Po raz pierwszy stykam się z tym autorem. Jego słynny cykl książek o Percym Jacksonie jeszcze nie trafił w moje ręce, zatem przygodę z jego twórczością zacząłem od tejże książki. Nie jestem przekonany o tym, czy było to dobry wybór, mam co do niej mieszane uczucia. Podejrzewam, że jestem po prostu za stary na takie powieści… ale cóż, opasłe tomiszcze kusiło ładną okładką, ale ładna okładka to nie wszystko, liczy się głównie fabuła:
Powieść ma dwóch głównych bohaterów: Cartera i Sadie Kane’ów. Wychowywali się oddzielnie, spotykając dwa razy w roku. Podczas jednego ze spotkać, ojciec dzieciaków jest strasznie zdenerwowany a wokół dzieją się dziwne rzeczy. Pojawiający się znikąd Egipcjanie jednak nie wzbudzili większego wrażenia na bohaterach. Archeolog, bo nim był ojciec rodzeństwa, każe dzieciom zamknąć strażnika w jego biurze, bo sam musi zbadać pewien pradawny artefakt. I tu zaczyna się jatka. Ciekawskie dzieci zakradają się do sali… w której ich ojciec uwalnia akurat egipskich bogów. Zamiast planowanego Ozyrysa, wyleciał niespodziewany Set, a ojciec został zamknięty w sarkofagu i zniknął w czeluściach nicości.
Bohaterowie byli ciekawi, ale nie rozumiem skąd to parcie autorów na dzieci. Najpierw ''Gone'', gdzie walczyć musiały jedenastolatki, a teraz powieść Riordana, gdzie Carter ma czternaście lat, a Sadie dwanaście. Na dodatek żadne z nich nie pasuje do swojego wieku. On momentami myśli jak dorosły facet, a czasem jak małe dziecko, to strasznie denerwujący typ, Sadie natomiast polubiłem od razu. Czytając miałem wrażenie, że ma co najmniej szesnaście lat, ale nie przeszkadzało mi to w polubieniu jej osoby. Oboje wychowali się w innych środowiskach. Carter podróżował z ojcem. Wymagał od niego, aby syn ubierał się nienagannie, zawsze elegancko. Ciągle podróżowali, choć nigdzie nie zagrzali miejsca na długo. A Sadie wychowana jak normalna nastolatka, tylko, że przez dziadków; miała koleżanki, kolorowe włosy i glany. Trochę dziwne jak na dwunastolatkę, ale pomińmy to. Zachowanie tej dziewczynki pod koniec też.
Najbardziej denerwowała mnie jednak irracjonalność bohaterów… tam gdzie większość dzieci w ich wieku po prostu narobiłaby ze strachu, oni przyjmowali wszystko ze stoickim spokojem. Ojciec wchłonięty w nicość? Co nas to obchodzi? Przecież wujek ma taki fajny dom. Tak odbierałem większość ich zachowań. Momentami wypruci w emocji, tylko po to, żeby nagle wybuchnąć popisem odwagi, męstwa, intelektu, a następnie rozpłakać się rzewnie.
Klimatu tej powieści odebrać nie można. Pradawne świątynie, gdzie mistyczni bogowie zbierali się na narady, potężne, wypełnione mocą amulety, chroniące bohaterów przed złem i chaosem, bogowie, fantastyczni, potężni, przerażający i magia. Tona magii. Pradawne zaklęcia. Fantastyczne, z epickim rozmachem bitwy. Dosyć przewidywalne, nagłych zwrotów akcji było sporo, ale większości wydarzeń które nastąpią można spokojnie się domyślić, co nie przeszkadzało mi w czytaniu o bitwie potężnych bóstw.
Rick Riordan pisze dosyć poprawnie. Książkę czyta się błyskawicznie, poniekąd można to przypisać szybkiemu tempu akcji, ale talent autora też odcisną na tym swoje piętno. Szału nie było, nie spodziewajmy się tu jakichś wymyślnych sformułowań, potężnego zasobu słownictwa czy zabawy słowem jak u Zafóna czy Eco, ale nie było tragicznie, po prostu trochę lepiej niż uniwersalnie. Koszmarny zabiegiem były rozdziały. Już pomijając to, że tytuł rozdziału, w większości przypadków zdradzał co się stanie, to podzielenie ich pomiędzy bohaterów było dla mnie prawdziwą męką. Co mniej więcej dwa rozdziały bohater się zmieniał, ciężko się w tym połapać, zwłaszcza, gdy akcja akurat wciąga. Ale można się przyzwyczaić.
Książkę polecam wszystkim, którzy liczą na bezpretensjonalną rozrywkę, dobrą zabawę, wciągającą akcję i podróż w czasie do epoki faraonów, bóstw i magii.