Po lekturze powieści Studium w szkarłacie, otwierającej cykl o Sherlocku Holmesie i doktorze Watsonie, nienasycona ich przygodami postanowiłam sięgnąć po drugi z kolei tomik – Znak czterech. Pochmurne niebo za oknem zwiastujące nadchodzącą burzę, kot śpiący na kolanach i aromatyczny zapach bawarki stworzyły wręcz idealny nastrój na oddanie się czytaniu i rozwiązywaniu zagadek z detektywem i jego przyjacielem.
Nieznośny spokój panujący przy Baker Street 221B przerywa wizyta pięknej, młodej damy – Mary Morstan. Okazuje się, że po tajemniczym zaginięciu jej ojca kilka lat wcześniej, ktoś co roku o tej samej porze wysyła jej drogocenną perłę. Co więcej, właśnie otrzymała list, w którym osoba ta zaprasza ją na spotkanie. Bohaterowie postanawiają pomóc panience rozwikłać zagadkę, lecz nie spodziewają się jeszcze na ile niebezpieczeństw będą narażeni po drodze do celu, bowiem wkrótce okaże się, że sprawa jest bardziej zawiła i skomplikowana niż mogli się spodziewać. Pojawia się tytułowy znak czterech, w zamkniętym od wewnątrz pokoju odnajdują ciało mężczyzny zabitego w dość nietypowy sposób, ruszają w szaleńczy pościg za złoczyńcami, a wszystko to by poznać prawdę i odzyskać skarb. Teraz każda godzina się liczy.
Akcja drugiej części cyklu o Sherlocku Holmesie i doktorze Watsonie jest bardziej dynamiczna od jej poprzedniczki. Dzięki temu, że nabrała tempa czyta się ją lekko i przyjemnie. Niestety nie aż tak, by czuć ten dreszczyk podniecenia, który towarzyszy nowej, tajemniczej sprawie do rozwiązania. Zbudowana jest podobnie do Studium w szkarłacie tzn. nudne popołudnie, nagle na horyzoncie pojawia się trudna sprawa, rozpoczyna się śledztwo, na chwilę staje ono w martwym punkcie, by w końcu Sherlock doprowadził do pojmania przestępcy, który szczerze opowiada historię swojego życia i wyznaje swe grzechy. Jestem tym trochę zawiedziona, bo znając budowę fabuły dość łatwo jest przewidzieć jej finał, a to psuje całą zabawę.
Coś, co bardzo mi się spodobało to nowe fakty, których możemy się dowiedzieć o głównych bohaterach. Gdyby nie Znak czterech nie pomyślałabym, jak daleko może posunąć się Sherlock, by uprzyjemnić swój dzień. Oczywiście jego postawa zadufanego geniusza wciąż irytuje, lecz ma on swój dziwny urok. Możemy liczyć na wątek romantyczny, w którego centrum znajdzie się doktor Watson. Dzięki temu przekonamy się jakże wrażliwy jest ten człowiek, w porównaniu z nieludzkim momentami detektywem.
Niestety druga część przygód Holmes’a nie porwała mnie swą dynamiką, zawiłością, czy nagłymi zwrotami akcji. Jednakże posiadała w sobie to coś, co nie pozwoliło mi na odłożenie jej na półkę przed skończeniem czytania. Być może to ten dziwny sposób w jaki detektyw rozwiązuje wszystkie zagadki, albo ciekawość jakich argumentów użyje tym razem, by udowodnić swoje tezy. Trudno powiedzieć, lecz jedno wiem na pewno – sięgnę jeszcze po powieści z nim w roli głównej.
Znak czterech polecam oczywiście wszystkim fanom Sherlocka Holmes’a i doktora Watsona, a także osobom, które są cierpliwe i nie nudzą się zbyt szybko, dla pozostałych lektura może się okazać zbyt nużąca. Najwyraźniej Sir Arthur Conan Doyle miast uczynić akcję bardziej żywiołową i porywającą postawił na czar i tajemnicę bijącą z osoby głównego bohatera. Na mnie to działa, bo w przeciwnym wypadku przez długi czas nie sięgnęłabym po jego twórczość. Wszystkim Czytelnikom również tego życzę i zachęcam do zapoznania się z tytułem.