Marta Tymińska – zwykła dziewczyna z niezwykłą historią, którą zgotowało jej życie. Przeżyła anoreksję a teraz postanowiła opowiedzieć o tym innym, aby przestrzec, wyrzucić z siebie drzemiące w niej demony. W swojej książce pt. "Zabrała mi wszystko… Ta podstępna anoreksja" dzieli się ze światem swoim cierpieniem i udowadnia, że nad przepaścią może znaleźć się każdy. U niej zaczęło się zupełnie niewinnie. A od czego? Sprawdźcie sami a tymczasem zapraszam do przeczytania naszej rozmowy. Będzie intymnie, okrutnie i szczerze, ponieważ Marta odkryła przed swoimi czytelnikami nowe oblicze tej strasznej "przyjaciółki", jak zwykła nazywać anoreksję.
Kim była i jest Marta Tymińska?
Marta Tymińska: Była sobą. Przede wszystkim sobą. Jak ja tęsknię za tą dawną Martą. Chciałabym choć na chwile wrócić do siebie z przeszłości, aby poczuć, jak to jest być wolną. Wolną od tych dręczących myśli o jedzeniu, wyglądzie. Jak to było przed anoreksją. Byłam też spontaniczna. Nie planowałam za dużo, ale potrafiłam zmieniać swoje plany, gdy była była potrzeba. Czyli trochę inaczej niż jest obecnie. Jestem osobą z ogromnym bagażem doświadczeń. Za mną kilka lat terapii, rozmów z lekarzami, terapeutami, pobyt w ośrodku. To wszystko bardzo mnie zmieniło.
Z mojego punktu widzenia to jest nawet niemożliwe, abym była tą samą osobą, co wcześniej. Mimo że nie każdy widzi różnicę – bo o to właśnie się staram. Na pewno zauważają ją moi domownicy i osoby, z którymi byłam najbliżej zarówno w trakcie, jak i przed chorobą. Naprawdę trudno dostrzec u mnie tą zmianę, która dla mnie i moich bliskich, jest widoczna gołym okiem.
Dlaczego zdecydowałaś się opowiedzieć innym swoją historię w książce pt. "Zabrała mi wszystko... ta podstępna anoreksja"? Nie wstydziłaś się?
Szczerze mówiąc, na początku nie planowałam jej wydawać. Przyszedł dzień, kiedy stwierdziłam, że muszę to wszystko z siebie "wyrzucić". Było mi ciężko, kiedy to wszystko trzymałam w sobie. Przeszkadzała mi moja przeszłość. Postanowiłam, że czas to sobie uporządkować. Usiadłam i zaczęłam pisać. To była dla mnie taka forma terapii. Z czasem, gdy zaczęło pojawiać się coraz więcej tekstu, więcej wierszy stwierdziłam, że chcę, aby w przyszłości moja historia ujrzała światło dzienne. Ukazuje ona prawdę na temat zaburzeń odżywiania i mam nadzieję, że otworzyła oczy tym, którzy uważają, że anoreksja to jest nasz wymysł i że po prostu wystarczy zacząć jeść… Ale to nie jest takie proste...
Czy się wstydziłam? Oczywiście! W książce przedstawiam swoja drugą twarz. Moje drugie oblicze, które przez tyle lat starałam się ukrywać. Choć nie zawsze mi się to udawało, bo mój wygląd wszystko zdradzał. Oprócz tego też bardzo się bałam. Bałam się, że każdy zacznie na mnie patrzeć przez pryzmat anoreksji. Bałam się opinii innych. Natomiast po wydaniu książki dostałam tyle cudownych i ciepłych słów, gratulacji, że ten dzień uświadomił mi tylko, że dobrze zrobiłam. Potem zaczęły napływać do mnie wiadomości z pozytywnymi opiniami na jej temat. I nadal je dostaję. Mnie to bardzo cieszy, bo dzięki temu wiem, że moje stracone lata nie poszły na marne. Bo skoro komuś pomogły, to czemu nazywać je straconymi…?
Czym ta historia jest dla Ciebie? Jaki ma cel, wartość dla Ciebie samej, a jaki dla czytelników?
