewnie kwestia gustu. Rodzinka Lucy też zalicza się do barwnych postaci. Worek rozmaitości. Historia Lucy pokazuje, że warto spojrzeć czasem na własne życie, na siebie i bardziej o nie zadbać. A poza tym wszystko można wyprostować, tylko trzeba chcieć i się odważyć. Trzeba żyć i spełniać swoje marzenia, ambicje i kochać własne życie. Jest to niezwykła opowieść o przyjaźni, szczerości a także o miłości. Aż się zastanawiam jakie było by moje Życie… Książka dla tych co lubią trochę mądrości w kobiecym stylu (chociaż tutaj dużą rolę odgrywa męska ręka)