Wczoraj skończyłam w końcu czytać po raz drugi powieść "Szczęściarz" autorstwa Nicholasa Sparksa. Zazwyczaj, kiedy kupuję nową książkę, a mam ją już za sobą, muszę ją 'ochrzcić':) Nie miałam żadnych przeciwwskazań, bo jestem fankom tego pisarza i zawsze uwielbiam wracać do jego książek.
Logan Thibault jest urodzonym szczęściarzem. Służył w piechocie morskiej, ma za sobą służbę w Iraku, gdzie wielokrotnie otarł się o śmierć. Przeżył i wrócił do domu z pamiątką - znalezionym na pustyni zdjęciem młodej kobiety, które traktuje jako talizman. Kiedy w bezsensownym wypadku ginie jego przyjaciel, Logan stawia sobie za cel odszukanie dziewczyny z fotografii. Przemierzając pieszo kraj, odnajduje ją w Hampton, miasteczku w Karolinie Północnej. Beth nie jest jednak księżniczką z bajki, ale rozwódką z dziesięcioletnim synem, która ma sporo kłopotów z byłym mężem, zastępcą szeryfa i wnukiem najbardziej wpływowego obywatela miasta. Pomiędzy mężczyznami wybucha ostra rywalizacja...
Na samym początku poznajemy Claytona - odrobinę się przeraziłam, bo wcześniej nie czytałam opisu, po prostu - nowa książka Sparksa, muszę ją kupić - i miałam głęboką nadzieję, że to nie on jest głównym bohaterem powieści, albo, że pan Nicholas tym razem stworzył coś zupełnie innego. Na szczęście wszystko się już później wyjaśniło i z uśmiechem na ustach dotrwałam do ostatniej strony.
Nicholas Sparksa ma zawsze charakterystyczny - są oni niemal idealni, utalentowani, są dobrymi i dobrze wychowanymi ludźmi; mają interesujące osobowości, nie banalne zainteresowania i historie, które potrafią zaciekawić każdego. Aż pewnego dnia spotyka ich...miłość i to taka, która potrafi boleć i cieszyć. O tym są książki tego autora, i to jest jeden z powodów, dla których jestem zakochana w jego twórczości.
Oczywiście "Szczęściarza" czytało się bardzo przyjemnie, jednak Sparks wykorzystał już dwa poprzednie aspekty - żołnierza oraz poszukiwanie nieznanej osoby. To odrobinę raziło, ale w zupełności nie popsuło ogólnego wrażenia po książce i możliwości cieszenia się z niej.
W książce jest (jak zresztą często się w tym wypadku zdarza) mała ilość bohaterów - Beth, Ben, Clayton, Nana, Zeus, Thibault i postacie mniej znaczące. Wszyscy wydali mi się bardzo charyzmatyczni, charakterystyczni, a ich osobowości odznaczały się doskonale na tle książki, jak i całej powieści, tworząc idealną i spójną kompozycję. Najbardziej przypadła mi do gustu Nana - babka, wdowa, po wylewie, jednak chyba z największą potrzebą życia i samozaparciem; w "Szczęściarzu" perfekcyjnie pokazane jest to, ile ta kobieta przeszła oraz jej doświadczenie życiowe; doskonałe riposty, często niezrozumiałość przez resztę osób, zamiłowanie do psów oraz szczera miłość. Kolejnym moim ulubionym bohaterem jest dziesięcioletni Ben, który jest inny od swoich rówieśników i często za to karcony, nie tylko przez nich, ale również przez własnego ojca, który nie jest do końca zadowolony z syna...
Cóż można więcej dodać - nie będę zbyt oryginalna jeśli chodzi o Nicholasa Sparksa, bo jak dotąd wszystkie jego książki wywarły na mnie ogromne wrażenie. Czytając różne opinie na jego temat, doszłam do wniosku, że albo się go nie lubi, albo po prostu kocha:) Podsumowując, "Szczęściarz" to miła, przyjemna opowieść o miłości, przeznaczeniu, przebaczaniu, przyjaźni, zrozumieniu i szczęściu. Koniec również zaskakuje, chociaż to Sparks, jakby to powiedziała moja mama: "Szczęście w nieszczęściu".