Ta historia to duża część mojego życia. Ta historia – to ja. Po prostu. Choć szczerze mówiąc, często – czytając tę książkę – nie dowierzam, że to o mnie i że opisuje ona moje życie. Nie dowierzam, że to ja jestem tą dziewczyną. Ale podzieliłam się tym z innymi, aby jak najwięcej osób dowiedziało się, czym jest anoreksja. Chciałam też przekazać dużo wsparcia dla osób, które obecnie walczą. W tej książce zawarłam wszystko, co chciałabym usłyszeć, gdy w tym tkwiłam. I dlatego dla mnie ma ogromną wartość. Książka stoi u mnie na półce w pokoju i patrząc na nią, czuję siłę. Czuję dumę, że udało mi się wyjść z najgorszego okresu w moim życiu i że udało mi się spełnić moje marzenie, żeby ujrzeć swoje imię i nazwisko na okładce książki.
Myślę, że dla czytelników też w pewnym sensie wiele znaczy. Bo jest to tak jakby pomoc do walki z wrogiem. A żeby z wrogiem wygrać – trzeba go znać, dlatego podzieliłam się bardzo prywatnymi sytuacjami z mojego życia, aby ułatwić innym tę walkę.
Podczas naszej krótkiej rozmowy powiedziałaś mi, że właśnie wyszedł dodruk Twojej książki. Ogromne gratulacje, ale zastanawiam się, skąd bierze się ta popularność trudnych tematów? Dlaczego ludzie tak chętnie sięgają po biografie, szczególnie te najtragiczniejsze?
Wydając książkę zupełnie nie spodziewałam się, że wzbudzi aż tak duże zainteresowanie i że tak szybko konieczny będzie dodruk. Książka zaczęła pojawiać się też w bibliotekach. Ale z drugiej strony czułam, że temat sam się obroni. Bo niestety w dzisiejszych czasach jest to bardzo powszechny problem. Chorują coraz młodsze osoby. Ale właśnie takie prawdziwe historie przedstawiają chorobę w zupełnie innym świetle. Ja to wiem, bo w książce opisałam takie objawy, których nie znalazłam na żadnej stronie internetowej. Biografie to cenne źródła wiedzy na temat osiągnięć czy nawet niepowodzeń. To historie, które napisało życie. Ludzie tak chętnie po nie sięgają, aby dokładnie dowiedzieć się czym jest problem, z którym mają styczność na co dzień. Cudze doświadczenia mogą pomóc innym uniknąć porażki, błędu i ich negatywnych konsekwencji.
Gdybyś sama miała wybrać sobie dowolną książkę z jakiejś innej półki, też byś wybrała historię dziewczyny zmagającej się z anoreksją?
W trakcie zmagań z anoreksją często czytałam blogi oraz opisane w Internecie historie dziewczyn walczących z zaburzeniami odżywiania. Więc tak, sięgnęłabym po taką książkę, bo z perspektywy czasu stwierdzam, że nikt do nas nie dotrze, tak jak osoba, która walczyła z podobnym problemem. Choć z drugiej strony trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo już nie jestem i nigdy nie będę osobą, która nie przeszła anoreksji.
Kto najczęściej czyta Twoją książkę? Jaki jest jej odbiór?
Myślę, że po moją książkę sięgają różne osoby, zarówno te, które chorują na zaburzenia odżywiania, jak i te, które mają styczność z nimi np. u swoich biskich, ale też osoby, które po prostu są ciekawe tej historii. Wydaje mi się, że każdy znajdzie w niej "coś" dla siebie. Dostałam mnóstwo widomości od osób, które nie miały i nie mają nic wspólnego z anoreksją, ale i tak ta historia skłoniła ich do refleksji oraz dała inne spojrzenie na życie. Pisały do mnie mamy dziewczyn, które chorują na anoreksję. Czasem prosiły o poradę. I muszę przyznać, że nie spotkałam się z żadną negatywną opinią, z czego jestem bardzo szczęśliwa.
W książce opisujesz te zaburzenie jako coś, co ma wolną wolę, zachowuje się jak człowiek, który rozkazuje a nie prosi. To właśnie tym jest dla Ciebie anoreksja?
