Łał. Łał. Łał. To się chyba nazywa praca pisarza nad warsztatem. Puzyńska kilka razy udostępniała na swoim profilu na fb zdjęcia książek, które właśnie kupiła i czyta i zdaje się, że podziałało. Aż trudno uwierzyć, że po kilku złych powieściach pisarka wysmaży coś tak dobrego, naprawdę. To było mocne, to było poruszające, tak gdy patrzymy na postacie jak i na sceny, to był naprawdę dobry kryminał.
Z tym jak ja odbieram tę pracę nad warsztatem, którą – rekonstruuję to tak sobie – młoda autorka odbyła w ostatnich miesiącach, i to jak odbiła się ona na tej powieści, to w ogóle jest ciekawa sprawa. Czytając najpierw zwróciłem uwagę na jeden szczegół: to jak pisarka stara się kończyć każdy rozdział zawieszeniem akcji, mocniejszym uderzeniem lub, częściej, pojawieniem się jakiejś tajemnicy, by potem rozpocząć następny w innym miejscu z innymi bohaterami, tym samym trzymając czytelnika w napięciu. Zagranie znane oczywiście z wielu, wielu powieści sensacyjnych. Dla porządku – oczywiście Puzyńska stosowała ten chwyt literacki i wcześniej, ale tu naprawdę mocno rzucało się w oczy, jak bardzo, bardzo chce, by to działało. Na początku wręcz trochę mnie to bawiło, myślałem: „pani Kasiu, ok., widzę, że pisze pani lepiej niż kiedykolwiek, ale proszę się aż tak nie starać :)”. Ale w końcu... w końcu zaczęło i na mnie to w pełni oddziaływać, w pełni podjąłem tę grę.
Można powieści postawić zarzut, że autorka zrobiła trochę mix pomysłów ze swoich wcześniejszych książek. Czytelnik bez trudu zauważy, które elementy przypłynęły do „Rodzanic” z „Łaskuna” (tych jest zresztą najwięcej i wybrzmiewają moim zdaniem najlepiej, w każdym zaś razie najostrzej), które z „Utopców”, które z „Trzydziestej Pierwszej”. Ale... co z tego? O autoplagiacie nie może być mowy, wydarzenia są nowe, konsekwencje są nowe, a emocje... emocje są jedne dla wszystkich, tak to jest i zawsze tak to było ostatecznie.
Widać w tekście, że autorka jest psycholożką z wykształcenia, oj widać. Ale to też plus, właśnie w aspekcie jak czujemy emocje. Nawiązania do mitologii i w ogóle aura niesamowitości grają w tym tekście znakomicie i tyle. Z początku miałem wątpliwości, czy zakończenie tak szybko wątku z tajemniczym zdjęciem ducha było właściwe, ale... ale było, zrobiło ładne wejście temu klimacikowi.
Motyw odkupienia win – gra. Motyw wyrywania się z uwikłań – gra. Motyw niezakończonych rozrachunków miłosnych – gra. Nawet śnieg pod stopami postaci czujemy. Stylistycznie po prostu bardzo dobrze. No i nie da się ukryć, że jesteśmy zachęceni do czekania na kolejny tom.
Zarzuty? Kilka szczególików. Końcowe rozwiązanie wątku „who's the daddy?”, totalnie bez sensu, po nic, w dodatku niszczące wizerunek kolejnej postaci, tak jak by pisarka postawiła sobie za cel zniszczyć je kolejno wszystkie. Jeden jednoznacznie pozytywny bohater nie zaszkodzi, proszę mi wierzyć, pani Kasiu. Wątek fundacji charytatywnej jakoś tak nie do końca chwycił, cała akcja z pewnym małżeństwem planującym pozbycie się kogoś była niepotrzebna, robiła wrażenie takiego pomnażania wątków za siłę...
Aha, i tak jak wyżej pisałem, że czujemy emocje postaci, tak jednych emocji nie czujemy nijak – powieściowego psychola. Nic. Miałem wrażenie, że pisarka to sobie zwyczajnie odpuściła, nie wiem, czy słusznie.
Tak, to było naprawdę, niezaprzeczalnie dobre. Jeżeli nie czytałaś/eś wcześniej żadnej książki Puzyńskiej zacznij od tej. Nie ma wielu nawiązań do wcześniejszych części cyklu, poznasz postacie jak rzadko w którym tomie (w konkretnym momencie ich losów rzecz jasna) i pewnie staniesz się fanką/fanem :)