Grubo i na różowo lukrowana bajeczka o miłości dwóch chłopaków z Wyższych Sfer. A może i najwyższych, bo w grę wchodzą syn prezydentki USA i drugi wnuk królowej Wielkiej Brytanii. Fabuła upstrzona schematami typu "kto się czubi, to na pewno w końcu się pokocha na zabój", nieustające wzmożenie seksualne bohaterów (ja wiem, że to pełni energii dwudziestoletni mężczyźni, ale napalenie 24/7 chyba w końcu szkodzi zdrowiu) i lekko zaserwowane pozory jakichś głębszych kwestii czy przemyśleń (imigracja, LGBT+, polityka, molestowanie).
Mówię "pozory", bo prawdziwych problemów w tej historii nie ma, wszystko toczy się gładko, w razie czego trzeba wygłosić płomienne przemówienie albo nakrzyczeć na oporną rodzinkę, i już po kłopocie, świat staje się przytulny i mięciutki. Bohaterowie niby mają jakieś traumy - surowy reżim brytyjskich royalsów w jednym przypadku, rozwód rodziców w drugim - ale powiedzmy sobie szczerze, są to rozpieszczone dzieciaki, żyjące w złotej bańce bogactwa, prestiżu i możliwości, o których ich rówieśnicy mogą tylko pomarzyć. Studia? Wybierz jakie, pieniądze nie grają roli. Chcesz polecieć do Paryża? Czekaj, podstawiamy ci samolot. Służba, ochroniarze, nawet zaprzyjaźnieni politycy, wszystko na twoje usługi. A że to niekoniecznie tak naprawdę wygląda - no cóż, mówiłam, że to naiwna bajeczka. I jak to w bajkach, postacie pozytywne - wszyscy ci, co są poprawni politycznie i dobrze nastawieni do homoerotycznych związków - są pozytywne do rzygu, wszystkie bez wyjątku piękne, mądre i niezwykle utalentowane, a pozostali, ci nieprzychylni gejowskiemu romansowi, są wredni, brzydcy i niewarci uwagi. No to na przekór wszystkiemu, spodobał mi się Filip, ten smętny nudziarz i sztywniak, człowiek zdolny zacisnąć zęby i spełniać swoje obowiązki, tak, nawet te nudne i niemiłe.
Polskie tłumaczenie nie zachwyca - nie miałam okazji porównać z oryginałem, ale kiedy tekst nagle traci sens, to wiesz, że coś poszło nie tak. Przykładowo, "to rub something into someone's face" nie oznacza dosłownie wcierania komuś czegoś w twarz. Polecamy dokształcenie się w idiomach.
Inna rzecz, i to już kamyczek do ogródka autorki, z realiami też książka poczyna sobie beztrosko. Dłuższą chwilę na początku nie byłam się w stanie zorientować w rodzinnych układach Henry'ego, aż do momentu, gdy zorientowałam się, że w książkowej wersji rzeczywistości tytuł "księcia Walii" nosi drugi wnuk królowej, czwarty w kolejce do tronu, a nie następca (w tym wypadku następczyni) tronu.
Cóż, zapewne jestem za stara na young adult, bo adult ze mnie już raczej old and rotten. Może gdybym była nastolatką, zamiast czepiać się szczegółów wzdychałabym nad jakże słodkim romansem Alexa i Henry'ego, jednak najwyraźniej już dla mnie za późno.