Tak, dokładnie. Anoreksja świadomie niszczyła mnie codziennie. Jej każdy ruch był przemyślany. Ja byłam jej takim "projektem", który chciała zrealizować. Z tym że na samym początku nie wiedziałam, jak ma on ostatecznie wyglądać. Teraz już wiem, do czego chciała doprowadzić. Robiła tak, żeby jej było dobrze i nie zważała na moje potrzeby. Ignorowała moje cierpienie. Zmuszała do restrykcji, które powodowały, że nikłam w oczach. Anoreksja lubiła być anonimowa dla lekarzy. Gdy tylko została zdiagnozowana i gdy podejmowałam próby walki z nią, atakowała mocniej. Czułam, że coś kieruje moimi myślami i wiem, że to nie byłam ja. To jest tak silne uczucie, że naprawdę ciężko zmusić osobę chorą do leczenia, jeśli ona sama tego nie będzie chciała.
Dlaczego często mówisz o niej "moja przyjaciółka", przecież przyjaciółka z definicji zachowuje się zupełnie inaczej?
Bo ona była moją przyjaciółką. Czułam jej obecność na każdym kroku. Byłam pewna, że dzięki niej moje życie będzie cudowne. Tak mi obiecała. I ja cały czas żyłam taką złudną nadzieją, że z nią wszystko mi się ułoży i że zrobi ze mnie piękną, szczęśliwą dziewczynę. Tylko ona wiedziała, co mi powiedzieć, a ja nie potrafiłam się jej oprzeć. Motywowała mnie do walki. Do walki ze sobą. Umiała ze mną rozmawiać. To właśnie z nią się czułam ważna i pewna siebie. Dlatego robiłam wszystko, by była ze mnie dumna. Bałam się, że ją stracę. Słuchałam jej rad. Miałam wrażenie, że tylko ona mnie rozumie i ta świadomość, że jest ktoś, przed kim nie muszę udawać, podnosiła mnie na duchu. W pewnym momencie była dla mnie ważniejsza niż moja rodzina.
Kiedy zrozumiałaś, że jest raczej Twoim wrogiem niż przyjaciółką? Jakie zmiany zaszły w Twojej głowie podczas choroby, a jakie podczas leczenia, a jakie obserwujesz u siebie teraz?
To nie jest takie proste, aby wskazać, kiedy anoreksja stała się moim wrogiem. Owszem, bywały momenty, kiedy miałam jej dość, ale nie wyobrażałam sobie tego, że mogę ją stracić. Mimo że wiedziałam i zrozumiałam, że nie wnosi nic dobrego do mojego życia. Dawała mi coś, co w tamtym czasie było dla mnie najważniejsze – chude ciało, które było moim marzeniem. Gdy chciałam zakończyć z nią przyjaźń, ona na to nie pozwalała, odsuwała ode mnie te myśli.
Przez długi czas nie dopuszczałam do siebie słów lekarzy, rodziny, że mam anoreksję. Dopiero w ośrodku ta izolacja od świata spowodowała, że zdałam sobie sprawę, co zrobiłam. To tam otworzyły mi się oczy. Obudziłam się. Nie byłam w stanie wybaczyć anoreksji (i sobie), że trafiłam w takie miejsce, które bardzo zmienia ludzi i zostaje w pamięci na długo.
Teraz już nie pozwolę jej na nowo mnie zniszczyć, bo wiem, co mnie czeka, jeśli znowu jej ulegnę. Wiem, że wystarczy tylko jeden raz się jej posłuchać, aby przejęła władzę nad naszymi myślami. A nie wiem, czy miałabym tyle siły, żeby drugi raz z nią walczyć…
W książce bardzo dobitnie podkreślasz, że Twoja choroba nie wynika z patologicznej przeszłości, ale zwyczajnie padłaś jej ofiarą. Jednak nie do końca to rozumiem. Czy potrafisz zdefiniować, jakich ludzi dosięga anoreksja? Co było u Ciebie punktem zapalnym, że dosłownie się wprosiła do Twojej głowy? Przecież jakiś słaby punkt musiał być…
Obawiałam się tego pytania, ale też czułam, że w pewnym momencie padnie. Nie lubię za bardzo na nie odpowiadać, ponieważ też już mnie trochę męczy. Dużo osób mi je zadaje i nawet sama często pytam siebie: dlaczego? Naprawdę mam cudowną rodzinę i gdyby nie oni, nie dałabym sobie rady. I tak jak napisałam w książce: "I choć chciałabym nie chorować i lepiej byłoby, gdybym tego nie doświadczyła, to mimo wszystko cieszę się, że przyszło mi się z tym zmagać u boku tak wspaniałych osób". Po prostu zaczęłam się odchudzać razem z moją siostrą-bliźniaczką.
