Czytając opis nowej książki Marcina Wolskiego poczułem przyjemny dreszczyk zainteresowania, bo oto w alternatywnej wersji historii Karol Wojtyła nie zostaje 16 października 1978 roku papieżem, a co za tym idzie obalenie PRL-u niebezpiecznie się oddala. Bardzo zaciekawiło mnie w jaki sposób Wolski poprowadzi tak wymyśloną alternatywną nitkę historii i czy uda mu się napisać książkę, która zdoła wyjść ponad polityczne podziały.
Głównym bohaterem "Powtórki z rozgrywki" jest Michał Uniejowski. W naszej rzeczywistości znany aktor, celebryta i ulubieniec "salonu"
1. Uniejowskiego poznajemy, gdy budzi się na silnym kacu po hucznej imprezie z okazji swoich 70 urodzin i jak nietrudno się domyśleć coś jest nie tak. Nie jest już bowiem siedemdziesięciosiedmioletnim szacownym panem aktorem, ale na powrót trzydziestolatkiem, który obrał zupełnie inną drogę życiową, został nauczycielem historii, poza tym odkrywa, że kila lat wstecz uległ poważnemu wypadkowi, w wyniku którego okulał i ogólnie świat, w którym się znalazł, choć z grubsza podobny, sporo różni się od tego, w którym kładł się spać. Uniejowski postanawia wykorzystać posiadaną wiedzę i doświadczenia siedemdziesięciolatka w ciele trzydziestolatka, aby pomóc ojczyźnie w odzyskaniu wolności, a przede wszystkim w osadzeniu Karola Wojtyły na Piotrowym Stolcu.
Książkę czyta się bardzo szybko. Akcja jest żwawa i pędzi do przodu niczym w powieści Dana Browna lub Jeffreya Archera, nie dając się człowiekowi znudzić, do tego Wolski ma dobre pióro i jeśli nie przeszkadza wam nadużywanie partykuły "aliści" to językowo nie ma się do czego przyczepić. Gorzej sprawa wygląda jeśli przyjrzymy się bliżej ilości treści "światopoglądowych" jakie w swojej książce umieści Wolski, bo zaczyna robić się na przemian śmiesznie i strasznie, a "Powtórka z rozgrywki" okazuje się być zwykłym produkcyjniakiem, gdzie fabuła jest tylko pretekstem do przedstawienia myśli i poglądów politycznych autora.
Marcinowi Wolskiemu ta propaganda wychodzi strasznie kulawo. Niezależnie, czy mamy do czynienia z drewnianymi dialogami o aborcji (zła, samolubna kobieta usuwa ciążę, główny bohater stara się ją od tego odwieść), lub na siłę wciśnięte dialogi, w których bohaterowie udowadniają niedorzeczność reform Balcerowicza, albo rozprawiają o tym kto był agentem SB, z drugiej strony ten bohater wyklęty bez skazy potrafi rzucić takim zdaniem: " A jej drobne piersi zachowywały się jak małe łasiczki gotowe mnie pokąsać"
2.
Albo taka scenka: Michał idzie na mszę odprawianą przez księdza Popiełuszkę i kogo spotyka w kościele? Dwóch niewysokich bliźniaków w towarzystwie matki i Antoniego, w przyszłości pioniera lustracji... brakuje tylko, żeby w Gdańsku pobił go i okradł sepleniący rudy młodzieniec i chyba nie muszę dodawać, że Soros jest agentem Moskwy, podobnie jak księża pedofile, mający za cel rozsadzić kościół katolicki od środka (tak właśnie Wolski tłumaczy swojemu czytelnikowi to zjawisko), a jeden z dostojników kościelnych umiera na zwał przyjmując delegację homoseksualistów, no i jeszcze jeden kwiatek: "jako półkrwi Żyd nie miał oporów w szkodzeniu młodszym braciom w wierze".
Na drugim biegunie mamy oczywiście kościół katolicki bez skazy i Ronalda Regana, który niczym rycerz na białym koniu, ma oddać wolność naszej ojczyźnie. Bo jedynie dzięki "konserwatyzmowi w wierze i niezłomności nasz naród może przetrwać" i tak dalej i tym podobne i chyba nie muszę dodawać, że papież Polak, bez problemu dostałby się do Avengersów? Jednym zdaniem czytanie tej książki po miłym początku szybko zamieniło się w brnięcie przez manifest polityczny jednej ze zwaśnionych stron urojonego konfliktu.
Marcin Wolski miał świetny pomysł na książkę. To prawda, że motyw podróży w czasie i alternatywne wizje historii, czy teoria strun, są tematem w literaturze popularnej wylizanym do białej kości, wyeksploatowanym i ogranym niczym "Final countdown" w sylwestrową noc. To prawda, że gdybanie i marzycielstwo, przeżywanie po tysiąckroć wzlotów i upadków to nasza cecha narodowa i ulubiony sport, kultywowany na przykład podczas rodzinnych uroczystości i innych spotkań towarzyskich. Tym razem jednak nie o samą formę chodzi, ale o koncept, jak tą spraną formułę jeszcze raz odświeżyć i uczynić strawną, bo przecież wszytko już było i zostało opowiedziane. Sięgając po książkę autorstwa Wolskiego spodziewałem się odwoływań do wartości narodowych i szeroko pojętych treści "prawackich", na tej samej zasadzie, jak, dajmy na to, po Zygmuncie Miłoszewskim oczekuję światopoglądu "lewackiego". Niezależnie jednak od tego co akurat czytam, przede wszystkim liczę na dobrą literaturę i wyważoną treść, na zasadzie: miej sobie swoje poglądy autorze, przemycaj je w tekście, bardzo proszę - jeśli umiesz to zrobić umiejętnie i z klasą jestem za. Jeśli jednak nie umiesz lub nie chcesz tego zrobić, jeśli jedyne o czym marzysz, to rozliczyć się z "salonem", "tajnymi współpracownikami", "Żydami" i pewnym wąsatym elektrykiem, to dla dobra czytelnika, daj sobie spokój i pisz do jakiegoś partyjnego czasopisma.
Za możliwość lektury dziękuję Klubowi recenzenta portalu nakanapie.pl
1określania takie jak "salon", czy "Tajny współpracownik" itp. bardzo często padają w "Powtórce".
2autentyk - nie wiem, z której strony, bo czytałem e-booka, ale dosyć sporo takich sprośnostek jest w tekście, a nie zapominajmy, że główny boater jest 70 letnim gościem w ciele 30 latka.