Zawsze zastanawiało mnie co takiego jest w „Wichrowych Wzgórzach”, że zachwycają ludzi od przeszło 150 lat. Teraz wiem. Ale najbardziej zaskakujące jest to, że książka powstała w XIX w. – wyobrażacie sobie to oburzenie, jakie musiała wówczas wywołać?
Powieść miała szokować ówczesnego czytelnika i z pewnością to robiła. Okrucieństwo opisane przez Emily Brontë dziś z pewnością nie budzi takich kontrowersji, ale w połączeniu z realiami panującymi w czasach współczesnych autorce, robi spore wrażenie i nie pozostawia czytelnika obojętnym. Historia cygańskiego chłopca przygarniętego z ulic Liverpoolu początkowo w pewnym stopniu wzrusza, jednak prawdziwe oblicze Heathcliffa szybko się ujawnia i burzy dotychczasowe wyobrażenia o jego osobie. Odrzucony przez ukochaną Catherine, która pragnie dostatniego życia u boku Edgara Lintona, Heathcliff poprzysięga zemstę, która dotyka również kolejne pokolenie. Przemiana protagonisty z małego chłopca w żądnego zemsty diabła jest przerażająca, a czyny, których się dopuszcza – niewybaczalne.
Widoczna jest tutaj pewna powtarzalność. Historia w pewnym momencie zatacza koło, a spoiwem łączącym dwa pokolenia jest postać Heathcliffa. Catherine nr 1 bierze ślub z Lintonem nr 1, by potem jej córka (Catherine nr 2) zrobiła to samo z Lintonem nr 2 (wprawdzie pod przymusem, ale jednak). Takich powiązań można doszukać się sporo, a prowadzi to do prostego wniosku – zemsta Heathcliffa nie ma końca, a koszmary z przeszłości powracają. Widać to nie tylko w imionach postaci, ale również w samej akcji. Pod względem językowym, jak zwykle u Sióstr B., było wybornie. To sztuka, napisać tak brutalną historię w tak delikatny sposób. Sztuką jest również wzbudzanie takich emocji w czytelniku 167 lat po premierze książki.
Wznowione przez wydawnictwo MG wydanie zawiera obszerne Posłowie od tłumacza. Wyjaśnia on mnóstwo skojarzeń i porównań, których dopatrzyć się można w poszczególnych postaciach i wydarzeniach. Warto przeczytać te kilkanaście stron więcej, bo wtedy całą powieść widzimy w zupełnie innym świetle. To, co dla mnie było istotne w tłumaczeniu (a sama robię właśnie taką specjalizację na studiach) to fakt, że Piotr Grzesik pozostawił nazwy własne w oryginalnym języku, czego nie było w innych przekładach. I tak rezydencja Heathcliffa to Wuthering Heights (dla rozróżnienia z otaczającymi ją Wichrowymi Wzgórzami), a Thrushcross Grange nie został Drozdowym Gniazdem. Jestem ogromną zwolenniczką nietłumaczenia nazw własnych, dlatego bardzo się cieszę, że czytałam akurat taki przekład.
„Wichrowe Wzgórza” to z pewnością powieść, która pozostaje w pamięci czytelnika i niesie ze sobą pewne spustoszenia. Ciężko wyrzucić ją z głowy tuż po przeczytaniu, bo analizowanie sytuacji i postaw bohaterów narzuca się samo, niezależnie od naszej woli. I chociaż jest to historia miłosna, to brak tu romantyzmu, a niekończąca się udręka bohaterów w połączeniu ze stale obecnym obrazem dzikich wrzosowisk potęgują nastrój tajemnicy i grozy zarazem. Klimatyczne, okrutne i niezwykle wciągające – takie właśnie są „Wichrowe Wzgórza”…
Nie mogę się powstrzymać od pytania: Jaki byłby Heathcliff, gdyby związał się z Catherine?