A czemu zaczęłam? Niskie poczucie własnej wartości, zmiana szkoły, promowanie idealnych ciał na stronach internetowych – myślę, że to wszystko w pewnym stopniu wpłynęło na to, że chciałam zmienić swój wygląd. I mi się to spodobało. Cieszyło mnie to, że umiem odmówić sobie jedzenia i że mogę kontrolować swoją wagę i swój wygląd. Miałam wpływ na to, co zjem i nikt nie potrafił mnie do tego zmusić. Aż przyszedł moment, kiedy przestało dla mnie liczyć się zdrowie, tylko chudość.
Nie umiem wskazać konkretnego dnia, daty, kiedy anoreksja na dobre zagościła w moim życiu. To nie stało się z dnia na dzień. To były etapy, tak jak nazwałam to w książce. I pewnie psychologowie wytłumaczyliby to w jakiś inny sposób. Kilku takich było, co usilnie próbowali zrobić z mojej rodziny przyczynę mojego problemu, ale ja nigdy w to nie wierzyłam, zawsze zaprzeczałam i zawsze będę zaprzeczać. Nigdy moi bliscy nie powiedzieli niczego złego na temat mojego wyglądu przed odchudzaniem. Nigdy mnie nie odrzucili w trakcie choroby i traktowali tak jak pozostałych członków mojej rodziny. I każdemu życzę takich ludzi wokół siebie, bo to oni dawali mi do zrozumienia, że nigdy nie przestaną o mnie walczyć, nawet gdy ja już się poddałam. Absolutnie nikogo nie winię za nic w moim życiu, ponieważ ono zawsze zależało i będzie zależeć ode mnie.
Jakich ludzi dosięga? Na to nie ma reguły. Każdy może zachorować na anoreksję. Ja też nigdy nie pomyślałam, że mnie kiedyś dopadnie. A jednak…
Mówisz, że anoreksja zabrała Ci wszystko. Co to znaczy "wszystko"?
Gdy zdecydowałam się przelać swoją historię na papier, pierwsze słowa jakie napisałam to zabrała mi wszystko... Myślę, że idealnie opisują moje zmagania z anoreksją i podsumowują tą "przygodę" z nią. I gdy zdecydowałam się na wydanie książki, stwierdziłam, że to hasło idealnie pasuje na tytuł. Zabrała mi wszystko... Zabrała mi zdrowie, szczęście, radość życia, pewność siebie, rodzinę, znajomych. Mało brakowało, a zabrałaby mi także moje życie.
Dajesz czytelnikowi do zrozumienia, że byłaś w trzech osobach w swoim życiu: przed chorobą, w trakcie choroby i potem podczas leczenia. Czy mogłabyś się opisać w tych trzech stanach świadomości?
W trakcie zaburzeń odżywiania moje myślenie się zmieniało. Ja się zmieniałam. Dlatego napisałam, że byłam w trzech wcieleniach.
Zdecydowanie najlepsze było pierwsze. Bez anoreksji. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o tej chorobie. Nic mnie nie ograniczało. Planowałam przyszłość, pojawiały się u mnie nowe cele, marzenia. Ale nie byłam przygotowana na to, że za chwile będę musiała toczyć walkę, która bardzo mnie zmieni. Anoreksja zagłuszała moje własne "ja". Byłam bezsilna. Wraz z nią pojawił się u mnie perfekcjonizm, który w pewnym stopniu pozostał. Z dnia na dzień zapominałam, jak to jest normalnie funkcjonować. Moje zachowanie na pewno nie było normalne. Różniło się od pozostałych członków rodziny. Na początku tylko pod względem jedzenia, ale z dnia na dzień nie tylko w tym odbiegało od reszty. Bardzo chciałam do nich wrócić i być taka jak kiedyś, kiedy nie ograniczało mnie jedzenie, mój wygląd i moje myśli. Kiedy byłam dawną sobą!
