Nie wyobrażam sobie takiego dzieciństwa, nie wyobrażam sobie nie wiedzie, nie wiem, co bym zrobiła po odkryciu prawdy o podłości ludzkiej...
Jerzy Szperkowicz, polski dziennikarz i reporter (mąż Hanny Krall) cofa się do trudnej przeszłości ze swojego dzieciństwa, do roku 1943, do czasu wojny, gdy pewnego dnia jego matka wychodzi i już nie wraca.
"Dzieci wojny są zwykle dojrzalsze, niż wynikałoby z ich metryki chrztu".
Ale być może to nie przejaw dojrzałości, ale coś się wtedy w człowieku wyłącza by łatwiej było przetrwać?
Dom rodzinny Autora był nie raz przystanią dla partyzantów rosyjskich i ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Nic dziwnego, że w końcu znalazł się ktoś "życzliwy" i złożył donos. Nalot Trupich czaszek tym razem skończył się dobrze, w domu nikogo niepożądanego nie było, ale i tak musieli uciekać. Doszły ich plotki, że ludzie się zmawiają by wymordować całą rodzinę. Wyszli tak jak stali, nie zabierając praktycznie niczego i opuścili swój dom w białoruskiej wsi...
Tym razem znowu się udało...
Trzy miesiące po urodzeniu najmłodszej siostry Autora, Irenki, jego matka wyszła do Naur odebrać coś, co zostawiła na przechowanie u swojej przyjaciółki Aleny Zacharewicz. Gdy wychodziła cały dom jeszcze spał, a o jej zamiarach, w obawie przed zatrzymaniem przez męża, wiedziała tylko Danusia, no może jeszcze trochę Jerzy?
Kobieta nie wie, że wyruszyła w drogę "ku okrutnemu przeznaczeniu".
To przeznaczenie dopada nie tylko ją, dopada też i jej męża.
Mija pół wieku, Jerzy Szperkowicz wraca na Białoruś by rozwikłać zagadkę śmierci obojga rodziców. Prowadzi własne śledztwo dziennikarskie, które wymyka się utartym regułom. Tych powrotów jest kilka i są one bardzo trudne i bolesne, a z każdym następnym dowiaduje się coraz mniej...
Może dlatego, że niewłaściwie zadaje pytania? A może są inne powody na przemilczenie ze strony dzieci i wnuków ich dawnych sąsiadów z rodzinnych stron?
Dowiaduje się prawdy, a czytając o niej ma się szeroko otwarte oczy ze zdziwienia...
"Zawsze mówiłaś: Zginąć to zginąć, byle od razu"
Matce Jerzego Szperkowicza nie było dane zginąć od razu.
Miesiąc po zniknięciu matki, o świcie, przyszli po ojca. Wyprowadzili w pantoflach. Wrócił na chwilę pomodlić się i pochylić nad czteromiesięczną Irenką...
Więcej go już nie zobaczyli...
Czytając ten reportaż serce pękło po wielokroć. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, w jakim stanie jest serce Autora...
Choć czasem w te relacje, w to pisanie wkrada się chaos, a obrazy mogą wydawać się mało przejrzyste, to jest w tym jakaś metoda na poradzenie sobie z bólem straty. Każde zdanie jest na wskroś szczere i przejmujące, a Autor stara się przedrzeć przez ten mrok ludzkiej podłości, bo jego rodzice, jego rodzina zasługuje na prawdę...