Teraz jestem w trzecim wcieleniu i muszę stwierdzić, że jest chyba najtrudniejsze ze wszystkich. Bo jestem na pograniczu. Na pograniczu normalności, ale z drugiej strony ta świadomość, że przeszłam przez piekło nie daje mi spokoju. I wiem, że jestem normlaną osobą, normalnie wyglądającą, ale z drugiej nie jest to takie łatwe, aby pozbyć się tego z dnia na dzień. Najbardziej mi przeszkadzał/przeszkadza wzrost wagi. Wróciły mi wszystkie kilogramy, które zgubiłam w czasie odchudzania, i nie będę ukrywać, że każdy kilogram na wadze w górę, dodatkowo obciążał mnie psychiczne. Na pewno z czym teraz się zmagam to nauka samoakceptacji i akceptacji swojej przeszłości. Mam momenty, że stoję przed lustrem i zachwycam się sobą, zachwycam się swoim wyglądem, jednocześnie mając przed oczami siebie sprzed kilku lat. Czasem nie wierzę, że mi się udało, ale tak naprawdę tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało, ile wylałam łez i ile nie przespałam nocy, aby to osiągnąć. Przeglądając zdjęcia z poprzednich lat muszę przyznać, że jestem przerażona. Byłam okropnie wychudzona, smutna, ale dopiero teraz to widzę, po tych kilku latach. I dla mnie to jest duża zmiana na plus w moim myśleniu. Nie chciałabym drugi raz tak wyglądać.
Gdybyś przeciętnemu laikowi, który teraz czyta ten wywiad i się zastanawia nad symptomami, mogła podać kilka z nich, to co by to było? Kiedy powinna się nam zapalić czerwona lampka?
Bardzo łatwo przegapić początki tej choroby, zawłaszcza, że osoba chora naprawdę świetnie potrafi to ukrywać. To wszystko zaczyna się niewinnie. Zdrowe odżywianie, lekka aktywność fizyczna dopasowana do naszych możliwości, aby trochę poprawić swoją sylwetkę. Ale myślę, że takim pierwszym sygnałem, oprócz ograniczania jedzenia, rezygnowania całkowicie z pewnych produktów, jest jedzenie w samotności. Ja zdecydowanie wolałam zjeść z dala od innych, aby nikt nie komentował ilości mojego jedzenia. A czasem po prostu wolałam jeść sama – żeby nie zjeść. Na pewno każdy zrozumie, co mam na myśli. Zakrywanie swojego ciała luźnymi ubraniami, izolowanie się od rodziny, znajomych, brak chęci wychodzenia z domu – to już są niepokojące objawy. Ciągłe myślenie o jedzeniu, niejedzeniu, kaloriach zastępuje pasje, zainteresowania. Chęć szykowania posiłków dla innych, wybuchy złości, agresji zwłaszcza wtedy, gdy poruszany jest temat jedzenia. Takich pierwszych znaków, sygnałów jest naprawdę dużo. Najważniejsze, to już wtedy, gdy się pojawią, zacząć walkę o siebie lub swoich najbliższych, bo im szybciej tym lepiej!
Co Cię skłoniło do podjęcia tej walki o siebie, ale też o rodzinę?
Wizja normalnego, lepszego życia. Naprawdę chciałam już być zdrowa. Pragnęłam po prostu zacząć żyć. Byłam wykończona fizycznie i psychiczne, wygłodzona już do takiego stopnia, że nie miałam na nic siły. Wtedy motywowali mnie moi bliscy. Wiedziałam, że muszę zrobić to dla nich. Tak jak oni walczyli o mnie, tak ja zaczęłam walczyć o siebie. Stwierdziłam, że to jest najlepszy moment, gdyż potem już będzie za późno. Choć trudno było mi sobie wyobrazić, że będę w stanie to zrobić, wiedziałam, że nie mam nic do stracenia. Wręcz przeciwnie. Miałam świadomość, że potem będzie tylko ciężej mi z tego wyjść, ponieważ anoreksja też będzie silniejsza.
Bywały dni, kiedy bałam się zasnąć. O tym nie pisałam w książce. Bałam się, że jak zasnę, to już nie obudzę się rano. Zazwyczaj w takie wieczory bardzo źle się czułam. Nawet sobie nie wyobrażasz, z jaką ulgą rano otwierałam oczy. I wtedy miałam takie myśli, co by było, gdyby tak się nie stało? Co by moja rodzina przeżywała? Nie mogłam do tego dopuścić. Oni zrobili wszystko, aby mi pomóc. Nigdy się nie poddali. Nawet jak nie widzieli poprawy, to szukali innych sposobów, aby ratować moje życie.
Anoreksja to trudna choroba do zrozumienia. Chciałam Cię więc zapytać o stan umysłu osoby będącej pod wpływem anoreksji. Jaki on jest?
Okropny! Czułam się dosłownie wyłączona z życia. Mój świat kręcił się wokół jedzenia. A właściwie niejedzenia. Mam wrażenie, że przespałam te wszystkie lata. Nie wiedziałam, kim jestem i jaki jest mój cel. Stałam się nie do poznania. Nie byłam sobą. Człowiek budzi się rano z pytaniami w głowie: co mogę dziś zjeść, a czego nie mogę? Czy w ogóle mogę dziś coś zjeść? To jest naprawdę męczące. Ale ja byłam pewna, że niższa waga sprawi, że polubię siebie bardziej. Mi nie przeszkadzała ta świadomość, że sama siebie niszczę. Z jednej strony wiedziałam, że robię źle i na pamięć znałam konsekwencje niejedzenia, które słyszałam od lekarzy, ale z drugiej strony dla mnie nie miało to żadnego znaczenia. Mnie nie interesowało moje zdrowie.
Podobnie było z głodem. Robiłam wszystko, aby go czuć, ale też bywały dni, kiedy jednocześnie byłam zła, że nie mogę się go pozbyć. Byłam tak rozdarta, że do dziś nie umiem tego wytłumaczyć, co się ze mną działo. To jest naprawdę bardzo skomplikowane. Takie dziwne i na pewno trudne do zrozumienia dla osoby, która tego nie doświadczyła.
Czym jest głód dla osoby zdrowej, a czym dla anorektyczki?
Dla osoby chorej na anoreksję – sensem życia. To głód dawał mi siły. To on powodował, że chciało mi się uczyć, rozmawiać z innymi. Głód był dla mnie takim znakiem, że robię dobrze. Czując go – czułam satysfakcję. Jak zjadłam - traciłam energię. Traciłam energię na wyrzuty sumienia, które pojawiały się zaraz po posiłku. I te pytania: po co jadłam? Przecież mogłam wytrzymać bez problemu. Traciłam energię na rozmyślanie, jaki piękny byłby mój wieczór, gdybym się powstrzymała od tego jedzenia. Jadłam kilka minut a potrafiłam kilka godzin tego żałować. Czyli zupełnie inaczej niż u osoby zdrowej, dla której głód jest normalną potrzebą. Zdrowy człowiek nie zastanawia się, czy zjeść czy nie. Jest głodny, więc je. I tyle.
Chciałabym Cię zapytać o taką zwykłą, codzienną sytuację, czyli np. posiłek w rodzinie, w której jedna z osób cierpi na zaburzenia odżywiania lub mamy takie podejrzenia wobec niej. Na co zwrócić uwagę, gdy siedzimy wszyscy przy stole i zaczynamy posiłek? Jakie gesty czy sposób jedzenia, mówienia o pokarmach czy to podczas przygotowywania ich, czy podczas samej konsumpcji, mogą tę osobę zdemaskować?
Zacznijmy od tego, że w rodzinie, w której jedna z osób zmaga się z zaburzeniami odżywiania, normalnie się je. Zwyczajnie chodzi się na zakupy, szykuje się posiłki, na które zbierają się na wszyscy domownicy. Tak jak, zanim pojawiła się choroba. Nikt nie głodził się razem ze mną i nikt nie ograniczał ilości jedzenia, jak ja.
Na co zwrócić uwagę, jak już dojdzie do takiego posiłku? Ja pamiętam, że byłam bardzo niespokojna, zestresowana, gdy siadaliśmy do stołu. Bałam się, że nie uda mi się zrealizować planu, który miał na celu ograniczenie mojej porcji. Co chwilę zatrzymywałam swój wzrok na każdej osobie, aby być pewną, że jej uwaga nie jest na mnie skupiona. Powolne jedzenie – to też taki charakterystyczny objaw. Nerwy, w momencie, gdy zapytano mnie, dlaczego mam tak mało na talerzu. Ale wyobraźcie sobie, że ja doszłam do momentu, kiedy bałam się napić wody. I porcja, która dla innych wyglądała, jak dla małego dziecka - dla mnie, była ogromna. Każde zdanie skierowane w moją stronę powodowało złość, irytację.
"Dla mnie bez masła", "Sama sobie naleję", "Sama sobie nałożę", "Mi nie nakładajcie śmietany" – takie hasła często padały z moich ust na samym początku. I to już powinno być niepokojące.
Natomiast, chcę poruszyć jeszcze jedną kwestię. Pamiętajcie, jeśli już zauważycie tego typu objawy u tej osoby, to zareagujcie, ale nigdy przy wszystkich! Zdecydowanie lepiej porozmawiać z nią na spokojnie po posiłku, jak już wszyscy się rozejdą. Nie zaglądajcie w talerz, nie komentujcie. Po co psuć humor i jej, i pozostałym członkom rodziny? To i tak nic nie zmieni, wręcz przeciwnie! Takie zamieszanie, w obecności dużej liczby osób, spowoduje, że jeszcze bardziej zamknie się w sobie i straci do Was zaufanie. A najgorzej, jak z końca stołu ktoś zwróci jej uwagę i zanim to do niej dotrze, to w międzyczasie stanie się obiektem zainteresowań u każdego. Nie róbcie tak! Nigdy!
Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak okropnie można się wtedy czuć. Zamiast tego, dajcie jej do zrozumienia, że nie musi martwić się tym, czy może spokojnie z Wami posiedzieć i czy nie zostanie poruszony jej temat. Cieszcie się, że z Wami usiadła i z jej obecności. Nawet jak odmówiła jedzenia, nawet jak nie dojadła do końca, czy nawet jak wszystko zjadła – bądźcie dumni z tego, że jest z Wami. Jestem pewna, że ona też to doceni.
Także podsumowując, zwracajcie uwagę, ale na osobności, nie przy innych, bo gwarantuję, że nie chcielibyście tego doświadczyć. I mówię to Ja, która nie raz tego właśnie doświadczyła. Cieszę się bardzo, że padło takie pytanie i mam nadzieję, że już od dziś, takie sytuacje nie będą miały miejsca.
Jak dokładnie wygląda proces wychodzenia z choroby? Czy możesz nieco głębiej opisać metody pracy z terapeutą, pobyt w placówce oraz domowe sposoby na radzenie sobie z tym wewnętrznym wrogiem? Co robić, a czego nie robić, gdy już taka przypadłość dopadnie kogoś z najbliższego otoczenia?
Pierwszym i zarazem najtrudniejszym krokiem to jest przyznanie: "Tak, mam problem. Potrzebuję pomocy". Przez pięć lat żadna terapia, żadna wizyta u lekarza nie była moją decyzją. Dlatego nie przynosiła rezultatów. Ja nie chciałam się leczyć, ponieważ uważałam, że nie mam problemu. A już na pewno, że nie jest on tak poważny, jak wszystkim się wydaje. Nie współpracowałam z terapeutami, nie słuchałam ich rad, wskazówek. I to był błąd. Bo niestety, żeby wygrać z anoreksją ważne jest, aby stosować się do zaleceń specjalistów, a przy tym wyrażać chęć pokonania tej choroby.
Najbardziej podobały mi się zajęcia prowadzone przez panią psychiatrę, dlatego że jeździłam tam z rodzicami. Był czas, że oni sami z nią rozmawiali, potem ja zostałam sam na sam z panią, a na końcu rozmawialiśmy wszyscy razem. Dzięki temu, rodzicom też łatwiej było zrozumieć tę chorobę. I uważam, że takie wspólne terapie odgrywają bardzo ważną rolę w procesie zdrowienia.
Chodziłam także do dietetyka, ale nie trwało to długo. Jedzenie pięciu posiłków, stosowanie się do ich pór, było dla anoreksji czymś nie do zrealizowania. Dlatego po jakimś czasie zrezygnowałam.
Najmniej podobała mi się terapia w ośrodku i szczerze mogę powiedzieć, że nie była ona zadowalająca. W książce dokładniej opisałam, co tam mi przeszkadzało i dlaczego. Natomiast już samo zamknięcie w takim szpitalu było dla mnie i mojej choroby przełomem. Jedzenie pod okiem terapeuty sprawiło, że zaczęłam czuć się lepiej. Miałam więcej energii. To było coś, co zaczęło przynosić efekty w walce z anoreksją. W ośrodku zdałam sobie sprawę, że chcę walczyć i to właśnie tam wypowiedziałam to magiczne zdanie, które często powtarzam w książce.
Po powrocie do domu nie było łatwo. Musiałam na nowo poukładać swoje życie i zapomnieć o tym wszystkim, co było u mnie na pierwszym miejscu przez ostatnie lata. Rodzina mnie pilnowała, jeśli chodzi o jedzenie, przypominała o nim, kiedy zbliżała się pora posiłku.
Długo uczyliśmy się tej choroby. Minęło trochę czasu zanim dowiedzieliśmy się, z czym mamy do czynienia. Na początku nikt nie wiedział, jak z nią walczyć. Ale najważniejsze to nie zrzucać winy na osobę chorą. To na pewno nie pomoże, wręcz przeciwnie.
Ja też nie lubiłam być zmuszana do jedzenia. To zawsze było powodem mojej złości. Tak, wiem, że teraz pewnie każdy pomyśli "No ale jak nie zmuszać do jedzenia?". Po prostu, ja zdecydowanie wolałam, jak zaproponowali mi wspólny spacer, wyjazd do kina. Mimo że nie zawsze wyrażałam chęć, to czułam, że nadal jestem dla nich ważna. I to jest kluczowe, żeby dać do zrozumienia takiej osobie, że ma dla kogo walczyć. Moje leczenie trwało długo, ale największe zmiany zauważyłam wtedy, gdy powiedziałam sobie: "Ja chcę wyzdrowieć!"
Co teraz robisz? Jakie masz cele, plany, marzenia?
Słysząc tego typu pytania, czuję blokadę. A dlaczego? To nie jest kwestia tego, że się wstydzę, boję. Po porostu mam wrażenie, że każdy i tak już dużo o mnie wie. I żeby nie było – absolutnie tego nie żałuję, ponieważ to była wyłącznie moja decyzja, że chcę opowiedzieć Wam o moich przeżyciach. Ale myślę, że to, czym chciałam, tym się podzielam a resztę zostawię dla siebie. Zwłaszcza jeśli chodzi o moją przyszłość.
Na pewno dalej planuję się kształcić w dziedzinie, która bardzo mnie interesuje. Mam wymarzony zawód, który chciałbym wykonywać. Zrobię wszystko, żeby spełniać swoje marzenia i nadrobić te stracone lata, które zabrała mi choroba.
Co daje Ci siłę do życia, bo rozumiem, że osoba chora nigdy nie jest do końca wyleczona?
Zawsze gdy ktoś mnie pyta, czy da się w 100% wyjść z anoreksji, odpowiadam: "Mam nadzieję, że tak i mam nadzieję, że kiedyś się o tym przekonam". Powrót do normalności wymaga dużo samozaparcia i ciężkiej pracy, nie tylko osoby chorej, ale także jej rodziny. A siłę mi daje moja przeszłość. Naprawdę myślałam, że już nigdy nie będę normalnie wyglądać, że już nigdy nie będę normalnie funkcjonować i że już nigdy z tego nie wyjdę. I mogę powiedzieć, że chyba zrobiłam wszystko, aby zahamować anoreksję i przejąć nad nią kontrolę. Ale ślad w głowie zostaje. Nie zaprzeczę, że trudno pozbyć się pewnych nawyków i schematów z czasów choroby. Każdy, kto czytał moją książkę wie, że nie ma tam szczęśliwego zakończenia. Nie napisałam, że jestem w pełni zdrowa i że już zapominałam, co to anoreksja. Natomiast będę się starała, abym któregoś dnia stanęła przed lustrem i z całą pewnością mogła powiedzieć sobie: "No Marta, udało Ci się!"
Co dalej z Twoją książką? Zamierzasz założyć jakąś grupę wsparcia?
Szczerze mówiąc, to jeszcze o tym nie myślałam, ale zobaczymy, jak to wszystko się dalej potoczy. Na pewno chciałabym, aby książka dotarła do jak największej liczby odbiorców i zrobię wszystko, żeby tak się stało. Mam też inne plany odnośnie książki, ale tak jak wcześniej wspomniałam, zostawiam to dla siebie, żeby nie zapeszyć.
W takim razie będziemy kibicować i czekać na realizację Twoich planów. Dziękuję Ci za poświęcony mi czas oraz że podzieliłaś się swoją trudną historią z Moimi Czytelnikami.
Rozmawiała
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy.