Avatar @sylwiacegiela

Kulturalne Rozmowy

@sylwiacegiela
85 obserwujących. 518 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 2 lat. Ostatnio tutaj około godziny temu.
sylwiacegiela
Napisz wiadomość
Obserwuj
85 obserwujących.
518 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 2 lat. Ostatnio tutaj około godziny temu.

Blog

wtorek, 20 lutego 2024

Piotr Borlik: Pisanie to nałóg, od którego trudno się uwolnić

Piotr Borlik napisał wiele poczytnych kryminałów dla odbiorców lubiących nietuzinkowe historie literackie. Lubi zaskakiwać, mieszać i zbaczać z tematu, aby odbiorca nie odgadł zakończenia zbyt łatwo. Autor cyklu kryminałów z Agatą Stec, którego pierwszy tom nosi tytuł "Boska proporcja". Czas teraz na prequel tej historii, czyli powieść pt. "Baltica", która z pewnością zaskoczy niejednego miłośnika gatunku. Rozmawiamy o popularności kryminałów, o kreowaniu negatywnych bohaterów oraz pisaniu w ogóle.
 
 
Kim jest Piotr Borlik zawodowo i prywatnie?
 
Piotr Borlik: Nie rozdzielałbym obu tych światów. Myślę, że nie sposób być pisarzem wyłącznie w określonych godzinach, a później odbić kartę pracowniczą i odciąć się od pracy. Pisanie to nałóg, od którego trudno się uwolnić. Fizyczne stukanie w klawiaturę jest tylko jego wycinkiem, a to, co najważniejsze, dzieje się w międzyczasie, w trakcie rozmów z ludźmi, spacerów, czytania książek czy nawet szykowania się do snu. Cieszę się, że mogę nazwać się pisarzem, że to mój zawód i jestem w stanie się z niego utrzymać.
 
Czy pamięta Pan moment, w którym powiedział: "tak, chcę pisać i będzie to mój sposób na życie"? Co się wtedy zadziało w Pana życiu?
 
Na pewno pamiętam, kiedy postanowiłem, że chcę pisać, ale z pewnością nie myślałem wówczas, że to będzie mój sposób na życie. Pracowałem wtedy w fabryce telewizorów, gdzie na popołudniowych i nocnych zmianach miałem czas, by tworzyć opowiadania. To była forma odskoczni od rzeczywistego świata, odcięcia się od wszystkich problemów, swoista terapia, dzięki której czułem się lepiej. Gdyby nie moja żona, pierwsza czytelniczka i największy krytyk, pewnie opowiadania te nigdy nie zostałyby nigdzie opublikowane. To dzięki jej podpowiedziom i motywacji odważyłem się wysłać tekst na różne konkursy literackie i tak wszystko się zaczęło. Najpierw wyróżnienia, później nagrody w konkursach, aż wreszcie stwierdziłem, że jestem gotowy napisać powieść.
 
Literatura to dla mnie…
 
… pasja i praca w jednym, dzięki czemu jestem szczęśliwy i usatysfakcjonowany.
 
Nie bez znaczenia jest fakt, że jest Pan laureatem konkursów w grach logicznych. Jak ta umiejętność przekłada się na pisanie książek?
 
Lubię myśleć, że gry logiczne mają ogromne przełożenie na mój warsztat. To one nauczyły mnie planowania i strategicznego myślenia, to dzięki nim tworzę szczegółowe konspekty, by nic nie zostawić przypadkowi. Wreszcie to one pomogły mi tworzyć skomplikowane zagadki kryminalne, którymi od kilku lat częstuję moje Czytelniczki i Czytelników. Teraz przerzuciłem się na gry planszowe, staramy się z żoną i sąsiadami spędzać wszystkie wieczory nad planszą, dzięki czemu mózg cały czas pracuje na pełnych obrotach.
 
 
Dlaczego i za co ludzie tak kochają kryminały i to pod każdą postacią: serialu, filmu, książki czy w ostatnich latach podcastu?
 
Sam nie wiem, zwłaszcza że zauważalna jest popularność krwawych i brutalnych kryminałów. Wydawać by się mogło, że wokół nas dzieje się wystarczająco wiele złego, by jeszcze w wolnym czasie fundować sobie kolejne mocne bodźce. To, co może przyciągać, to tajemnica, zagadka kryminalna, możliwość podążania za głównymi bohaterami i pokonywania z nim kolejnych problemów. A jakaż to wielka satysfakcja, gdy uda nam się rozgryźć autorów i poznać tożsamość sprawcy przed detektywami bądź policjantami!
 
Innym powodem może być też warstwa psychologiczna. Współczesne kryminały kładą nacisk na szczegółową analizę postępowania czarnych charakterów. To bardzo interesujące móc podążać za tym złym, znać jego myśli i motywacje.
 
Skąd bierze się w czytelnikach potrzeba strachu, czegoś nieoczekiwanego czy zaskoczenia w literaturze?
 
Silne emocje są potrzebne w kryminałach, a świadomość, że to fikcja, pozwala wręcz czerpać przyjemność z obcowania z czymś, co w normalnym życiu by nas odstręczało. Myślę jednak, że rolą kryminału nie jest straszenie czytelników, a dostarczenie im interesującej zagadki, zwrotów akcji i bohaterów, których niekoniecznie polubią i będą im kibicować, ale z pewnością ich zaintrygują. Jakoś tak się składa, że lepiej w pamięci zapadają nam negatywni bohaterowie, czasem lekko przerysowani, ale na pewno bardzo charakterystyczni.
 
Jaka jest recepta na dobrą historię kryminalną?
 
Nie wiem. Gdyby takowa była, wszystkie powieści kryminalne byłyby do siebie bardzo podobne. Oczywiście trzeba zadbać o kręgosłup historii, czyli wątek kryminalny w postaci śledztwa. Trzeba pamiętać, by było niebanalne, ale przy tym realistyczne, by odbiorcy w nie uwierzyli. Wbrew pozorom to nie takie proste, zwłaszcza gdy mówimy o serii kryminalnej, gdzie w niedużym miasteczku ginie więcej osób niż wynosi liczba mieszkańców. Należy też pamiętać o bohaterach: zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Sam lubię poświęcać dużo miejsca czarnym charakterom, by czytelnicy dobrze ich poznali, zrozumieli ich motywy, a czasem nawet trzymali za nich kciuki, jak to miało miejsce m.in. w trylogii "Boskiej proporcji". Kolejnym kluczowym aspektem jest dostarczanie czytelnikom wskazówek, by sami mogli odkryć sprawcę. Tu zadanie jest jeszcze trudniejsze, bo wskazówki nie mogą być zbyt oczywiste i należy je przeplatać z mylnymi tropami.
 
Czego Pan jako czytelnik szuka w wybieranych przez siebie książkach?
 
Nie szukam niczego konkretnego. Staram się czytać książki koleżanek i kolegów po piórze, by być na bieżąco z ich twórczością i podczas spotkań móc o tym porozmawiać. Gdy pisanie jest twoją pracą, czytanie poniekąd też się nią staje. Bynajmniej nie oznacza to, że nie czerpię przyjemności z czytania, ale z pewnością skupiam się na innych detalach niż przeciętni czytelnicy.
 
Od czego zaczyna Pan pisanie? A bez czego nie może się Pan obejść?
 
Jak wspomniałem wcześniej, przykładam wielką wagę do planowania historii. Znane są już moje zapiski, portrety psychologiczne bohaterów, ich sylwetki zamieszczone na korkowych tablicach nad biurkiem czy krzywa napięcia, którą rysuję na potrzeby własne. Dzięki starannemu zaplanowaniu szczegółów pisanie staje się płynne i przyjemne. Mogę wręcz zaryzykować tezę, że większą przyjemność czerpię z planowania niż pisania.
 
Najpierw ekranizacja czy jednak książka? Od czego Pan zaczyna i dlaczego?
 
Książka. Bardzo rzadko chodzę do kina, a telewizji nie oglądam.
 
"Baltica" to kolejna książka w Pana dorobku. Czym się Pan kierował, kreując tę historię? Czy coś Pana zainspirowało, czy jednak cała fabuła to jedynie wytwór Pana wyobraźni?
 
Odpowiedź muszę rozbić na dwie części. Pierwsza dotyczy miejsca akcji, czyli promu pasażerskiego. W przeszłości odbyłem identyczny rejs co pasażerowie Baltica, na szczęście w trakcie nie doszło do podobnych incydentów, ale już wtedy czułem, że osadzę tu jakąś historię.
 
Wracając do początku naszej rozmowy, pisarz zawsze musi być na posterunku i nawet w trakcie urlopu robić zdjęcia, kręcić filmy i szukać ciekawych miejsc, które w przyszłości mogą posłużyć za miejsce akcji. Minęło kilka lat i ugiąłem się pod presją pytań o kontynuację trylogii "Boskiej proporcji". Na początku nie wiedziałem, o czym będzie ta powieść, ani że będzie to prequel. Dopiero podczas fazy planowania przypomniałem sobie o promie, po czym wszystko pomalutku zaczęło układać się w sensowną całość.
 
 
Kim są główni bohaterowie dla Pana?
 
Oprócz Artura, który jest moim ulubionym bohaterem i który z pewnością jeszcze pojawi się w moich powieściach, nie przywiązałem się do żadnego z bohaterów Baltica. Kto przeczyta tę historię, ten zrozumie, że traktowałem ich przedmiotowo, wykorzystałem jako naczynia do przekazania pewnej historii. Zależało mi, by byli od siebie różni zarówno wiekowo, jak i charakterologicznie, więc mamy mężczyznę w moim wieku, starszą kobietę i nastolatkę. Początkowo nie znają się, ale ich losy szybko się splatają, a później dzieje się z nimi coś znacznie gorszego, o czym wolę nie wspominać, by nie psuć nikomu przyjemności z lektury.
 
Co do nas, czytelników, mówi ta historia?
 
Trudno odpowiedzieć na to pytanie, nie zdradzając zakończenia. Oprócz podstawowej funkcji kryminałów czy thrillerów, czyli przede wszystkim ma uprzyjemnić czas, Baltica ma też zmusić do myślenia. Liczę, że samo zakończenie skłoni niektórych do refleksji o manipulacji i nieograniczonych możliwościach naszych mózgów.
 
A czego o nas samych możemy się z niej dowiedzieć?
 
Że nie znamy siebie samych tak dobrze, jak nam się wydaje? Może ktoś zada sobie pytanie, jak zachowałby się na miejscu poszczególnych bohaterów? To bardzo indywidualne, myślę, że wiele osób tak pochłonie fabuła i zwroty akcji, że po wszystkim będą się zastanawiali: "Co to było? Jak do tego doszło?"
 
Są tu fałszywe tropy, sztuczki oraz manipulacja nie tylko postaciami, ale też czytelnikiem. Dlaczego pozwala Pan odbiorcy zasiadać w ławie przysięgłych i ferować wyroki?
 
Nie wiem, jak mógłbym tego zabronić. Baltica zwłaszcza swoim zakończeniem porusza trudny temat. Kto miał przyjemność poznać Artura w moich wcześniejszych książkach, ten wie, że ma dość swobodne podejście do etyki zawodowej. Dla niego liczą się tylko wyniki, swoich pacjentów traktuje jak króliki doświadczalne, z których chce wyciągnąć jak najwięcej obserwacji. Z jednej strony to z pewnością kontrowersyjne, wiele osób może się oburzyć, że ktoś tak traktuje innych ludzi, z drugiej jednak strony nie można odmówić mu skuteczności, o czym m.in. można przekonać się czytać trylogię "Boskiej proporcji".
 
Co było najtrudniejsze podczas pisania?
 
Z pewnością było to przeskakiwanie między bohaterami i zmiany w narracji. Starałem się, by były one płynne i łatwe do wychwycenia przez czytelników, ale domyślam się, że niektórzy, zwłaszcza na początku, mogą mieć z nimi problem. To swoisty eksperyment, zabawa konwencją, którą albo ktoś pokocha, albo znienawidzi. Myślę, że to jedna z tych powieści, która zbierać będzie skrajnie różne opinie.
 
Idealnie wykreowany bohater literacki zawsze musi mieć jakąś skazę, by być interesującym dla odbiorcy?
 
Myślę, że już z tego wyrośliśmy. Świat widział już tylu detektywów z problemami alkoholowymi, że się to wszystkim przejadło. Sam wolę postawić na zwykłych ludzi, niekoniecznie policjantów czy detektywów, tylko normalne osoby, które zostały wciągnięte w zagadkę kryminalną. Dzięki temu czytelnikom łatwiej jest utożsamić się z bohaterami i zadać sobie pytanie, jak oni zachowaliby się w takiej czy innej sytuacji.
 
Czy Pan od napisania pierwszego rozdziały znał zakończenie? Czy jednak pozwolił żyć bohaterom swoim życiem?
 
Jak już wspomniałem wcześniej, planowanie odgrywa u mnie kluczową rolę. Może to mało romantyczne, ale nie wyobrażam sobie spontanicznego tworzenia historii. W takich warunkach czułbym się niekomfortowo. Nie tylko muszę znać zakończenie, ale również wszystkie kamienie milowe, a nawet zakończenia poszczególnych rozdziałów.
 
Książki których pisarzy kryminałów wywarły największy wpływ na Pana twórczość?
 
Można by długo wymieniać. Jak wspomniałem wcześniej, lubię być na bieżąco z twórczością koleżanek i kolegów po piórze, więc skupiam się na polskich twórcach. Zawsze polecam Roberta Małeckiego, Bartosza Szczygielskiego, Annę Kańtoch czy Magdę Stachulę.
 
Po przeczytaniu kilku historii kryminalnych uważam, że każda taka historia ma w sobie coś z pracy matematyka. W końcu pisarz powinien sprytnie poukładać tropy, aby czytelnik nie odkrył prawdy zbyt szybko. Jak naprowadzić czytelnika na odpowiedni tok myślowy, aby z jednej strony dać mu zabawę, pozwolić być sędziom a z drugiej strony zdradzić zakończenie wtedy, kiedy ma to się stać?
 
To trochę jak z zasadą Strzelby Czechowa, która mówi, że gdy w pierwszym akcie pojawi się strzelba, w drugim musi wypalić. Zadaniem autorek i autorów kryminałów jest podrzucanie różnych tropów: raz mylnych, raz pomagających odkryć tożsamość sprawcy. Wbrew pozorom, te pierwsze są trudniejsze do napisania. Łatwo oszukać czytelników, kłamać ustami swoich bohaterów, lub, co gorsze, przedstawiać ich nieprawdziwe myśli. To jest zwykłe oszustwo, które łatwo wychwycić, czytając powieść drugi raz, gdy zna się już zakończenie. Wiem, że mam bardzo ambitnych czytelników, którzy mają określone wymagania, więc kładę szczególny nacisk, by nie pozwolić sobie na żaden błąd czy nieścisłość.
 
Dziękuję, że poświęcił mi Pan swój czas.
 
Rozmawiała 
 
 
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
środa, 14 lutego 2024

Kamila Ciołko-Borkowska: To, co mówię, wróci także do mnie

Kamila Ciołko-Borkowska pisze opowiadania, wiersze, ale nie są jej obce też dłuższe formy. Jej twórczość jest nietuzinkowa, jedyna w swoim rodzaju i składnia do refleksji. Tak właśnie było podczas mojej lektury książek "Przezwykłe przygodny nieboszczki Marysi" oraz "Gdzie diabeł nie może" o przygodach zmarłej dla świata kobiety. To one sprawiły, że postanowiłyśmy ze sobą porozmawiać o rzeczach ważnych dla każdego człowieka. I mimo że można tę historię uznać za religijną, to jednak wcale tak nie jest. W rzeczywistości autorka porusza w niej istotne kwestie przemijania, nieśmiertelności, pędu do doskonałości w zupełnie laicki sposób. O tym właśnie opowiada podczas naszego spotkania. Zapraszamy. Będzie ciekawie.
 
 
Z racji tego, że wielu moich czytelników nie do końca kojarzy Twoją osobę oraz twórczość, to opowiedz kilka słów o sobie.
 
Kamila Ciołko-Borkowska: Nazywam się Kamila Ciołko-Borkowska i pochodzę z Mazur. Aktualnie mieszkam na Islandii, gdzie próbuję pogodzić swoją pracę i wszelkie pasje, które wynajduję. Jedną z tych pasji jest bezapelacyjnie pisanie, które odkryłam u siebie na początku podstawówki. Prywatnie jestem mamą jedenastolatka, a zawodowo nauczycielką w przedszkolu. Aktualnie, poza pisaniem, bawię się też fotografią, ponieważ dzierganie, jak się okazało, jest nie dla mnie. Jeśli chodzi o mój dorobek pisarski, to piszę prozę, ale też poezję. Do tej pory wydały się dwa moje tomiki wierszy: "Wszystko już było" oraz "Płynę przez noc". Mam też kilka opowiadań wydanych na papierze w kilka antologiach. "Kocie sprawy" w "Nie otwieraj na stronie σ". "Dobry chłopak", "Bez koordynacji" oraz "Targowisko próżności" w "Rubieże rzeczywistości. Antologia. Tom 1". "Pechowe zauroczenie" w "Rubieże rzeczywistości. Antologia. Tom 2" i na koniec "Patrz pod nogi" w antologii "Rubieże rzeczywistości. Antologia. Tom 3". Mam też na koncie opowiadanie pt. "Dobra synowa" w e-booku "Groza tamtych świąt". Wydałam również (znaczy wydawnictwo wydało, a ja się z tego cieszę) dwie powieści będące historią jednej bohaterki: "Przezwykłe przygodny nieboszczki Marysi" oraz "Gdzie diabeł nie może". Można też mnie czasem zobaczyć na FB, gdzie pojawiam się, by poopowiadać na tematy związane z pisaniem. Natomiast w Bookradiu można mnie usłyszeć, ponieważ prowadzę tam audycję pt. "Pisząca z fiordami".
 
Skąd wziął się u Ciebie pomysł na pisanie i co uważasz za swój debiut literacki?
 
Historia z moim pisaniem jest dość specyficzna. Zaczęło się od tego, że w czwartej czy piątej klasie jako pracę domową z polskiego dostaliśmy napisanie wypracowania. Mieliśmy na to weekend i cały ten czas spędziłam na pisaniu. Z każdym zdaniem szłam do mojej mamy, pytając o opinię. Większość z tych zdań zostało wykreślonych. W efekcie miałam tekścik spisany wielkimi, kanciastymi literami na jedną stronę A5 i dość wszystkiego. Był to dla mnie okropny i wyczerpujący weekend, ale w rezultacie kolejne wypracowania pisałam już sama. Były już pisane sprawniej, a z biegiem czasu złapałam bakcyla.
 
Co do debiutu literackiego, to również umiejscawiam go w czasie szkoły podstawowej. Kiedy polonistka, szykując gazetkę szkolną, umieściła na niej mój rymowany wiersz. Dumę, którą wtedy czułam pamiętam do dziś i z całą szczerością mogę powiedzieć, że nigdy więcej póki co nie doświadczyłam aż tak intensywnie radości z jakiejkolwiek publikacji.
 
Nazywasz siebie bardziej autorką książek czy pisarką? Dlaczego?
 
To bardzo trudne pytanie. Dylemat z nazwaniem się autorem czy też pisarzem towarzyszy chyba każdemu, kto pisze. Nie jestem więc wyjątkiem. Wcale nie pomaga fakt, że używam tych określeń zamiennie. Jestem więc i autorką i pisarką. Obydwa pasują.
 
Twoje obie książki "Przezwykłe przygody nieboszczki Marysi" oraz "Gdzie diabeł nie może" to dość nietypowe opowieści o "życiu po życiu". Co spowodowało, że zajęłaś się akurat tym tematem?
 
Historia Marysi zaczęła się zupełnym przypadkiem. Wzięłam bowiem udział w zabawie pisarskiej, w której miałam opisać konkretny temat w konkretnej konwencji. Tak właśnie powstała Marysia i jej nieżycie. Później temat mnie wciągnął i napisałam ciąg dalszy jej losów. I jakoś tak poszło.
 
Kim jest tytułowa Marysia dla Ciebie, a kim być może powinna być w oczach czytelnika?
 
Marysia jest dla mnie rewelacyjną pomocą dydaktyczną. Okazało się bowiem, że chcę przekazać kilka rzeczy. Jest na tyle "swojska", że (mam nadzieję) jest wiarygodna, a to pomaga czytelnikowi "płynąć z historią". Tyle o mnie.
 
Dla potencjalnego czytelnika powinna być po prostu Marysią, która pomoże spojrzeć na pewne tematy z innej perspektywy. Dla samych czytelniczek natomiast chciałabym, żeby stała się dobrą znajomą. Taką, która usiądzie razem na kanapie, przytuli i powie że to wszystko się zdarza.
 
Jakich cech Marysi dopatrujesz się w sobie?
 
Musiałam się zastanowić. Tworząc Marysię, zależało mi na tym, żeby było łatwo się z nią utożsamiać. Dlatego też mogę powiedzieć, że obydwie jesteśmy wesołe, ale i uparte. Marysia klnie dopiero w ostateczności i to też mamy bardzo podobne. Choć z drugiej strony powiem, że bohaterka jest moim alter ego.
 
 
Z czym borykała się główna bohaterka?
 
W pierwszej części borykała się sama z sobą. W drugiej natomiast z samą sobą. Taki żarcik, ale faktem jest, że obydwie książki to próby Marysiowego poukładania siebie. Może wydawać się, że odrobinę za późno, ale w sumie każdy czas jest dobry, żeby zrozumieć, co jest dla nas ważne. Wszystkie problemy miały doprowadzić w końcu do osiągnięcia poczucia spokoju. Niczego więcej. Choć z drugiej strony to bardzo dużo.
 
Gdybyś zupełnie przypadkiem, jak Twoja bohaterka, znalazła się w niebie. Co byś sobie pomyślała? Jaką pierwszą rzecz byś zrobiła?
 
Moje dotychczasowe życie pokazało mi, żeby "nie gdybać", bo to się często nie sprawdza. Podejrzewam, że na początku byłabym tak samo zdziwiona, choć nie wiem, czy zaakceptowałabym stan rzeczy tak łatwo jak moja Marysia. Pierwszą rzeczą, jaką bym zrobiła, to na pewno porządne wyspanie się. Tak konkretnie i aż do poczucia totalnego odpoczynku.
 
Gdybyś mogła "zresetować" swój umysł i powrócić na nowo do siebie samej. Który moment z życia byś wybrała?
 
Jeśli miałabym się "resetować" do ustawień fabrycznych, które miałam w jakimś konkretnym momencie życia to nie bawiłabym się w takie rzeczy. Po raz kolejny popełniałabym te same błędy, podejmowałabym te same decyzje. Nie chciałabym tego. Jestem tam, gdzie jestem, dzięki doświadczeniu, które nabyłam. Gdybym się cofnęła, nie miałabym tej całej wiedzy i musiałabym ją zdobywa od nowa, a niektórych lekcji wolałabym nie powtarzać.
 
W co wierzysz? Ty jako Kamila? Jaka jest Twoja wiara?
 
Zacznę od tego, że jestem magistrem teologii. Moje prywatne poglądy religijne są więc związane z kierunkiem studiów. Nie będę się tu rozpisywać i bawić szczegółami. Jednak starałam się, by moje niebo nie wyglądało w 100% jak to "nasze" katolickie. Zupełnie nie pasowało mi do fabuły. Poza tym mam też swoją indywidualną filozofię życia, która (w skrócie) mówi, że wszystko w życiu dzieje się w jakimś celu, a to, co wysyłam w świat, wraca do mnie (Ewa Farna śpiewała, że "wraca jak bumerang"). Jeśli nie mam do powiedzenia czegoś dobrego, to staram się nic nie mówić, ponieważ, odnosząc się do poprzedniej wypowiedzi: to, co mówię, wróci także do mnie. Tylko tyle i aż tyle.
 
Czym jest dla Ciebie śmierć? Dlaczego według Ciebie ludzie się jej aż tak boją?
 
Boimy się tego, czego nie znamy. Stąd ten cały lęk przed przyszłością, Yeti czy kosmitami. Musimy nauczyć się akceptować fakt, że śmierć to naturalny etap naszego życia. Przemijanie mamy wpisane w geny i nie możemy go wymazać. Rodzimy się i umieramy, mając masę rzeczy do ogarnięcia pomiędzy. To jak projekt, który każdy z nas będzie musiał kiedyś zdać. Nie zawsze zrealizowany. Ba! Najczęściej niedokończony, z brakami i niedociągnięciami. Jednak zupełnie indywidualny i niepowtarzalny. I mam wrażenie, że tego niedopracowania, nienasycenia się wykończeniem boimy się najbardziej. Zawsze jest jeszcze coś do dodania. No i nie wiadomo, co będzie, kiedy projekt zostanie zdany. Czy jest coś poza nim? Nikt nie wrócił stamtąd i nie powiedział jasno, że dostał oto nowy projekt w zupełnie nowej rzeczywistości.
 
Co to znaczy umrzeć? A czym jest nieśmiertelność? Wierzysz, że gdzieś tam czeka na Ciebie drugie życie?
 
Nieśmiertelność można sobie zapewnić poprzez zapisanie się w historii. Jeśli zostawimy po sobie coś, o czym mówić będą następne pokolenia, zapewnimy sobie nieśmiertelność. Nie cielesną, bo tak – jak już wspomniałam – nasze ciała nie są "zaprogramowane" na nieśmiertelność. Umrzeć to zdać projekt, który realizowaliśmy najlepiej jak umieliśmy, posiadając ograniczone środki, możliwości i umiejętności. Przy zdawaniu projektu będziemy zawsze in plus, ponieważ podejmowaliśmy wysiłek. Osobiście ufam, że czeka nas coś po życiu. Chciałabym mieć wtedy niebo, jakie ma moja Marysia. Nie całe. Biurokrację możemy sobie odpuścić. Tę część z jej prywatnym wiecznym odpoczynkiem mogłabym przygarnąć.
 
 
Kim byś chciała w nim być?
 
Sobą. Nikim innym nie ma sensu być.
 
Z czym Ci się kojarzy istnienie człowieka? Jaką i kiego ma ono wartość?
 
Człowiek jako istota jest stworzeniem cielesno-duchowym. Mamy potrzeby cielesne, ale też wyższego rzędu i to jest piękne. Jeśli chodzi o wartość życia ludzkiego, to jest ono bezcenne. Nie ma bowiem żadnych pieniędzy, które gwarantują wieczne funkcjonowanie ciała. Nie ma też żadnych pieniędzy, które mówią, ile warte jest nasze życie. To wszystko kosztuje nas kolejne oddechy. Tego też nie wycenimy. Istnienie człowieka kojarzy mi się jedynie z istnieniem człowieka. Nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Wiem, że wspominałam o projekcie, ale to czyste porównanie, a nie skojarzenie.
 
Która z filozofii przyświecała Ci podczas pisania tej książki? Czym się kierowałaś personifikując poszczególne duchy?
 
Pisanie książki nie oparte było na jakichkolwiek konkretnych filozofiach czy ideologiach. Tworząc Niebo i bohaterów, zależało mi na spójności fabuły. Chodziło o historię i jej przesłanie końcowe, ale nie tak, żeby pasowało do czegokolwiek. Tak samo było przy budowaniu postaci. Nie ma co doszukiwać się jakiś głębokich znaczeń w istnieniu każdego z bohaterów. Mieli pasować do historii. Ich cechy i historia wymyślały się na bieżąco.
 
Dlaczego w ogóle powstała ta książka?
 
Okazało się, że historia Marysi zalazła mi za skórę tak mocno, że musiałam ją spisać, żeby się jej (brzydko mówiąc) pozbyć. W międzyczasie doszłam do wniosku, że to idealna opowieść dla kobiet, które pędzą przez życie. Ta książka to doskonały pretekst, żeby się zatrzymały na moment i zastanowiły nad Marysią, ale i nad samą sobą. Bo Marysia ma zupełnie zwykłe problemy czy dylematy. Takie jak miliony kobiet na co dzień.
 
Załóżmy, że spotykasz na swojej drodze taką Marysię, która prosi Cię o radę, bo nie wie, co ma zrobić z życiem. Co jej radzisz?
 
Powiedziałbym jej to samo, co często mówię swojemu odbiciu w lustrze: żeby nie robiła nic, tylko dlatego, że tak wypada. Niech pozwoli sobie na oddech pełną piersią, bez gorsetu społecznego przyzwolenia. I to, że nie jest idealnie nie znaczy, że jest źle. A jeśli odpuści sobie, to większość rzeczy ułoży się sama.
 
Czy według Ciebie, gdybyśmy odrzucili chrześcijańską teorię dotyczące istnienia nieba, czyśćca i piekła, to czy zmieniłoby to nasze postrzeganie życia doczesnego?
 
To wszystko zależy. Dla niektórych na pewno znikłaby motywacja do zachowań moralnych. Na pewno istnieje taka grupa. Jednak mamy też Kartezjusza, który paluchem wręcz macha nam-rozumnym, przed nosem i mówi, że prawo moralne we mnie, a nie było to związane z żadną religią. Bycie bowiem człowiekiem przyzwoitym może wiązać się z laickim podejściem do życia.
 
Jak byś chciała być zapamiętana po śmierci? Czy marzysz o horacjańskim "non omnis moriar"?
 
Któż z nas nie marzy o tym, żeby być zapamiętanym. Niektórzy tworzą sztukę, inni używają polityki. Nawe budowanie potężnych pomników to próba pozostania zapamiętanym. Nie będę udawać, że mnie to nie rusza. Po to właśnie piszę, choć nie chciałabym, by zapamiętano mnie jakoś patetycznie.
 
Co jest dla Ciebie ważne w życiu?
 
Doszłam do tego metodą prób i błędów. Jak każdy, podejrzewam. W życiu ważne jest: zdrowie, zdrowie i jeszcze raz pieniądze. Na poważnie to uważam, że w życiu liczy się poczucie spokoju. Takie ZEN które osiąga się poprzez przekonanie, że robi się wszystko najlepiej jak się umie, korzystając z ograniczonych zasobów. Najlepszych, jednak, jakie posiadamy w tej chwili. Bez nadmiernej presji na osiąganie ideałów. Ideały bowiem to dziecko z Photoshopa, a ja chcę zostać naturalna.
 
Dziękuję za poświęcony mi czas.
 

Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
 
Zapraszam do przeczytania recenzji książek autorki. 
 
 
   
 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
środa, 7 lutego 2024

Mariola Sternahl: Traumy, która trwała trzydzieści lat nie wykasuje się już nigdy

Temat przemocy psychicznej wciąż jest tematem tabu, mimo że już i tak jest lepiej. Ma światło dziennie ciągle wychodzą nowe sytuacje, nowe historie. Autorzy w swoich książkach opowiadają o traumie bez jakichkolwiek zahamowań. Poruszają temat zaburzeń psychicznych bez wstydu, ujawniając nawet najbardziej wstydliwe szczegóły ze swojego życia. Taki jest świat. Nigdy nie należy twierdzić, że jest tylko piękny. Ma też swoje inne odcienie szarości. O tym w swojej powieści pt. "Ocean uczuć" pisze Mariola Sternahl – pisarka, tłumaczka i influencerką. Zapraszam na niezwykle emocjonalną rozmowę o uczuciach, a właściwie ich braku, o bliskich, których przy nas nie ma oraz o tym, jak wielką krzywdę potrafią nam wyrządzić ci, którzy powinni nas chronić.
 
 
Jest Pani tłumaczką języka niemieckiego, ale też pisarką. Co zadecydowało, że zapragnęła Pani pisać samodzielnie, a nie tylko przekładać cudze dzieła?
 
Mariola Sternahl: Pisałam już od dziecka. Opowiadania, wiersze, krótkie formy. Szlifowałam język, czytałam i to z uporem maniaka. Jestem urodzonym humanistą i w liceum prowadziłam lekcję z języka polskiego, podczas kiedy Pani Profesor, wspaniała mgr Stachurska, przygotowywała kolejne sprawdziany, referaty i zadania domowe. W miarę upływu i lat oraz mojej edukacji, życie pokierowało moimi ścieżkami w kierunku tłumacza języka niemieckiego. I tak już pozostało do dzisiaj. Te dwa zawody zazębiają się i nie wiem, który lubię bardziej.
 
Co odróżnia pisarza od tłumacza? Jakie cechy powinny mieć osoby wykonujące te dwa zawody?
 
Tłumaczenie to wielka odpowiedzialność. W końcu budujemy wizerunek innej osoby, a w przypadku przekładów literackich nie wolno nam ani na sekundę zapomnieć, że to nie nasza książka. A pomimo to musimy jej ostateczną wersję w naszym ojczystym języku dopasować, stosując i zwracając uwagę na wiele czynników. Tak naprawdę tłumacz pełni rolę polifunkcyjną. W swojej pracy często sięga do opracowań badaczy literatury, historyków, ale w przypadku wątpliwości to sam musi stanąć w roli arbitra i przyjąć wybraną przez siebie wykładnię. To właśnie tłumacz musi oddać walory brzmienia, bogactwo wieloznaczności, grę słów, skojarzenia, komizm i żart językowy. A wszystko to równocześnie.
 
Musi oddać nie tylko sens, ale zachować również formę, dbając także o rytmikę językową.
 
Każdy z tłumaczy może poszukać ekwiwalentu dynamicznego, to znaczy odejść od oryginału i odnieść się do kultury języka docelowego. Ale to bardzo niebezpieczna gra i należy ją dozować Czytelnikowi bez przesady. Przynajmniej takie jest moje zdanie.
 
Osobiście pracę tłumacza porównuję z pracą kompozytora muzyki: "tłumacz zgrywa wszystkie nutki i akordy, chcąc uzyskać jak najlepsze brzmienie utworu".
 
Jakie książki najczęściej wybiera Pani do tłumaczenia? Czy tłumaczy obowiązuje jakiś niepisany kodeks etyczny lub moralny, który pozwala na zrezygnowanie ze zlecenia?
 
Staram się dobierać tematykę, która poruszy serca Czytelników i na długo zapadnie w ich pamięci. Chcę, aby tłumaczona przeze mnie literatura pozostawiła w bibliotekach i na półkach Czytelników po sobie ślad; aby to były tematy egzystencjalnie dla człowieka ważne. Takie, które chcą Czytelnikowi zasygnalizować problematykę, osobę, okres historyczny, ewentualnie problematykę społeczną. W życiu stosuję kodeks etyczny i faktycznie nie jest on nigdzie spisany. Nigdy nie byłam w sytuacja, zmuszającej mnie do odmowy przyjęcia zlecenia na przekład, więc szczerze mówiąc nie wiem, jakbym zareagowała i jaka to musiałaby być tematyka.
 
Oprócz powyższych aktywności, recenzuje Pani książki. Czy wybiera Pani tylko te tłumaczone przez Panią? Czy jednak dostaje Pani gotowe już tytuły z prośbą o opinię?
 
Tak, to prawda, recenzuję wiele różnych książek. Od kilku lat zajmuję się szerzeniem Czytelnictwa wszem i wobec oraz propaguję Czytelnictwo jak tylko mogę i gdzie tylko mogę. Współpracuję z wieloma Wydawnictwami i przygotowuję dla nich recenzje książek tematycznie mi bliskich.
 
 
Na co zwraca Pani uwagę podczas czytania książki, którą musi zrecenzować?
 
O to trudne pytanie, bo na wiele czynników zwracam uwagę. Przede wszystkim kanon literacki, tematyka, płynność opowieści, plastyczność i autentyczność bohaterów, zamysł autora, co chciał Czytelnikowi swoją książką przekazać, okładkę i całą szatę graficzną, czcionkę i rodzaj papieru… wszystko jest dla mnie ważne i wszystko to razem wpływa na odbiór czytanego dzieła.
 
Ma też Pani ogromną społeczność na Instagramie. Gratuluję. Kiedy zaczęła Pani swoją przygodę z social mediami i jak udało się dojść aż tak daleko?
 
Bardzo się broniłam przed przygodą z Instagramem i Facebookiem. Ale w końcu, dałam się przekonać, a był to chyba rok 2016 albo 2017 na Facebooku i nieco później na Instagramie. Kosztuje mnie to bardzo dużo czasu i dużo pracy, ale jak we wszystkim: tylko praca i zaangażowanie dają pozytywne efekty.
 
Jaka misja przyświeca Pani aktywności jako influencerki?
 
Chcę pokazywać ludziom po pierwsze książki, te które czytam i recenzuję. Propagowanie Czytelnictwa i literatury. Oczywiście jest to również forma autoreklamy mojej własnej twórczości: powieści, przekładów, wierszy.
 
Ponadto chcę pokazywać ludziom prawdziwy świat, bez ubarwień, przekłamań. Widzi Pani moje posty nie są obrabiane w Photoshopie. Publikuję to, co sama fotografuję lub znajdę ciekawego w miliardowych zasobach netu. Chcę poruszać tematy dnia codziennego ważne dla człowieka, dla Polski i dla Świata. Ale przede wszystkim chcę przekazywać ludziom siłę do pokonywania problemów dnia codziennego, których w niczyim życiu nie brakuje i taka jest prawda. A czasami wystarczy jedno słowo i już jest lepiej. Dosyć mamy wokoło nas profili IDEALNEGO, zupełnie nierealnego świata, który nie istnieje. W życiu jest różnie, a każdy z nas buduje sobie swoje szczęście i życie według własnych kryteriów. Dlatego tak ważne jest, aby ukazywać zwykłe i zarazem normalne życie. Autentyczność – tę chcę zachować.
 
O czym najczęściej Pani pisze?
 
O problemach współczesnego świata, ale i o problemach minionych epok. Chcę zwracać uwagę społeczeństwa na tematy ważne dla każdego człowieka i tak wielu z nas znane. Jednym z takich tematów jest przemoc psychiczna w rodzinach. Toksyczni rodzice lub opiekunowie. I jakie są jej następstwa. Jak potrafi człowiekowi nią dotkniętemu zrujnować życie. I jak wiele trzeba mieć szczęścia i odwagi, aby się spod takiej tyranii wydostać.
 
Co jest dla Pani ważne w życiu?
 
Rodzina, harmonia na wszystkich płaszczyznach mojego życia, praca, pisanie moich książek i przekłady literackie, kontakt z Czytelnikami.
 
 
Spotykamy się, aby porozmawiać o Pani książkach, czyli obu częściach "Oceanu uczuć". Jak doszło do napisania tej historii?
 
Postanowiłam stworzyć kilkutomowy roller coaster uczuciowy, obrazujący jednak przede wszystkim problematykę przemocy psychicznej i tego spustoszenia, jakie ona za sobą pozostawia. Chciałam ukazać społeczeństwu, jak wiele takich ofiar może być pomiędzy nami i jak wielką w związku z tym musimy wykazać się empatią w obejściu z drugim człowiekiem. Nie wiemy, co on przechodzi, nie wiemy, jakie rany i spustoszenia pozostawia na nim jego własne życie. Jedno jest pewne: ten człowiek, będący równocześnie ofiarą, chce za wszelką cenę żyć normalnie, wstydzi się o tym (co go spotyka) mówić, a najchętniej wyparłby wszystkie niechciane sytuacje i już do nich nie wracał. Tylko nie wie, jak się wyrwać z tej tyranii. Jest kolokwialnie mówiąc: tak sprowadzony do parteru, że żyje w przekonaniu, iż bez swojego oprawcy nie przeżyje ani jednego dnia. Ma to wbijane do głowy jak mantrę przez lata i w takiej matrycy żyje: strachu i jeszcze raz strachu. I to ten paraliżujący strach towarzyszyć mu będzie do końca jego dni. Nie można się go pozbyć. Wiem, co mówię.
 
Jakie wrażenie fabuła wywarła na czytelnikach?
 
Różne. Z reguły pierwsza część zbiera pozytywne opinie, ale kilka osób zarzuciło mi brak dialogów oraz zbyt duże nagromadzenie nieszczęść na barkach głównej bohaterki. Niektórym się również nie spodobało, że pisałam o Bogu. Zrozumieją, dlaczego dopiero w części trzeciej i czwartej całego cyklu. Ale ogólnie książka zebrała bardzo dobre recenzje i to zarówno część pierwsza, jak i druga. Za krytykę, ale merytoryczną, dziękuję, bo ona kształtuje warsztat autora i szlifuje jego pióro.
 
Czy są to tylko kobiety?
 
Nie, "Ocean uczuć" czytają również mężczyźni. Przecież takie sytuacje mogą dotknąć każdego z nas bez względu na płeć.
 
Czy w ogóle dzieli Pani literaturę na płeć?
 
Nie, absolutnie. Staram się docierać do każdego Czytelnika, bez rozgraniczania na płeć, wiek, orientację czy to seksualną czy polityczną. Dla mnie zawsze liczył i liczy się człowiek jako jednostka nadrzędna, jako ten, dla którego tworzę i któremu chcę przekazać moje myśli, moje historie, które powstają w mojej głowie i duszy.
 
O czym czytają współcześni?
 
O rany. Pytanie-rzeka, w zasadzie nie ma początku ani końca. Współczesny Czytelnik czyta tak naprawdę bardzo zróżnicowane gatunki, nie wykluczając niczego, a dokładając wręcz do gatunków, jakie istniały, zupełnie nowe definicje, powstałe współcześnie. Jak na przykład: science fiction, erotyk, literatura obozowa (bardzo nie lubię tej definicji, ale nie można jej pomijać, bo przecież istnieje).
 
W gatunkach nic się zmieniło. Doszły nowe nurty nieznane wcześniej, bo świat ewoluuje i się zmienia. Ale myślę, że gdyby jednak pokusić się o jakieś statystyki, to króluje zdecydowanie literatura piękna i kryminalno-sensacyjna, do tego dochodzi nam duży procent młodzieży, a więc i literatura młodzieżowa i lektury szkolne, potem literatura obyczajowo-romansowa, czyli wszystkie lekkie powieści, jeszcze fantasy, i science fiction. Z pewnością dobrze czyta się również literatura faktu, reportaże, biografie i wspomnienia oraz powieści historyczne – oparte oczywiście na faktach. Mówię o tym specjalnie, ponieważ mam na myśli ostatnią powieść, której mam być przyjemność tłumaczem o tytule "Szampańska księżniczka" autorki Annette Fabiani. Zapraszam do przeczytania – to niezwykła powieść, napisana przez autorkę z wielkim rozmachem i która nie pozwoli nam odetchnąć, dopóki nie przewrócimy ostatniej strony.
 
Kim jest obecnie autor? Jaką funkcję w społeczeństwie pełni?
 
Autor zawsze odgrywał i odgrywa w życiu społeczeństwa bardzo ważną rolę, dlatego uważam ten zawód za niezwykle odpowiedzialny. Autor powinien być otwarty na inność i różnorodność tego świata oraz powinien być bardzo uważnym obserwatorem, a jego twórczość powinna odnosić się do mądrości życiowych, powinien kreślić, analizować i przedstawiać problematykę człowieka, środowiska lub jednostki. Autora cechuje wrażliwość, więc może sobie pozwolić na podsuwanie rozwiązań do zdiagnozowanych problemów, będących w danym momencie przedmiotem jego analizy, wysyła sygnały ostrzegawcze i daje do myślenia.
 
 
Rozumiem, że możemy już mówić o tym oficjalnie, że opisane w "Oceanie uczuć" wydarzenia były Pani udziałem? Wobec tego muszę zapytać, czy trudno było wrócić do tamtych emocji, sytuacji i osób? Czy te obrazy przywołała Pani na potrzeby powieści, czy one tkwią nadal w Pani umyśle?
 
Myślę, że nadszedł ten czas. Bardzo trudno i cieszę się, że to już poza mną. Ten najgorszy moment jest już spisany. Nie jest łatwo opisywać tak skrajne uczucia, a proszę mi wierzyć, opisałam raptem może pięć procent tego, co tak naprawdę przeżyła Anna. I tak spotkałam się z zarzutem, że to niemożliwe, aby jeden człowiek przeżył aż tak wiele…
 
Jestem uspokojona tym zarzutem. Tak, dosłownie uspokojona. Bo są na tym świecie ludzie szczęśliwi, którzy nigdy nie musieli być skonfrontowani z tematem przemocy psychicznej i to przez 30 lat. Jak dokładnie policzyć to ponad 30 lat. Przemocy psychicznej, która wyniszcza osobowość człowieka, burzy jego pewność siebie, a raczej nie pozwala jej w ogóle zaistnieć, niszczy człowieka na wszystkich płaszczyznach: uczuciowej, emocjonalnej, seksualnej (tak, to wszystko są naczynia powiązane) i w końcu egzystencjalnej. Nie ma nas. Nie istniejemy. Żeby zrozumieć, o czym ja tutaj w kilu słowach staram się powiedzieć, trzeba przeczytać "Ocean uczuć" – na razie dwa tomy. Będą w sumie cztery.
 
Traumy, która trwała trzydzieści lat nie wykasuje się już nigdy. Jedynie można nauczyć z nią żyć. Ale obrazy tamtych czasów, tamtych minionych 30 lat są we mnie i dokładnie pamiętam wszystko, każdy dzień i każde słowo.
 
Czym ta powieść jest dla Pani? Spowiedzią, autoterapią czy oczyszczeniem i próbą rozliczenia się z przeszłością?
 
Nie jest żadną z opcji wymienionych przez Panią. Jest dla mnie MANIFESTEM problemu. Bo dzisiejsze społeczeństwa nie chcą mówić o problemie przemocy psychicznej, a ofiary tej przemocy, o której ja piszę w powieści „Ocean uczuć” żyją w tak ogromnym zastraszeniu, że same NIGDY nie zbiorą w sobie siły, aby się temu oprzeć, aby się z tego wyzwolić. Poza tym to nie jest takie proste i te procesy trwają również kolejnych kilka lat oraz wymagają obecności lekarzy specjalistów, którzy obejmą ofiarę ścisłą opieką oraz kontrolą i to przez okres wielu lat. Chcę pomóc takim osobom odzyskać SIEBIE i wyzwolić się z marazmu, w którym tkwią, a nie muszą. Wiem, że moja książka pomogła już kilku osobom, a pisząc ją, miałam jeden cel: jeżeli przez tę książkę uratuję chociaż jedno życie, jedno istnienie ludzkie, to już było warto.
 
Kim jest Anna – główna bohaterka powieści?
 
Anna może być każdą osobą, która doznała lub doznaje przemocy psychicznej i to niezależnie od tego, w jakim stopniu. Ona ma być SYMBOLEM ludzi nękanych przez innych, symbolem osób, które już nie widzą wyjścia z sytuacji, w jakiej się znajdują i wtedy te osoby uciekają się do różnych środków: rozmowy z innym światem, z duchami, z Bogiem, z samym sobą, dopadają je myśli samobójcze i temu podobne. Trudno tu mówić o jakichś świadomych i przemyślanych działaniach.
 
Mamy do czynienia z ofiarą o zaburzonej osobowości, starającą się na zewnątrz udawać normalną, ale kosztem wszystkiego, mianowicie kosztem samego siebie. Czy może być większe dobro, aniżeli życie człowieka? A tym ofiarom to życie zostało zabrane. Ja wiem, że ludziom trudno jest w to uwierzyć, ale to wydarzyło się naprawdę i dzieje się w wielu domach za zamkniętymi drzwiami. A oprawcy przez lata wyniszczają najbliższą sobie osobę, i żyją w stu procentowej pewności, że i tak nikt im nic nie zrobi. Czują się bezkarni. Bo kto uwierzy?? No kto?
 
 
Dlaczego wprowadziła Pani postać Neli?
 
Właśnie, aby unaocznić skalę oraz głębię problemu. Problemu niewygodnego dla społeczeństw, a więc spychanego na margines i niechętnie poruszanego. A przecież to może się dziać wszędzie? I jak dotrzeć do ofiar? Bo przecież nie ma co liczyć, na to, że oprawca się opamięta. Jednym ze sposobów jest, aby kiedyś ofiara dostała w ręce "Ocean uczuć" i zaczęła czytać, a potem rozumieć to, w jakiej sytuacji się znalazła. A przede wszystkim, aby nabrała odwagi, aby rozpocząć proces walki o siebie. Im wcześniej rozpocznie ten proces, tym lepiej dla niej. Szkoda każdego dnia.
 
Wie Pani jak boli, kiedy nagle do człowieka dociera, że to najbliższa osoba w jego życiu uczyniła z tego życia drogę przez mękę. Że ukradła nasze życie? Nie ma nas. Jesteśmy tylko częścią życia kogoś innego, ale nas JAKO JEDNOSTKI NAJZWYCZAJNIEJ NIE MA. Nie wolno nam mieć własnych celów ani marzeń, nie wolno nam mieć własnych myśli, nie wolno nam mieć znajomych ani przyjaciół, nie wolno nam nic. Kimkolwiek ta osoba nie jest: babcia, ojciec, matka… to bez znaczenia. To są tak głębokie więzi, że wypieramy tę myśl. Sami sobie wmawiamy latami, że ta osoba nie może dla nas chcieć czegoś złego. I tak tkwimy przez dziesięciolecia w tym układzie, wyniszczani codziennie i bez widoku na przyszłość, bez widoku na szczęście, bez widoku na swoje istnienie i bez widoku na własne życie.
 
W "Oceanie uczuć" poruszyła Pani niezwykle ważny temat osobowości psychopatycznej, obsesyjnej kontroli i związanymi z nią następstwami. Jak udało się Pani tak wiernie odtworzyć tamte relacje i myśli? Jak długo nad tym Pani pracowała? Czy ktoś Pani pomagał (to przepracować)?
 
Przeżywałam to przez 30 lat, dzień i noc. Od tego nie było wakacji, urlopu, ani dnia wolnego. To wciąż we mnie żyje i to tylko ja nauczyłam się z tym żyć, oswoiłam strach, przed tym "co mi oni znowu na jutro przygotują". Dotarło do mnie, że to przeszłość, że nigdy nie powróci, ale tego nie sposób przepracować, ani zapomnieć. To będzie ze mną do końca życia.
 
Bez pomocy lekarzy specjalistów i wsparcia rodziny, którą sobie sama stworzyłam: mój mąż i czwórka dzieci na pewno nie byłabym dzisiaj tym, kim jestem: czyli zwyczajnym człowiekiem, który stara się okiełznać swoje demony.
 
Czy długo pracowałam nad tą książką? Bardzo długo. Kilka lat. Ale nie dlatego, że tyle ją pisałam. Nie. Kiedy powstała jej pierwsza wersja, to był to przepiękny romans, o życiu, jakiego nigdy nie miałam. Ale dostałam propozycję tłumaczenia powieści i to aż trzech części "Sonderfuehrer w Warszawie" niemieckiego autora Dietmara Martina Apela, dla Wydawcy BELLONA i odłożyłam moją powieść na półkę. Kiedy w roku 2018 po ukazaniu się na rynku mojego przekładu, nadszedł w końcu czas na moją powieść, sięgnęłam po nią, chcąc wysłać do wydawcy. Zaczęłam czytać wprowadzać pewne zmiany. I tak naprawdę napisałam ją od nowa, i to zupełnie inaczej. Już nie chciałam pisać o życiu, którego nie miałam. I tak powstał "Ocean uczuć".
 
Jakby Pani opisała relację Anny, Jadwigi i Neli?
 
Krótko: jako brak relacji. W moim życiu, w tym "po" tamtym okresie, mam mnóstwo relacji, jak każdy człowiek i o każdej z nich mogę pisać i mówić godzinami.
 
Tamte relacje, to nie są relacje. Bo czyż relacją można nazwać dowodzenie generała psychopaty ludźmi, którzy muszą go słuchać, bo tak im kazano? Czy to relacja, czy zaburzone, obsesyjne przebywanie ze sobą? Bo tych jednych, którzy mieli pecha w życiu, podporządkowano osobie z zaburzoną osobowością i chorej psychicznie? Osobie, która tak naprawdę, nigdy nie powinna mieć prawa wychowywać dzieci, a już zwłaszcza nie powinna mieć prawa do nieswoich dzieci. Osobie, która sama potrzebowała pomocy i leczenia psychiatrycznego. W życiu Neli wydarzyło się coś o czym nikt nie chciał mówić, życie jej było tak naprawdę owiane tajemnicą. Co w tych historiach przez nią opowiadanych było prawdą, a co kłamstwem? Tego nikt nie wie i tego nikt mi nie chciał powiedzieć. Mogę się jedynie domyślać.
 
Kim dokładnie jest Jadwiga według Pani? Czy można ją nazwać ofiarą Neli, podobnie jak Annę? Czy też jednak "odziedziczyła" ona pewne style zachowania po swojej matce? Co Pani o niej sądzi?
 
Jadwiga jest ofiarą Neli, tak jak i Anna się nią stała. Ale zdecydowanie odziedziczyła po matce pewne zachowania, bo przecież genów nie oszukasz. Zaoszczędziłam tego Czytelnikowi, ponieważ miałam pomysł na Jadwigę, taki a nie inny. Trochę stonowałam w tomie drugim, bo przecież to nie Jadwiga ma utożsamiać się Czytelnikowi z tym złem wcielonym, którym w tej fabule ma być jednoznacznie Nela. Nieprawdaż? Jadwiga ma dawać do myślenia odnośnie innych aspektów i w innych sytuacjach. A o tym to już w tomie drugim. Ona tam odgrywa pewną kluczową rolę. Federico i jego tajemnica. Federico i Anna czy ta relacja miała szansę bycia? Czy istnieje miłość idealna, czysta, taka wręcz nie z tego świata? Za jaką miłością tęskni człowiek?
 
Czym jest według Pani miłość matki do córki i odwrotnie? Trochę o tym Pani pisze w powieści, ale co można o tej niezwykłej relacji powiedzieć, aby nie zdradzać fabuły? Jaka ona jest w powieści?
 
To najsilniejsze z możliwych uczuć, jakie istnieje. Mało tego: my nie mamy na nie kompletnie wpływu. Ono po prostu w nas jest i jest bezgraniczne. Podkreślę w tym momencie, że mówię wyłącznie o ludziach zdrowych, o niezaburzonej osobowości i bez problemów natury psychicznej. W momencie kiedy rozpoczynamy analizę osobowości z zaburzeniami takimi, a nie innymi, to będziemy mieć do czynienia z różnymi zrachowaniami, na które wpływ ma ogromna ilość czynników różnego rodzaju. Stąd taka różnorodność zachowań ludzkich.
 
 
W pierwszej części powieści prawie nie ma mężczyzn albo odgrywają oni rolę marginalną. Skąd pomysł, aby głównymi bohaterami uczynić jedynie kobiety?
 
Niestety, nie mogę się z Panią zgodzić. Że tak się wyrażę: "moi bohaterowie chodzą parami".
 
Nela – Stefan; Jadwiga – przystojny adwokat z Wiednia; Anna – Rafał; Anna – Piotr; Anna – Anton; cioci Poli również towarzyszył wuj. Pamięta pani?
 
W mojej powieści bohater żeński jest na równi z męskim. Nie rozgraniczam.
 
Obie części znacząco się od siebie różnią: pierwsza jest bardziej nostalgiczna z inną forma narracji, a druga romantyczna z licznymi dialogami. Dlaczego wprowadziła Pani te różne formy fabularne? Do czego były one Pani potrzebne?
 
Ten zabieg miał spowodować głębsze zastanowienie się i bardziej intensywne przeżywanie części pierwszej, w której ukazuję zranioną i obolałą duszę Anny, niczym zwłoki człowieka podczas sekcji. Lekarz wyjmuje zranione organy, ogląda, dokonuje analizy suchych faktów, szuka przyczyny zgonu. Nie rozmawia, a jeżeli mówi, to tylko wtedy kiedy musi.
 
I taki nastrój miał panować w części pierwszej: skupienia, oceny faktów i wstrząsu pod wpływem samego odkrycia skali ludzkiego cierpienia. Cierpienia nie podczas wojny czy w ekstremalnych warunkach. Nie, cierpienia za zamkniętymi drzwiami, w domu, z pozoru wyglądającego na zupełnie normalny, jakich tak wiele wokoło nas. Dialogi są tam, gdzie być muszą, ale nie wprowadzałam ich zbyt wiele, aby nie rozpraszać Czytelnika w tym i tak już bardzo chaotycznym świecie Anny. Ale on taki był. Poplątany, zniewolony, zaburzony, okrutny i wręcz nie do zniesienia.
 
Druga część ma być już ukazaniem człowieka, który zdecyduje się na podjęcie tego ważnego kroku i zakończenie raz na zawsze pewnych relacji. A to oznacza z pewnością wyzwolenie i początek nowego życia.
 
Ale jakiego? Błędy raz popełnione wracają do nas jak bumerang, o czym będzie część trzecia. Wiem, że zaskoczę Czytelników i aż sama jestem ciekawa, czy takie zakończenie tego cyklu się im spodoba?
 
Powrócę jeszcze raz do zdecydowanie różnych form obu powieści i podkreślę: pierwsza część Oceanu uczuć ma być sygnałem w stronę społeczeństw o istniejącym problemie. Wybierając taką, a nie inną formę narracji, chciałam ten sygnał jeszcze bardziej podkręcić. Sprawić, aby był bardzo wyraźny i bardzo głośny.
 
W drugiej części więcej jest romantycznych uniesień dzięki czemu lżej się ją czyta. Jak Anna rozumie miłość po tych wszystkich doświadczeniach, które ją spotkały? Co to znaczy kochać według tej kobiety?
 
To znaczy dawać z siebie wszystko, ale i tyle samo brać, aby mieć co dawać. Po pierwsze musimy pokochać siebie, aby móc kochać innych. I to wcale nie oznacza miłości egoistycznej, bo o takiej tu nie mówimy. W drugiej części poruszam kilka aspektów miłości, nawet i takiej, gdzie z miłości i właśnie w imię tej jedynej, wielkiej imię miłości Federico decyduje się na rozstanie z Anną. Decyduje się zostawić Annę, jak tłumaczy w rozmowie z Matteo, właśnie dla tej ich miłości. Brzmi absurdalnie? Nie dla wszystkich. A zobaczycie Państwo, jak ten wątek się rozwinie i jak po raz kolejny udowodnię, jak bardzo przewrotnym potrafi być życie.
 
A jaką rolę emocjonalnie w tej miłości odgrywa Jadwiga?
 
Anna zawsze bardzo kochała swoją mamę i to miłością bezwarunkową, aczkolwiek to miłość bardzo trudna. Wymagająca od Anny wiele zrozumienia i równie wiele przebaczenia. O tę miłość Anna tak naprawdę żebrać będzie przez całe życie, ale niestety jej nie otrzyma. Na tym polega paradoks całej tej sytuacji. Jadwiga kocha córkę równie mocno jak tylko matka kochać potrafi, lecz nigdy nie wybaczy sobie tego, co zrobiła. Zamknie się w swoim świecie, do którego już nikt nie będzie mieć dostępu. Swój żywot zakończy samotnie, na wygnaniu, na które tak naprawdę sama się skazała. Więcej nie zdradzę, bo to część trzecia.
 
W pewnym momencie stoi przed dylematem: wybaczyć czy nie wybaczyć? Co to oznacza dla bohaterki?
 
Dla Anny może to oznaczać tylko jedno wybaczyć. Będzie cierpieć w skrytości duszy swojej, będzie płakać do poduszki, ale Jadwiga, to dla niej najważniejsza osoba na świecie: mama. Anna codziennie rano wstaje i czerpie siły do życia z tego efemerycznego połączenia z mamą, i Jadwiga odczuwa to samo. Są ze sobą powiązane cienką, niewidoczną gołym okiem nicią, której nikt nigdy nie zdoła przerwać. To coś pięknego, a zarazem bardzo trudnego do uniesienia w codziennym życiu.
 
 
Dlaczego tak trudno wybaczyć niektóre rzeczy, fakty, zachowania? Co musi się stać, aby te wybaczenie się dokonało?
 
Trudno jest wybaczyć komuś, kto ukradł nam życie. Jadwiga potrafiła. Ona kochała swoich rodziców miłością bezwarunkową i na każde ich zachowanie szukała zawsze wytłumaczenia. Natomiast co do innych już nie była taka wyrozumiała. Wybaczanie to jeden z kolejnych "tematów-rzeka". Niektóre rzeczy można wybaczyć, a niektórych wybaczyć najzwyczajniej nie potrafimy.
 
I tu ponownie kłania nam się indywidualne i bardzo poważne podejście do tematu wybaczania, bo stanowi ono bardzo ważny element naszego życia, a brak wybaczenia, potrafi nam życie nieźle skomplikować i nawet zatrzymać pewne procesy, które zostaną uruchomione dopiero wtedy, kiedy wybaczymy. A więc powtarzam: wybaczanie jest bardzo ważnym procesem w życiu każdego człowieka, i podejdźmy do niego jak do snu. Jest koniecznością w naszym zdrowym i świadomym życiu. Ale nie zapominajmy o tym, że: wybaczanie, o którym tutaj mówię, zawsze dotyczy spraw bardzo poważnych wręcz traumatycznych i proces tego wybaczania może trwać latami, może być wspierany przez psychologa, psychiatrę, i w końcu może tak naprawdę do tego wybaczenia nie dojść. Nie róbmy sobie z tego powodu wyrzutów. Najważniejsze, że przepracowaliśmy problem, traumę i umiemy obejrzeć się za siebie i spojrzeć na całą minioną sytuację z dystansem, tudzież spokojem wewnętrznym. Już bez strachu. Będziemy mogli i chcieli wybaczyć – wybaczymy. Nie będziemy mogli lub chcieli wybaczyć – to tak to pozostanie. Liczy się próba. A do niej możemy podejść kiedyś może raz jeszcze. Warto próbować. Aż w końcu będziemy gotowi wybaczyć.
 
Jak Pani sama wielokrotnie powtarza, losy Anny doczekają się kontynuacji. Czego jeszcze możemy się spodziewać?
 
Tak, oczywiście. Całość jest rozplanowana na trzy części i powiązany z nimi psychothriller o strachu, spinający całość. Będą w tym cyklu cztery książki. Czego można się spodziewać – oceanu uczuć i zaskakujących sytuacji. I już nie mogę się doczekać na reakcje i opinie Czytelniczek i Czytelników.
 
Zatem czekamy na zakończenie tej historii. Tymczasem dziękuję za poświęcony mi czas.
 
Rozmawiała
 

 

Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
 
Zapraszam do przeczytania recenzji powieści. 
 
   
 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
piątek, 2 lutego 2024

Beata i Paweł Pomykalscy: Bez znajomości przeszłości nie ma szans na rozumienie teraźniejszości

Beata i Paweł Pomykalscy – duet w pracy i życiu, póki co skutecznie łączący obowiązki zawodowe z zainteresowaniami. Z urodzenia i wyboru związani z ukochanym Górnym Śląskiem, któremu poświęcają szczególnie dużo uwagi. Ich pasją są podróże oraz zarażanie innych pasją odkrywania nieznanego, stąd pomysł na nietypowe przewodniki zawierające podstawowe informacje o obiektach uzupełnione o niezwykle piękne zdjęcia zachęcające, aby zwiedzać Polskę czy świat cały rok, a nie tylko w okresie letnich wakacji. Dlatego postanowiłam porozmawiać z autorami książki pt. "Wioski i sielskie zakątki. Polska z pomysłem", aby zapytać o ich motywację, zainteresowania oraz najpiękniejsze rodzime zakątki.
 
 
Kim jesteście prywatnie i zawodowo?
 
Beata i Paweł Pomykalscy: Prywatnie jesteśmy małżeństwem. Poznaliśmy się bardzo dawno temu, na początku liceum. I właściwie od początku studiów wspólnie pracujemy. Udało nam się połączyć w jedno życie prywatne, zawodowe i pasję.
 
Jak narodził się pomysł tworzenia przewodników i prowadzenia bloga Adventum – konkretnie o podróżach?
 
W zasadzie już pod koniec liceum zaczęliśmy odkrywać swoją okolicę i zorientowaliśmy się, że w najbliższym sąsiedztwie mamy mnóstwo miejsc, które pozostają zupełnie nieznany. To był rok 2002, 2003 i wtedy nasz Górny Śląsk kojarzył się tylko z szarzyzną i brudem. Przekonaliśmy się, że to nieprawda i zapragnęliśmy przekonać o tym innych. Największym impulsem do podjęcia takiego działania było odkrycie pałacu w Pławniowicach koło naszych rodzinnych Gliwic, który z kolei popchnął nas do zbadania losów jego właścicieli. Okazała się nimi rodzina von Ballestrem i to o jej spuściźnie zrobiliśmy pierwszą w życiu książkę "Górnośląscy potentaci – rodzina von Ballestremów", którą wydał Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej. Od tego momentu wiedzieliśmy, że książki to nasze życie. W międzyczasie odkryliśmy wspaniały kraj, jakim jest Bośnia i Hercegowina i zrealizowaliśmy o niej przewodnik, który wydawało wydawnictwo Rewasz. Tak ukształtowała się nasza droga zawodowa – piszemy przewodniki i książki podróżnicze, realizujemy projekty promujące dziedzictwo kulturowe, a także prowadzimy media społecznościowe oraz bloga.
 
Czym jest dla Was podróżowanie? Jakie korzyści z niego czerpiecie?
 
Podróżowanie jest wszystkim. (śmiech) To nasz cel w życiu i motor napędowy. Pozwala nam poznać piękne miejsca, poszerza nam horyzonty, a także inspiruje, cały czas podsuwając nowe pomysły – zarówno na projekty zawodowe, jak i bardziej codzienne, jak choćby podpatrzony gdzieś pomysł na ciekawe danie, albo udekorowanie wnętrza. Bardzo ważnym elementem naszych podróży są też ludzie. Na swojej drodze spotykamy takich, z którymi potrafimy się świetnie śmiać, ale też rozmawiamy na przykład o traumach wojennych. Wiele takich osób i przeprowadzonych z nimi rozmów wpłynęło na nasze postrzeganie świata. Lubimy obcować z piękną architekturą i ze sztuką, więc podróże i zwiedzanie są dla nas po prostu ogromną przyjemnością i czymś, co dodaje nam energii.
 
Co chcecie przekazać światu jako twórcy?
 
Mówiąc trochę banalnie: po prostu piękno świata. I tego odległego i tego najbliższego – sąsiedniej wioski czy miasteczka. Jako Górnoślązacy wyrastający w otoczeniu obiektów poprzemysłowych bardzo staramy się też doceniać zabytki mniej oczywiste, "mniej piękne". Pokazujemy też, że różnorodność czy odmienność to siła, a nie coś, czego trzeba się bać.
 
Wasze ulubione miejsca do odpoczynku?
 
Wenecja i Sarajewo. To takie miejsca, które trochę są drugim domem, a trochę punktami na mapie, w których naprawdę bierzemy głęboki oddech. A blisko domu to wspomniane Pławniowice, gdzie znajduje się też zalew, plaża, lasy i Rudy z pięknym klasztorem pocysterskim oraz parkiem krajobrazowym, po którym można spacerować, jeździć owerem albo pływać kajakiem. Obie miejscowości opisaliśmy w tej książce.
 
Co zabrać na idealny wypad za miasto?
 
Dobry przewodnik i wygodne buty! (śmiech) I oczywiście otwartą głowę, choć to akurat tyczy się każdej podróży. Najgorsze co można zrobić, to wyrobić sobie jakieś wyobrażenie, albo – co gorsza – oczekiwania wobec jakiegoś miejsca. Oczywiście warto się przygotować i wiedzieć, po co się jedzie, ale nie snuć wyobrażeń, bo to zwykle kończy się rozczarowaniem.
 
 
W swoim najnowszym przewodniku pt. "Wioski i sielskie zakątki. Polska z pomysłem" opowiadacie o ok. 100 obiektach rozlokowanej po całej Polsce. Skąd pomysł na taką właśnie publikację?
 
Ta książka to naturalna konsekwencja pierwszej części "Polski z pomysłem", w której pokazaliśmy 85 najciekawszych i najbardziej urokliwych polskich miast i miasteczek – do jej powstania zainspirowało nas Chełmsko Śląskie, które choć jest prawdziwą perełką z ciekawymi zabytkami i historią, to pozostaje zupełnie nieodkryte. Tamta książka spotkała się z bardzo dużym zainteresowaniem, więc postanowiliśmy zajrzeć do jeszcze mniejszych miejscowości, które są niesamowicie ciekawe.
 
Jak długo zbieraliście materiały i co wpłynęło na dobór obiektów?
 
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pierwszą część tego pytania. Intensywnie podróżujemy od wielu lat, więc z każdego takiego wyjazdy „przywozimy” coś, co może trafić do książki. Jeśli chodzi o intensywne uzupełnianie materiałów stricte pod tę pozycję to myślę, że możemy mówić o kilku miesiącach.
 
Jeśli natomiast chodzi o drugie pytanie, to kierowaliśmy się kilkoma kryteriami. Zależało nam na pokazaniu miejscowości, które mają piękne zabytki, nietuzinkową historię, rzadki układ ruralistyczny, są pięknie położone, celebrują stary zwyczaj. Pokazujemy tez miejscowości, w których mieszkali jacyś ważni twórcy, politycy itd., albo są związane z jakąś mniejszością narodową czy religijną. Ponadto w książce znalazło się miejsce dla kilku skansenów.
 
Dużo w tym przewodniku informacji o historii, dawnej kulturze oraz tradycji, o których teraz się już nie wspomina. Czym jest dla Was przeszłość oraz związana z nią kultura?
 
Jest tym, z czego się wywodzimy. Tam, w przeszłości, możemy znaleźć wiele odpowiedzi na to, co mamy "tu i teraz". I bez znajomości przeszłości nie ma szans na rozumienie teraźniejszości.
 
A co z misją tek książki? Do czego nas, czytelników, namawia?
 
Przede wszystkim do poznawania polskiej wsi, z której zdecydowana większość z nas pochodzi – mieszkańcami miast przeważnie jesteśmy w 2-4 pokoleniu. Często nawet nie mamy świadomości, że większość naszej historii działa się na wsi i że na wsiach są niesamowicie fascynujące zabytki. Ponadto bardzo zależy nam na pokazaniu różnorodności naszego kraju. To nie jest – jak często chce oficjalna narracja – jakiś kulturowy monolit, ale zbiór mikroświatów o rozmaitych zwyczajach, kulturze budowlanej, religii itd. Zabieramy czytelników do kościołów, cerkwi, synagog, a nawet meczetów. Odwiedzamy Słowińców, Tatarów, Kaszubów, Ślązaków, Borowiaków i mnóstwo innych grup. Pokazujemy, jakie zdarzenia kształtowały koloryt Dolnego Śląska, a jakie Podlasia.
 
Czy warto przed planowaną wyprawą zaopatrzyć się w Wasz przewodnik? Dlaczego? Co potencjalny turysta tam znajdzie?
 
Myślę, że znajdzie mnóstwo ciekawostek. Spływają do nas sygnały od wielu osób, że były tu i tu, ale nie zajrzały do leżącej nieopodal wioski, ponieważ nie wiedziały, że jest w niej coś ciekawego. Turysta znajdzie też zachętę do wybycia z domu. Często nie mamy pomysłu, co ze sobą zrobić w luźny weekend – wystarczy sięgnąć do książki i pomysł na wycieczkę znajdzie się sam. Żeby zobaczyć coś wartościowego, wcale nie trzeba wyruszać bardzo daleko i na wiele dni.
 
 
Jakie cechy powinien mieć dobry współczesny przewodnik?
 
To się dość mocno zmieniło w przeciągu ostatnich kilkunastu lat. Kiedyś przewodniki wypełniało się do granic możliwości informacjami, teraz się je odchudza i nie przeładowuje wiedzą, którą – powiedzmy sobie szczerze i tak niewiele osób przyswaja na dłużej. Trend jest teraz taki, by raczej tworzyć "inspiratory", książki zachęcające do odwiedzenia jakiegoś miejsca. Z drugiej strony dostajemy też sygnały, że wielu osobom brakuje obszerniejszych form.
 
Zdradźcie patent na zainteresowanie historią naszego kraju wśród młodszych i tych nieco starszych turystów?
 
Bardzo lubimy opowiadać o zabytkach przez pryzmat jego mieszkańców lub użytkowników. Nic tak nie rozbudza zainteresowania jak postać z krwi i kości, która w danym miejscu coś przeżywała, czegoś doświadczała – przytrafiały jej się przygody, tragedie, skandale itd. Wtedy obiekt przestaje być tylko murem (często bardzo pięknym, ale jednak tylko murem), ale staje się tłem dla jakiejś żywej opowieści.
 
Czy w ostatnim czasie zauważyliście zainteresowanie lokalnymi atrakcjami wśród Polaków? Pytam o to, ponieważ pandemia nieco zmieniła rynek turystyczny i sama obserwuję pewne tendencje.
 
Tak, pandemia wywróciła wszystko do góry nogami. Nagle przestaliśmy mieć możliwość podróży na drugi koniec świata, a musieliśmy się "zadowolić" tym, co za przysłowiową miedzą. I zaczęliśmy odkrywać, poznawać i po prostu się zachwycać. W tym momencie jednak, chyba znów ciągnie nas w świat i wiele osób wybiera zagraniczne kierunki. Są jednak takie miejsca w kraju, gdzie widać zdecydowany napływ turystów z zagranicy. Można więc założyć, że w turystyce pewna jest tylko zamiana. I że trendy podróżnicze zmieniają się co jakiś czas.
 
Co więc cieszy się teraz większym zainteresowaniem: plaże czy jednak właśnie pałace, zamki, skanseny, agroturystyka…? I dlaczego?
 
My jesteśmy turystami "nieplażowymi" (chyba że głęboko po sezonie), ale przecież to wcale się nie wyklucza! Odpoczywając na wybrzeżu, można odwiedzać latarnie morskie, przejechać się rowerem po Szlaku Pałaców Kaszub Północnych, albo odwiedzić klimatyczne wsie jak Swołowo czy Kluki. W Bieszczadach można się zainteresować historią opuszczonych wsi (na przykład Wołosate), w czasie błogiego relaksu na Roztoczu można poznać unikatowe kamieniarstwo bruśnieńskie, a w Karkonoszach odwiedzić Dolinę Pałaców i Ogrodów. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby relaks czy aktywny wypoczynek na łonie natury połączyć z odrobiną kultury i historii.
 
W okresie popandemicznym zauważa się również rosnące zapotrzebowanie na przewodników turystycznych. Czy w dobie Internetu i łatwego dostępu do informacji uda się przywrócić ten zawód do łask?
 
To oczywiście zależy. Z jednej strony mnogość blogów i książek sprawia, że dostęp do informacji jest bardzo łatwy i tę wiedzę o danym miejscu można zdobyć samodzielnie. Trzeba jednak mieć na uwadze, że bloger czy autor przewodnika nie jest w stanie zmieścić pełnego pakietu informacji o danym miejscu w jednym artykule czy fragmencie książki. Dlatego kompleksowa wiedza przewodników jest bezcenna. Ale ten medal też ma dwie strony i po drugiej jest zdarzająca się czasem skłonność do przesady w ilości informacji przekazywanych przez przewodników. Trzeba znaleźć balans i styl opowieści, który zachęci odbiorców do pogłębiania wiedzy.
 
 
A co z agroturystyką, która cieszy się coraz większą popularnością szczególnie w pewnych grupach zawodowych? Kto decyduje się na nią najczęściej?
 
Agroturystyka to zdecydowanie mocno rozwijający się trend, natomiast my staramy się zwracać uwagę, że nie każdy pensjonat na wsi powinno się nazywać właśnie tym mianem. Prawdziwa agroturystyka jest wtedy, kiedy naprawdę możemy doświadczyć, czym jest wieś, jak wygląda wiejskie życie i praca na roli. Idealnie kiedy gospodarze mają ogród i pole, z których mają własne plony, a jeszcze lepiej, kiedy mają zwierzęta gospodarskie i naocznie można się przekonać, skąd się biorą jajka czy mleko. (śmiech) A tak zupełnie serio, to pozwala poznać trudy pracy na roli.
 
Które z opisanych w przewodniku obiektów zachwycił Was najbardziej? Czym? Dlaczego?
 
Nie ma najmniejszych szans, żebyśmy wybrali jedno takie miejsce! To zupełnie nierealne, tym bardziej, że te miejscowości są szalenie różnorodne. Od lat uwielbiamy Dolny Śląsk, więc tu pewnie byśmy wskazali na Mysłakowice z domami tyrolskimi, na Podlasiu jest cudowna Kraina Otwartych Okiennic, ale też znakomite Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu, na Lubelszczyźnie magiczna, opuszczona wieś Wyżłów, do której pieszo wśród pól szliśmy ponad 3 km, na Podkarpaciu jest skansen w Sanoku oraz skansen związany z przemysłem naftowym w Bóbrce. W Mazowieckiem wielkich przeżyć dostarcza Żelazowa Wola, a w Świętokrzyskiem Ciekoty Żeromskiego. Możemy tak wymieniać bez końca. Przygotowując książkę, wybraliśmy nieco ponad 100 miejscowości, a selekcja była przeprowadzona naprawdę bardzo rygorystycznie, więc każda z zamieszczonych wiosek może się pochwalić czymś absolutnie wyjątkowym.
 
Przewodnik został tak skonstruowany, aby nie ograniczać się do wakacji. Jakie więc są Wasze propozycje na krótkie wypady weekendowe za miasto na nadchodzącą jesień?
 
Zdecydowanie zachęcamy do zwiedzania całorocznego. Większość pokazanych przez nas miejsc pięknie wygląda, tonąc w kolorowych liściach, albo skąpana we wczesnowiosennym słońcu. Także zima, o ile jest choć trochę śniegu, to magiczny czas dla wielu atrakcji, które pokazujemy. Materiał w książce podzieliliśmy tak, że z każdego województwa pojawia się przynajmniej kilka miejscowości, tak aby mieszkańcy każdego regionu mogli z łatwością skomponować sobie ciekawą wycieczkę po swoim województwie lub sąsiednim. Dodatkowo poza główną miejscowością podpowiadamy też, co ciekawego leży w niewielkiej odległości tak, aby móc pojechać na cały dzień, a nawet weekend.
 
Dziękuję za poświęcony mi czas, a Was, Drodzy Czytelnicy, zachęcamy do odkrywania niezwykłych zakątków naszego pięknego kraju.
 
Rozmawiała
 

 

Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
 
Zapraszam do przeczytania recenzji książki.
 
 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
czwartek, 1 lutego 2024

Igor Kaczmarczyk: Religia była najważniejszym spoiwem, które umożliwiło Arabom w VII wieku podbić niemal cały świat

O islamie w ostatnim dziesięcioleciu, podobnie zresztą jak o sytuacji kobiet w krajach muzułmańskich mówi się wiele. W mediach dominuje tylko negatywna narracja, promując tę wiarę jako religię wojny. Pisze się o tym również wiele książek oraz produkuje filmy, które z nieukrywaną pasją czytam i oglądam, ponieważ mimo zła, o jakim mówi się w kontekście Orientu to nadal fascynujący temat. Postanowiłam więc sprawdzić u źródła, co tak naprawdę może być prawdą a co jedynie medialną nagonką. Zaprosiłam do rozmowy Igora Kaczmarczyka – arabistę oraz dyplomatę mieszkającego ponad 20 lat m.in. w Libii i Arabii Saudyjskiej. Swoje doświadczenie zawodowe postanowił też przelać na papier w powieściach pt. "Islamskie fatum" czy "We władzy szejka". Mnie autor opowiada o sytuacji kobiet, życiu według prawa szariatu oraz zmianach zachodzących w islamie. Zapraszam do lektury, która z pewnością wyjaśni wiele spornych kwestii.
 
 
Kim jest Igor Kaczmarczyk prywatnie i zawodowo? Wiemy, że jest autorem dwóch powieści: "Islamskie fatum" i "We władzy szejka", ale proszę opowiedzieć, coś więcej o sobie.
 
Igor Kaczmarczyk: To wciąż ta sama osoba. Nie mam na co dzień osobowości doktora Jekylla, ani nie zamieniam się w Mr. Hyde’a, gdy siadam do pisania. Parafrazując słowa znanej piosenki, jestem mężczyzną po przejściach, który zagłębia się w przeszłość, szukając przesłania, które mogłoby zainteresować a zarazem nauczać współczesnego czytelnika. Kiedy zaczynałem swoją karierę dyplomatyczną, moim mentorem był człowiek biorący udział w słynnej sesji ONZ w 1960 r., kiedy to Nikita Chruszczow walił butem w stół. Teraz ja czuję się chodzącą historią. Jeszcze jako licealista uczestniczyłem w mszy świętej, którą na krakowskich Błoniach celebrował papież Jan Paweł II. Przeżyłem upadek komunizmu, wejście Polski do NATO, a potem do Unii Europejskiej.
 
Mieszkając w krajach muzułmańskich prawie 25 lat, widziałem wybuch i skutki arabskiej wiosny oraz postępującego islamskiego radykalizmu i ich tragiczne żniwo. Byłem świadkiem wielu przemian, które obecnie uważane są za kamienie milowe współczesnej Polski i całego świata. Chociaż słynne chińskie przysłowie brzmi: "Obyś żył w ciekawych czasach", nie narzekam, gdyż dzięki temu zdobyłem ogromne doświadczenie, którym teraz dzielę się z moimi czytelnikami.
 
Wspomniał Pan o swojej karierze dyplomaty, a głównym bohaterem w Pana serii "Zakazane związki" jest konsul Tomek. Muszę więc zapytać, z czym wiąże się praca konsula i jakie pełni obowiązki?
 
Żeby wyczerpująco odpowiedzieć na to pytanie, potrzebowałbym kilkunastu stron, gdyż temat obejmuje wiele zagadnień. Moim zdaniem najważniejsze jest, aby konsul był dobrym człowiekiem i chciał bezinteresownie pomagać ludziom. Służba konsularna jest traktowana po macoszemu, gdyż wiąże się z wieloma tragicznymi przypadkami, w tym deportacją rodaków czy zgonami, dlatego większość adeptów dyplomacji pragnie zajmować się wyłącznie sprawami politycznymi, które stanowią zawodową trampolinę na wyższe stanowiska. W moim przypadku było zupełnie inaczej.
 
Zanim zostałem konsulem, pracowałem jako tłumacz języka arabskiego w polskiej firmie eksportowej w Libii. Do moich obowiązków, z racji znajomości języka, należała opieka nad pracownikami. Woziłem ich do szpitala, gdy byli ciężko chorzy czy ulegli wypadkowi lub wyciągałem z aresztu, gdy złamali miejscowe prawo. Dlatego, gdy wręczono mi paszport dyplomatyczny z nominacją na Konsula RP, nie czułem wielkiej różnicy w zakresie moich zadań, może poza faktem, że cieszyłem się immunitetem dyplomatycznym, który dawał mi większe możliwości pomocy poszkodowanym. Niestety często się zdarzało, że petenci konsularni byli roszczeniowi, pisali skargi do MSZ, za co dostawałem przeważnie niesłuszną burę od szefa lub z Departamentu Konsularnego w Warszawie. Podsumowując: w mojej pracy konsularnej musiałem być i prawnikiem, i notariuszem, czasami urzędnikiem stanu cywilnego, często kierowcą, zdarzało się, że także sanitariuszem. Zawsze powiernikiem i wsparciem dla rodaków, przebywających z dala od ojczyzny i rodziny.
 
Wszystkie te obowiązki spadły na mnie, gdyż pracowałem w placówkach o podwyższonym stopniu zagrożenia. Z pewnością praca konsula w krajach europejskich, gdzie obowiązuje znana nam kultura i obyczaje, a przede wszystkim międzynarodowe prawo, a nie szariat, i wydziały konsularne są znacznie rozbudowane, jest dużo lżej. W moim odczuciu wykonywanie obowiązków konsula w kraju arabskim, gdzie można jedynie liczyć na własne siły i doświadczenie, jest może bardziej niebezpieczne czy niewdzięczne, ale zdecydowanie ciekawsze oraz satysfakcjonujące. Przynajmniej, tak było w moim przypadku.
 
 
Historią Tomka niezwykle precyzyjnie opisuje Pan pracę dyplomaty w Libii, wskazując jej wszystkie wady. A czy ma jakieś zalety?
 
Dyplomatą zostałem przez przypadek. W latach dziewięćdziesiątych zeszłego stulecia, już po transformacji Polski i upadku komuny. Centrala MSZ szukała kogoś na stanowisko konsularne, kto znałby libijskie realia, język arabski i miał koneksje w miejscowych urzędach. Wybór padł na mnie. Za młodu nie marzyła mi się praca w MSZ, który zatrudniał głównie osoby z legitymacjami partyjnymi. Gdy byłem na ostatnim roku studiów, przyjechał do Instytutu Arabistyki na UJ ”cicho-ciemny” w czarnym płaszczu ze skórzaną aktówką i szukał chętnych do pracy dla rządu. Został zgodnie wygwizdany i prawie nikt z mojego rocznika nie zainteresował się jego ofertą.
 
Gdy wyjechałem do Libii już jako dyplomata, czułem się tam jak ryba w wodzie. Dla mnie prócz pracy zawodowej najważniejszy był kontakt z językiem i kulturą arabską. Zawarłem wiele przyjaźni z miejscowym establishmentem, a niektóre z nich przetrwały nawet do dzisiaj. Byłem częstym gościem w libijskich domach, co pozwoliło mi dosłownie garściami czerpać klimat Orientu. Niezmierną frajdę stanowiło dla mnie także życie w międzynarodowym korpusie dyplomatycznym i kontakt z zagranicznymi dyplomatami, co staram się z pewną dozą humoru ukazać w moich książkach.
 
Jak i dlaczego w ogóle doszło do napisania "We władzy szejka"? Czy chciał Pan jedynie pokazać historię kraju, o której nie pisze prawie nikt? Czy jednak książka spełnia inną misję?
 
Jak zapewne Pani wie, jestem z wykształcenia orientalistą, który przepracował dwadzieścia lat w służbie dyplomatycznej w krajach Orientu. Na rynku wydawniczym pojawiło się mnóstwo książek zarówno o tematyce orientalnej, jak i dyplomatycznej. Z podejściem niektórych autorów, zwłaszcza piszących o dyplomacji z perspektywy ambasadora, nie mogłem się zgodzić. Dlatego postanowiłem ukazać życie dyplomatyczne od kuchni. Ujawnić, że to nie tylko splendor salonów i recepcji, że pod tym blichtrem kryje się ciężka, często niedoceniania przez nikogo praca. W swoich powieściach staram się oddać hołd osobom, z którymi się zetknąłem w czasie mojej niezwykle trudnej i często niebezpiecznej działalności konsularnej. Niektórzy z nich zginęli, czasami w trudnych do wyjaśnienia okolicznościach. Pragnąc, by pamięć po nich pozostała żywa, ale też nie chcąc nikogo urazić, uciekam się do formy beletrystyki i otaczam fakty kokonem literackiej fikcji. Zgodnie ze starożytną dewizą, autor powinien uczyć, bawić, a także wzruszać czytelnika. Mam nadzieję, że przynajmniej częściowo, udało mi się to osiągnąć.
 
Jak określiłby Pan kraje Orientu? Czym się charakteryzuje ten region w odniesieniu do Europy?
 
Orient to bardzo szerokie pojęcie geograficzne i kulturowe, gdyż obejmuje Bliski Wschód, Azję Środkową, Wschodnią, Południowo-Wschodnią, a także Daleki Wschód. Ponieważ kraje zajmują olbrzymi obszar, różnice między nimi są ogromne i właściwie każdy z nich różni się od Europy na swój sposób. Na pewno będą to różnice kulturowe, językowe, religijne, klimatyczne i polityczno-gospodarcze. Jednak z uwagi na postępującą globalizację, znajdziemy tam te same sklepy co w Europie, te same firmy odzieżowe, sieci fast-foodów jak McDonald ’s czy KFC, a ich mieszkańcy z lubością oglądają te same światowe hity kinowe, co Europejczycy. Kanały telewizyjne emitują bliźniaczo podobne reklamy światowych marek. Niezmiernie mnie bawiło, gdy widziałem faceta w klasycznej saudyjskiej białej tobie w chuście w biało-czerwoną kratę na głowie, który w identyczny sposób promował proszek do prania. Miał ten sam tembr głosu, co jego polski czy francuski odpowiednik, te same gesty i manierę.
 
Obecnie mamy ok. 1,5 miliarda wyznawców tej religii. Jak to się stało, że islam zawładnął tyloma krajami na całym świecie?
 
Religia była najważniejszym spoiwem, które umożliwiło Arabom w VII wieku podbić niemal cały świat. Część ich oddziałów dotarła nawet do brzegów Wołgi! Dopiero gdy w 732 r. ich wojska zostały rozbite przez siły Karola Młota i księcia Odona w bitwie pod Poitiers, upadły ich mrzonki o panowaniu nad światem. A co nam mówi data 966 r.? Dlaczego Mieszko I przyjął chrzest? Czy nasz król nie zrobił tego w podobnym celu? Przecież to dzięki przyjęciu chrześcijaństwa stworzył podwaliny potężnego państwa, które w rozkwicie sięgało od morza do morza.
 
 
Czym jest islam dla społeczności arabskiej?
 
Islam od samego początku był narzędziem integracji beduińskiej społeczności plemiennej. Ideą Proroka Muhammada było stworzenie narodu, ummy, spojonego wspólnymi wartościami i celami ekonomicznymi. Religia miała zastąpić więzy krwi i zlikwidować waśnie międzyplemienne, tworząc zręby państwowości..
 
Pomimo, że islam jest określany przez muzułmanów jako religia pokoju, najnowsza historia świadczy o czym innym. Istnieje jednak spora grupa postępowych wyznawców Allaha, którzy studiują zarówno Koran, jak Torę czy Biblię. Dostrzegają oni wspólne elementy tych trzech religii monoteistycznych i starają się inicjować proces dialogu międzywyznaniowego. Jednak porozumienie w tym względzie jest niezmiernie trudne do osiągnięcia, zwłaszcza w dobie szerzących się frakcji radykalnych i odmiennych interesów politycznych. Na szczęście są tacy, którzy wierzą w zwycięstwo rozumu.
 
Wielu zna szariat tylko z przekazów medialnych, ale nie ma pojęcia, czym naprawdę charakteryzuje się te muzułmańskie prawo. Czy mógłby Pan opowiedzieć o szariacie coś więcej?
 
Szariat to zbiór praw muzułmańskich, które wywodzą się z głęboko zakorzenionej tradycji opartej na Koranie i Hadisach, czyli przypowieściach z życia Proroka Muhammada i jego Towarzyszy (Sahaba). W Arabii Saudyjskiej, która stanowi kolebkę islamu i jest jednym z najbardziej ortodoksyjnych krajów muzułmańskich na świecie, sądy orzekają zgodnie z prawem szariatu. Zasądzenie kary obcięcia dłoni za kradzież nie należy tam do rzadkości, nie mówiąc już o karze śmierci, w tym za odejście od wiary muzułmańskiej (apostazja), co stanowi jeden z najcięższych grzechów, a zarazem przestępstwo.
 
W innych, bardziej postępowych krajach muzułmańskich, prawo szariatu reguluje wyłącznie sprawy rodzinne i opiekuńcze. Pamiętajmy jednak, że islam to nie tylko sunnici i szyici, lecz także wiele ruchów reformatorskich, które utworzyły liczne odłamy tej religii. Różnią się one między sobą nie tylko prawem, lecz także rytuałem religijnym.
 
Jaką koncepcję Boga reprezentuje islam?
 
Islam uznaje wyznawców judaizmu i chrześcijaństwa za Ludzi Księgi. Muzułmanie uważają, że przesłanie od Boga zawarte jest w świętych księgach tych religii. Dowodem na to jest fakt, że Koran zawiera wiele elementów biblijnych zaczerpniętych zarówno z Nowego, jak i Starego Testamentu. Nie można więc mówić o koncepcji Boga, a raczej o odmiennym do niego stosunku.
 
W islamie nie ma kleru, ani władz kościelnych. Muzułmanin modli się bezpośrednio zwracając się do Boga i wcale nie musi tego robić w meczecie. Lokalna społeczność muzułmańska jest bardzo skonsolidowana i dba o swoich członków, niosąc bezinteresowną pomoc potrzebującym. Być może dlatego islam stał się obecnie religią ekspansywną w Europie Zachodniej, w przeciwieństwie do chrześcijaństwa, gdzie wnioski o apostazję są nierzadkim zjawiskiem.
 
Dlaczego islam w swej mentalności zatrzymał się w VII w., czyli na początku rodzenia się religii, podczas gdy świat idzie do przodu, z postępem? A może nie mam racji i nie wszędzie tak jest?
 
Ulega Pani stereotypowi, który utożsamia wąską grupę radykałów z całym światem muzułmańskim. Przecież Arabia Saudyjska, chociaż panuje tam prawo szariatu, stoi na czele najbardziej dynamicznie rozwijających się krajów arabskich. Następca tronu, książę Muhammad bin Salman, jest twórcą programu Wizja 2030, w ramach którego na środku pustyni powstaje futurystyczne miasto NEOM, składające się ze szklanych, inteligentnych domów, jako odpowiedź na następujące w błyskawicznym tempie zmiany klimatyczne. Już wkrótce w ramach tego samego projektu pierwsza Saudyjka poleci w kosmos.
 
Jeśli chodzi o błyskawiczny rozwój krajów muzułmańskich, pragnę wspomnieć o kontrowersyjnych mistrzostwach świata w piłce nożnej FIFA 2022, których gospodarzem był Katar, a które spotkały się z niesamowitą falą hejtu. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego polskie "wolne" media szkalowały Katar, chociaż powstały tam nowoczesne obiekty sportowe, o których w naszym kraju możemy tylko pomarzyć. Twierdzenie, że obiekty te zostały krwią zbudowane jest tak samo prawdziwe, jak to, że islam jest zacofany.
 
 
W swojej ostatniej powieści pt. "We władzy szejka" wiele miejsca poświęca Pan mężczyznom. Jacy są Jemeńczycy?
 
Jemeńczycy praktycznie niczym nie różnią się od mężczyzn z innych krajów arabskich. Można wśród nich znaleźć zdeklarowanych męskich szowinistów, którzy traktują kobiety przedmiotowo, stosują wobec nich przemoc fizyczną, poniżają czy nawet uciekają się do gwałtów małżeńskich. Na szczęście należą oni do mniejszości. Większość znanych mi Jemeńczyków, jak chociażby inżynier Adnan, biznesmen Ibrahim, czy chirurg transplantolog Adil, to porządni ludzie dbający o swoje rodziny i kochający swoje żony.
 
Znamienne jest to, że w czasie arabskiej wiosny w 2011 r. na placu Zmian w stolicy Jemenu, Sanie, młodzi studenci demonstrowali ramię w ramię ze swoimi koleżankami, domagając się nie tylko demokratycznych zmian w kraju, lecz także większych swobód i praw dla kobiet. Niestety radykałowie zwyciężyli i niewiele udało im się osiągnąć, lecz stanowi to dowód na to, że nowe pokolenie jemeńskich mężczyzn jest zupełnie inne niż ich ojcowie czy dziadkowie i w tym jest nadzieja, że kiedyś sytuacja kobiet w tym kraju się poprawi.
 
Dlaczego kobiety muszą nosić abaje? Co ona symbolizuje? Jaką osłonę daje kobiecie? W jakim stopniu noszenie tego nakrycia jest wymuszone, a w jakim dobrowolne i od czego to zależy?
 
Zacznę od tego, że Koran, który jest księgą objawioną i stanowi wykładnię dla prawa szariatu nie określa dokładnie, jak powinny ubierać się kobiety. Jedyny warunek jaki stawia, to wymóg skromnego ubioru, który tak samo odnosi się do kobiet, jak i mężczyzn. Ponieważ stwarza to nieograniczone możliwości interpretacyjne, ostatecznie, powołując się na różne cytaty Koranu, przyjęto, że kobieta powinna zakrywać całe ciało, by nie stanowić "pokusy" dla mężczyzn. Zakrywanie twarzy hidżabem i noszenie czarnej abaii zostało przyjęte w latach 30-tych XX w. przez same kobiety, należące do radykalnej grupy Bracia Muzułmańscy. Wzorowały się one na strojach żon proroka Muhammada, które zakrywały całe swoje ciało ze względów bezpieczeństwa. Atak na taką kobietę był nie do przyjęcia i stanowił profanację Proroka i religii. Czarna abaja w obecnej formie rozpowszechniła się w Arabii Saudyjskiej dopiero w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w.
 
Jeśli sięgniemy do zdjęć archiwalnych z lat sześćdziesiątych, to zauważymy, że w Dżeddzie praktycznie żadna kobieta nie nosiła czarnego płaszcza. Sytuacja ta trochę przypomina Turcję. Za czasów prezydenta Ataturka Turczynki nosiły europejskie stroje, mini spódniczki i odkryte głowy, zaś obecnie, gdy prezydentem jest Recep Erdogan, coraz częściej sięgają po hidżaby. Stanowi to dowód, że to nie religia wymusza ten strój, a jest to raczej trend społeczno-socjologiczny narzucony przez zmiany polityczne i dążenie do odcięcia się od kultury europejskiej w poszukiwaniu własnej tożsamości.
 
Wśród obrońców islamu panuje przekonanie, że kobieta w tej religii jest pod ochroną mężczyzny, najpierw ojca, potem męża a na końcu brata? Ale czy faktycznie tak jest? Jaka jest prawda?
 
W większości krajów muzułmańskich bez męskiego opiekuna kobieta nic nie może samodzielnie zrobić. W niektórych restrykcyjnych rodzinach kobieta nie może uczestniczyć nawet w rozprawie sądowej, gdzie jest reprezentowana przez spokrewnionego z nią opiekuna tzw. wali. Sytuacja ta przybiera kuriozalny wymiar, kiedy na przykład osiemnastoletni syn decyduje o być, albo nie być swojej czterdziestoletniej matki, która miała pecha wcześnie owdowieć i to on zgodnie z szariatem został jej mahramem.
 
Jednak z drugiej strony w kontrakcie małżeńskim muzułmanka ma zagwarantowany tzw. mahr, który stanowi jej majątek osobisty. Dodatkowo jeśli podejmuje pracę, to pieniądze przez nią zarobione także są jej wyłączną własnością i nie musi się spowiadać mężowi, na co je wydaje.
 
Muzułmanin, który ma, załóżmy, trzy żony, każdej musi zapewnić takie same warunki bytowe. Jeśli jadą na zakupy i zechce jednej żonie kupić drogi telewizor, to taki sam musi także kupić dwóm pozostałym. Dlatego wielożeństwo coraz rzadziej się zdarza, choć jest dozwolone przez szariat. Zaledwie 20% mężczyzn z krajów muzułmańskich ma więcej niż jedną żonę. Poza tym wszystko zależy od rodziny, czy jest radykalna czy nowoczesna, czy żyją na prowincji czy w mieście i jaki jest ich status społeczny.
 
A co Pan sadzi o noszeniu stroju muzułmańskiego w krajach europejskich? My, Europejczycy, przecież jako chrześcijanie nie obnosimy się ze swoim wyznaniem i nie paradujemy z krzyżem na piersi?
 
Kwestia ta dotyczy głównie kobiet, gdyż Arabowie przebywający w krajach europejskich zazwyczaj nie chcą wyróżniać się z tłumu i ubierają się jak inni. Odnośnie kobiet, wynika to bardziej z tradycji wyniesionej z domu. One pragną nosić stroje muzułmańskie nie dlatego, że chcą się obnosić ze swoją religią, lecz dlatego, że inaczej źle by się czuły.
 
Dlatego nie miałbym nic przeciwko, gdybym spotkał na plaży muzułmankę w burkini. Zresztą coraz częściej Azjaci i to nie muzułmanie w słonecznych resortach na całym świecie noszą stroje kąpielowe z lycry zakrywające całe ciało ze względu na ochronę przed dziurą ozonową i promieniowaniem UVA. Jedynie miałbym obiekcje co do zasłaniania twarzy, głównie w miejscach publicznych. Chociaż i w tym względzie doszło do paradoksu. Parlament Szwajcarii oficjalnie zabronił muzułmankom zasłaniania twarzy, a nastąpiło to tuż przed pandemią koronawirusa. Wkrótce wszyscy musieli nosić maseczki. Dla obrońców praw muzułmańskich sytuacja ta stanowiła dowód, że oficjalny zakaz zasłaniania twarzy, był jawnym przejawem dyskryminacji muzułmanek.
 
 
Czy może Pan wymienić główne doktryny islamu?
 
Islam wspiera się na pięciu filarach. Pierwszym z nich jest wyznanie wiary, czyli "szahada". Następnie: modlitwa – "salat", jałmużna – "zakat", a także przestrzeganie postu w czasie świętego miesiąca ramadan. Ostatnim filarem jest pielgrzymka do Mekki "hadżdż", którą każdy muzułmanin, jeśli ma taką możliwość, powinien odbyć przynajmniej raz w życiu. Obecnie coraz częściej, zwłaszcza w kręgach ekstremistów i radykałów, podaje się dżihad – świętą wojnę, jak szósty filar, lecz jest to wypaczenie muzułmańskiej wiary, która w swojej istocie miała być pokojowa.
 
Po przeczytaniu "We władzy szejka" ogromnie mnie zmartwiła sytuacja tamtejszych kobiet i to w XXI w. Czy istnieje szansa na poprawę ich pozycji w Jemenie?
 
Pierwszą jaskółką były protesty w 2011 r. Niestety żądania studentów jemeńskich nie spotkały się z aprobatą. Jednak nie wszyscy zrezygnowali z walki. Jemeńska dziennikarka, Tawakkul Karman, którą poznałem w 2011 r., gdy została laureatką Pokojowej Nagrody Nobla w uznaniu zasług na rzecz obrony praw człowieka, nie poddaje się. Pomimo grożącego jej niebezpieczeństwa, nadal prowadzi kampanię na rzecz kobiet w Jemenie. Trudno przewidzieć, jakie przyniesie to rezultaty, gdyż obecnie Jemen pogrążony jest w otchłani wojny. Kraj ten jest rozdarty między wspieranymi przez Iran oddziałami rebeliantów Huti, wojskami rządowymi, separatystami dążącymi do oderwania się południowej części kraju od północnej, a także niedobitkami organizacji terrorystycznej al-Kaida, której do końca nie udało się stamtąd wyplenić.
 
Można powiedzieć, że aktualnie Jemen, podobnie jak Libia, jest państwem upadłym.
 
Największą destrukcyjną siłą w Jemenie nie jest brak demokracji, a klęska głodu, na którą cierpi prawie połowa społeczeństwa. Statystyki podają, że przyczyną blisko 60% zgonów, jest głód, z czego 70% stanowią dzieci. Jest to o tyle tragiczne, że tak naprawdę poza nielicznymi organizacjami pomocowymi UNICEF), tak naprawdę mało kogo z nas Europejczyków obchodzi, co dzieje się w odległym od nas rejonie. A kiedyś nazywano go Arabią Felix, czyli Arabią Szczęśliwa.
 
Czytając Pana książkę pt. "We władzy szejka", zastanawiałam się, czy kobieta ma w ogóle jakiekolwiek prawa, skoro ani nie pracuje, nie może się odzywać w obecności mężczyzn, a za mąż wydaje się już kilkuletnie dziewczynki?
 
W tym aspekcie również nie należy uogólniać. Wszystko zależy od tego, czy kobieta jest wykształcona, czy może liczyć na wsparcie swojej rodziny i czy ma charakter buntowniczki. Faktem jest, że kobieta muzułmańska ma o wiele mniejsze szanse od mężczyzny na obronę swojej niezależności. Świadczy o tym chociażby fakt, że w sądzie głos mężczyzny równa się dwóm kobiecym głosom. Jednak i tutaj zdarzają się wyjątki. Najgłośniejsza sprawa, która tego dowodzi, to rozwód dziesięcioletniej jemeńskiej dziewczynki Nudżud, która wbrew swojej woli została wydana za mąż za o wiele starszego od niej mężczyznę. Nudżud pomimo beznadziejnej sytuacji, w którą wpędził ją jej własny ojciec, zdołała zbiec z domu swojego męża i dzięki pomocy ludzi dobrej woli dokonała niemożliwego. Uzyskała oficjalny rozwód w jemeńskim sądzie, w którym sędziami byli wyłącznie radykalni mężczyźni.
 
W swojej książce porusza Pan temat małżeństwa dwuwyznaniowego. Jak często zdarza się taki ślub w krajach Orientu i z czym się on wiąże?
 
Wszystko zależy od danego kraju muzułmańskiego. W Arabii Saudyjskiej to praktycznie niemożliwe. W Omanie procedura jest niezwykle skomplikowana i może trwać nawet kilka lat i często kończy się ostateczną odmową. Natomiast w Libii czy Jemenie jest wiele takich związków. Głównie to Arabowie biorą sobie Europejki za żonę. Znamienne jest, że kobiety te nie podlegają presji, aby przejść na islam, ponieważ mężczyzna jest gwarantem, że dzieci zostaną wychowane w wierze muzułmańskiej. Chociaż często się zdarza, że zakochana kobieta, chcąc przypodobać się mężowi, zostaje muzułmanką. Kiedy mężczyzna-chrześcijanin chce poślubić muzułmankę, wtedy obowiązkowo musi on przyjąć islam z wszystkimi tego konsekwencjami, łącznie z obrzezaniem.
 
Dużo mówi się o zagrożeniu świata chrześcijańskiego ze strony radykalnych islamistów. Co Pan o tym sądzi? Na ile jest ono realne, a na ile to tylko medialna nagonka na innowierców?
 
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia Samuel P. Huntington opublikował książkę pt. "Zderzenie cywilizacji". Twierdził on, że nie ideologie, nie gospodarka, lecz różnice cywilizacyjne będą przyczynami konfliktów międzynarodowych. Teoria ta znalazła wielu zwolenników zwłaszcza po wydarzeniach 11 września 2001 r., które rozpoczęły wojnę międzynarodowej koalicji z terrorystyczną organizacją al-Kaidą. Czy faktycznie chodziło wtedy o wojnę religijną? Przecież konflikt został rozpętany przez garstkę ekstremistów.
 
Ostatecznie teorię konfliktów religijnych zburzyła moim zdaniem obecna wojna w Ukrainie. Nikt nie spodziewał się, że w dwudziestym pierwszym wieku staniemy się bezwolnymi świadkami wojny, u której podstaw leżą imperialne mrzonki.
 
Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas.
 
Rozmawiała
 

 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
wtorek, 30 stycznia 2024

Marta Tymińska: Jadłam kilka minut a potrafiłam kilka godzin tego żałować

Marta Tymińska – zwykła dziewczyna z niezwykłą historią, którą zgotowało jej życie. Przeżyła anoreksję a teraz postanowiła opowiedzieć o tym innym, aby przestrzec, wyrzucić z siebie drzemiące w niej demony. W swojej książce pt. "Zabrała mi wszystko… Ta podstępna anoreksja" dzieli się ze światem swoim cierpieniem i udowadnia, że nad przepaścią może znaleźć się każdy. U niej zaczęło się zupełnie niewinnie. A od czego? Sprawdźcie sami a tymczasem zapraszam do przeczytania naszej rozmowy. Będzie intymnie, okrutnie i szczerze, ponieważ Marta odkryła przed swoimi czytelnikami nowe oblicze tej strasznej "przyjaciółki", jak zwykła nazywać anoreksję.
 
 
Kim była i jest Marta Tymińska?
 
Marta Tymińska: Była sobą. Przede wszystkim sobą. Jak ja tęsknię za tą dawną Martą. Chciałabym choć na chwile wrócić do siebie z przeszłości, aby poczuć, jak to jest być wolną. Wolną od tych dręczących myśli o jedzeniu, wyglądzie. Jak to było przed anoreksją. Byłam też spontaniczna. Nie planowałam za dużo, ale potrafiłam zmieniać swoje plany, gdy była była potrzeba. Czyli trochę inaczej niż jest obecnie. Jestem osobą z ogromnym bagażem doświadczeń. Za mną kilka lat terapii, rozmów z lekarzami, terapeutami, pobyt w ośrodku. To wszystko bardzo mnie zmieniło.
 
Z mojego punktu widzenia to jest nawet niemożliwe, abym była tą samą osobą, co wcześniej. Mimo że nie każdy widzi różnicę – bo o to właśnie się staram. Na pewno zauważają ją moi domownicy i osoby, z którymi byłam najbliżej zarówno w trakcie, jak i przed chorobą. Naprawdę trudno dostrzec u mnie tą zmianę, która dla mnie i moich bliskich, jest widoczna gołym okiem.
 
Dlaczego zdecydowałaś się opowiedzieć innym swoją historię w książce pt. "Zabrała mi wszystko... ta podstępna anoreksja"? Nie wstydziłaś się?
 
Szczerze mówiąc, na początku nie planowałam jej wydawać. Przyszedł dzień, kiedy stwierdziłam, że muszę to wszystko z siebie "wyrzucić". Było mi ciężko, kiedy to wszystko trzymałam w sobie. Przeszkadzała mi moja przeszłość. Postanowiłam, że czas to sobie uporządkować. Usiadłam i zaczęłam pisać. To była dla mnie taka forma terapii. Z czasem, gdy zaczęło pojawiać się coraz więcej tekstu, więcej wierszy stwierdziłam, że chcę, aby w przyszłości moja historia ujrzała światło dzienne. Ukazuje ona prawdę na temat zaburzeń odżywiania i mam nadzieję, że otworzyła oczy tym, którzy uważają, że anoreksja to jest nasz wymysł i że po prostu wystarczy zacząć jeść… Ale to nie jest takie proste...
 
Czy się wstydziłam? Oczywiście! W książce przedstawiam swoja drugą twarz. Moje drugie oblicze, które przez tyle lat starałam się ukrywać. Choć nie zawsze mi się to udawało, bo mój wygląd wszystko zdradzał. Oprócz tego też bardzo się bałam. Bałam się, że każdy zacznie na mnie patrzeć przez pryzmat anoreksji. Bałam się opinii innych. Natomiast po wydaniu książki dostałam tyle cudownych i ciepłych słów, gratulacji, że ten dzień uświadomił mi tylko, że dobrze zrobiłam. Potem zaczęły napływać do mnie wiadomości z pozytywnymi opiniami na jej temat. I nadal je dostaję. Mnie to bardzo cieszy, bo dzięki temu wiem, że moje stracone lata nie poszły na marne. Bo skoro komuś pomogły, to czemu nazywać je straconymi…?
 
Czym ta historia jest dla Ciebie? Jaki ma cel, wartość dla Ciebie samej, a jaki dla czytelników?
 
Ta historia to duża część mojego życia. Ta historia – to ja. Po prostu. Choć szczerze mówiąc, często – czytając tę książkę – nie dowierzam, że to o mnie i że opisuje ona moje życie. Nie dowierzam, że to ja jestem tą dziewczyną. Ale podzieliłam się tym z innymi, aby jak najwięcej osób dowiedziało się, czym jest anoreksja. Chciałam też przekazać dużo wsparcia dla osób, które obecnie walczą. W tej książce zawarłam wszystko, co chciałabym usłyszeć, gdy w tym tkwiłam. I dlatego dla mnie ma ogromną wartość. Książka stoi u mnie na półce w pokoju i patrząc na nią, czuję siłę. Czuję dumę, że udało mi się wyjść z najgorszego okresu w moim życiu i że udało mi się spełnić moje marzenie, żeby ujrzeć swoje imię i nazwisko na okładce książki.
 
Myślę, że dla czytelników też w pewnym sensie wiele znaczy. Bo jest to tak jakby pomoc do walki z wrogiem. A żeby z wrogiem wygrać – trzeba go znać, dlatego podzieliłam się bardzo prywatnymi sytuacjami z mojego życia, aby ułatwić innym tę walkę.
 
 
Podczas naszej krótkiej rozmowy powiedziałaś mi, że właśnie wyszedł dodruk Twojej książki. Ogromne gratulacje, ale zastanawiam się, skąd bierze się ta popularność trudnych tematów? Dlaczego ludzie tak chętnie sięgają po biografie, szczególnie te najtragiczniejsze?
 
Wydając książkę zupełnie nie spodziewałam się, że wzbudzi aż tak duże zainteresowanie i że tak szybko konieczny będzie dodruk. Książka zaczęła pojawiać się też w bibliotekach. Ale z drugiej strony czułam, że temat sam się obroni. Bo niestety w dzisiejszych czasach jest to bardzo powszechny problem. Chorują coraz młodsze osoby. Ale właśnie takie prawdziwe historie przedstawiają chorobę w zupełnie innym świetle. Ja to wiem, bo w książce opisałam takie objawy, których nie znalazłam na żadnej stronie internetowej. Biografie to cenne źródła wiedzy na temat osiągnięć czy nawet niepowodzeń. To historie, które napisało życie. Ludzie tak chętnie po nie sięgają, aby dokładnie dowiedzieć się czym jest problem, z którym mają styczność na co dzień. Cudze doświadczenia mogą pomóc innym uniknąć porażki, błędu i ich negatywnych konsekwencji.
 
Gdybyś sama miała wybrać sobie dowolną książkę z jakiejś innej półki, też byś wybrała historię dziewczyny zmagającej się z anoreksją?
 
W trakcie zmagań z anoreksją często czytałam blogi oraz opisane w Internecie historie dziewczyn walczących z zaburzeniami odżywiania. Więc tak, sięgnęłabym po taką książkę, bo z perspektywy czasu stwierdzam, że nikt do nas nie dotrze, tak jak osoba, która walczyła z podobnym problemem. Choć z drugiej strony trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo już nie jestem i nigdy nie będę osobą, która nie przeszła anoreksji.
 
Kto najczęściej czyta Twoją książkę? Jaki jest jej odbiór?
 
Myślę, że po moją książkę sięgają różne osoby, zarówno te, które chorują na zaburzenia odżywiania, jak i te, które mają styczność z nimi np. u swoich biskich, ale też osoby, które po prostu są ciekawe tej historii. Wydaje mi się, że każdy znajdzie w niej "coś" dla siebie. Dostałam mnóstwo widomości od osób, które nie miały i nie mają nic wspólnego z anoreksją, ale i tak ta historia skłoniła ich do refleksji oraz dała inne spojrzenie na życie. Pisały do mnie mamy dziewczyn, które chorują na anoreksję. Czasem prosiły o poradę. I muszę przyznać, że nie spotkałam się z żadną negatywną opinią, z czego jestem bardzo szczęśliwa.
 
W książce opisujesz te zaburzenie jako coś, co ma wolną wolę, zachowuje się jak człowiek, który rozkazuje a nie prosi. To właśnie tym jest dla Ciebie anoreksja?
 
Tak, dokładnie. Anoreksja świadomie niszczyła mnie codziennie. Jej każdy ruch był przemyślany. Ja byłam jej takim "projektem", który chciała zrealizować. Z tym że na samym początku nie wiedziałam, jak ma on ostatecznie wyglądać. Teraz już wiem, do czego chciała doprowadzić. Robiła tak, żeby jej było dobrze i nie zważała na moje potrzeby. Ignorowała moje cierpienie. Zmuszała do restrykcji, które powodowały, że nikłam w oczach. Anoreksja lubiła być anonimowa dla lekarzy. Gdy tylko została zdiagnozowana i gdy podejmowałam próby walki z nią, atakowała mocniej. Czułam, że coś kieruje moimi myślami i wiem, że to nie byłam ja. To jest tak silne uczucie, że naprawdę ciężko zmusić osobę chorą do leczenia, jeśli ona sama tego nie będzie chciała.
 
 
Dlaczego często mówisz o niej "moja przyjaciółka", przecież przyjaciółka z definicji zachowuje się zupełnie inaczej?
 
Bo ona była moją przyjaciółką. Czułam jej obecność na każdym kroku. Byłam pewna, że dzięki niej moje życie będzie cudowne. Tak mi obiecała. I ja cały czas żyłam taką złudną nadzieją, że z nią wszystko mi się ułoży i że zrobi ze mnie piękną, szczęśliwą dziewczynę. Tylko ona wiedziała, co mi powiedzieć, a ja nie potrafiłam się jej oprzeć. Motywowała mnie do walki. Do walki ze sobą. Umiała ze mną rozmawiać. To właśnie z nią się czułam ważna i pewna siebie. Dlatego robiłam wszystko, by była ze mnie dumna. Bałam się, że ją stracę. Słuchałam jej rad. Miałam wrażenie, że tylko ona mnie rozumie i ta świadomość, że jest ktoś, przed kim nie muszę udawać, podnosiła mnie na duchu. W pewnym momencie była dla mnie ważniejsza niż moja rodzina.
 
Kiedy zrozumiałaś, że jest raczej Twoim wrogiem niż przyjaciółką? Jakie zmiany zaszły w Twojej głowie podczas choroby, a jakie podczas leczenia, a jakie obserwujesz u siebie teraz?
 
To nie jest takie proste, aby wskazać, kiedy anoreksja stała się moim wrogiem. Owszem, bywały momenty, kiedy miałam jej dość, ale nie wyobrażałam sobie tego, że mogę ją stracić. Mimo że wiedziałam i zrozumiałam, że nie wnosi nic dobrego do mojego życia. Dawała mi coś, co w tamtym czasie było dla mnie najważniejsze – chude ciało, które było moim marzeniem. Gdy chciałam zakończyć z nią przyjaźń, ona na to nie pozwalała, odsuwała ode mnie te myśli.
 
Przez długi czas nie dopuszczałam do siebie słów lekarzy, rodziny, że mam anoreksję. Dopiero w ośrodku ta izolacja od świata spowodowała, że zdałam sobie sprawę, co zrobiłam. To tam otworzyły mi się oczy. Obudziłam się. Nie byłam w stanie wybaczyć anoreksji (i sobie), że trafiłam w takie miejsce, które bardzo zmienia ludzi i zostaje w pamięci na długo.
 
Teraz już nie pozwolę jej na nowo mnie zniszczyć, bo wiem, co mnie czeka, jeśli znowu jej ulegnę. Wiem, że wystarczy tylko jeden raz się jej posłuchać, aby przejęła władzę nad naszymi myślami. A nie wiem, czy miałabym tyle siły, żeby drugi raz z nią walczyć…
 
W książce bardzo dobitnie podkreślasz, że Twoja choroba nie wynika z patologicznej przeszłości, ale zwyczajnie padłaś jej ofiarą. Jednak nie do końca to rozumiem. Czy potrafisz zdefiniować, jakich ludzi dosięga anoreksja? Co było u Ciebie punktem zapalnym, że dosłownie się wprosiła do Twojej głowy? Przecież jakiś słaby punkt musiał być…
 
Obawiałam się tego pytania, ale też czułam, że w pewnym momencie padnie. Nie lubię za bardzo na nie odpowiadać, ponieważ też już mnie trochę męczy. Dużo osób mi je zadaje i nawet sama często pytam siebie: dlaczego? Naprawdę mam cudowną rodzinę i gdyby nie oni, nie dałabym sobie rady. I tak jak napisałam w książce: "I choć chciałabym nie chorować i lepiej byłoby, gdybym tego nie doświadczyła, to mimo wszystko cieszę się, że przyszło mi się z tym zmagać u boku tak wspaniałych osób". Po prostu zaczęłam się odchudzać razem z moją siostrą-bliźniaczką.
 
A czemu zaczęłam? Niskie poczucie własnej wartości, zmiana szkoły, promowanie idealnych ciał na stronach internetowych – myślę, że to wszystko w pewnym stopniu wpłynęło na to, że chciałam zmienić swój wygląd. I mi się to spodobało. Cieszyło mnie to, że umiem odmówić sobie jedzenia i że mogę kontrolować swoją wagę i swój wygląd. Miałam wpływ na to, co zjem i nikt nie potrafił mnie do tego zmusić. Aż przyszedł moment, kiedy przestało dla mnie liczyć się zdrowie, tylko chudość.
 
Nie umiem wskazać konkretnego dnia, daty, kiedy anoreksja na dobre zagościła w moim życiu. To nie stało się z dnia na dzień. To były etapy, tak jak nazwałam to w książce. I pewnie psychologowie wytłumaczyliby to w jakiś inny sposób. Kilku takich było, co usilnie próbowali zrobić z mojej rodziny przyczynę mojego problemu, ale ja nigdy w to nie wierzyłam, zawsze zaprzeczałam i zawsze będę zaprzeczać. Nigdy moi bliscy nie powiedzieli niczego złego na temat mojego wyglądu przed odchudzaniem. Nigdy mnie nie odrzucili w trakcie choroby i traktowali tak jak pozostałych członków mojej rodziny. I każdemu życzę takich ludzi wokół siebie, bo to oni dawali mi do zrozumienia, że nigdy nie przestaną o mnie walczyć, nawet gdy ja już się poddałam. Absolutnie nikogo nie winię za nic w moim życiu, ponieważ ono zawsze zależało i będzie zależeć ode mnie.
 
Jakich ludzi dosięga? Na to nie ma reguły. Każdy może zachorować na anoreksję. Ja też nigdy nie pomyślałam, że mnie kiedyś dopadnie. A jednak…
 
 
Mówisz, że anoreksja zabrała Ci wszystko. Co to znaczy "wszystko"?
 
Gdy zdecydowałam się przelać swoją historię na papier, pierwsze słowa jakie napisałam to zabrała mi wszystko... Myślę, że idealnie opisują moje zmagania z anoreksją i podsumowują tą "przygodę" z nią. I gdy zdecydowałam się na wydanie książki, stwierdziłam, że to hasło idealnie pasuje na tytuł. Zabrała mi wszystko... Zabrała mi zdrowie, szczęście, radość życia, pewność siebie, rodzinę, znajomych. Mało brakowało, a zabrałaby mi także moje życie.
 
Dajesz czytelnikowi do zrozumienia, że byłaś w trzech osobach w swoim życiu: przed chorobą, w trakcie choroby i potem podczas leczenia. Czy mogłabyś się opisać w tych trzech stanach świadomości?
 
W trakcie zaburzeń odżywiania moje myślenie się zmieniało. Ja się zmieniałam. Dlatego napisałam, że byłam w trzech wcieleniach.
 
Zdecydowanie najlepsze było pierwsze. Bez anoreksji. Wtedy jeszcze nie wiedziałam nic o tej chorobie. Nic mnie nie ograniczało. Planowałam przyszłość, pojawiały się u mnie nowe cele, marzenia. Ale nie byłam przygotowana na to, że za chwile będę musiała toczyć walkę, która bardzo mnie zmieni. Anoreksja zagłuszała moje własne "ja". Byłam bezsilna. Wraz z nią pojawił się u mnie perfekcjonizm, który w pewnym stopniu pozostał. Z dnia na dzień zapominałam, jak to jest normalnie funkcjonować. Moje zachowanie na pewno nie było normalne. Różniło się od pozostałych członków rodziny. Na początku tylko pod względem jedzenia, ale z dnia na dzień nie tylko w tym odbiegało od reszty. Bardzo chciałam do nich wrócić i być taka jak kiedyś, kiedy nie ograniczało mnie jedzenie, mój wygląd i moje myśli. Kiedy byłam dawną sobą!
 
Teraz jestem w trzecim wcieleniu i muszę stwierdzić, że jest chyba najtrudniejsze ze wszystkich. Bo jestem na pograniczu. Na pograniczu normalności, ale z drugiej strony ta świadomość, że przeszłam przez piekło nie daje mi spokoju. I wiem, że jestem normlaną osobą, normalnie wyglądającą, ale z drugiej nie jest to takie łatwe, aby pozbyć się tego z dnia na dzień. Najbardziej mi przeszkadzał/przeszkadza wzrost wagi. Wróciły mi wszystkie kilogramy, które zgubiłam w czasie odchudzania, i nie będę ukrywać, że każdy kilogram na wadze w górę, dodatkowo obciążał mnie psychiczne. Na pewno z czym teraz się zmagam to nauka samoakceptacji i akceptacji swojej przeszłości. Mam momenty, że stoję przed lustrem i zachwycam się sobą, zachwycam się swoim wyglądem, jednocześnie mając przed oczami siebie sprzed kilku lat. Czasem nie wierzę, że mi się udało, ale tak naprawdę tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało, ile wylałam łez i ile nie przespałam nocy, aby to osiągnąć. Przeglądając zdjęcia z poprzednich lat muszę przyznać, że jestem przerażona. Byłam okropnie wychudzona, smutna, ale dopiero teraz to widzę, po tych kilku latach. I dla mnie to jest duża zmiana na plus w moim myśleniu. Nie chciałabym drugi raz tak wyglądać.
 
Gdybyś przeciętnemu laikowi, który teraz czyta ten wywiad i się zastanawia nad symptomami, mogła podać kilka z nich, to co by to było? Kiedy powinna się nam zapalić czerwona lampka?
 
Bardzo łatwo przegapić początki tej choroby, zawłaszcza, że osoba chora naprawdę świetnie potrafi to ukrywać. To wszystko zaczyna się niewinnie. Zdrowe odżywianie, lekka aktywność fizyczna dopasowana do naszych możliwości, aby trochę poprawić swoją sylwetkę. Ale myślę, że takim pierwszym sygnałem, oprócz ograniczania jedzenia, rezygnowania całkowicie z pewnych produktów, jest jedzenie w samotności. Ja zdecydowanie wolałam zjeść z dala od innych, aby nikt nie komentował ilości mojego jedzenia. A czasem po prostu wolałam jeść sama – żeby nie zjeść. Na pewno każdy zrozumie, co mam na myśli. Zakrywanie swojego ciała luźnymi ubraniami, izolowanie się od rodziny, znajomych, brak chęci wychodzenia z domu – to już są niepokojące objawy. Ciągłe myślenie o jedzeniu, niejedzeniu, kaloriach zastępuje pasje, zainteresowania. Chęć szykowania posiłków dla innych, wybuchy złości, agresji zwłaszcza wtedy, gdy poruszany jest temat jedzenia. Takich pierwszych znaków, sygnałów jest naprawdę dużo. Najważniejsze, to już wtedy, gdy się pojawią, zacząć walkę o siebie lub swoich najbliższych, bo im szybciej tym lepiej!
 
Co Cię skłoniło do podjęcia tej walki o siebie, ale też o rodzinę?
 
Wizja normalnego, lepszego życia. Naprawdę chciałam już być zdrowa. Pragnęłam po prostu zacząć żyć. Byłam wykończona fizycznie i psychiczne, wygłodzona już do takiego stopnia, że nie miałam na nic siły. Wtedy motywowali mnie moi bliscy. Wiedziałam, że muszę zrobić to dla nich. Tak jak oni walczyli o mnie, tak ja zaczęłam walczyć o siebie. Stwierdziłam, że to jest najlepszy moment, gdyż potem już będzie za późno. Choć trudno było mi sobie wyobrazić, że będę w stanie to zrobić, wiedziałam, że nie mam nic do stracenia. Wręcz przeciwnie. Miałam świadomość, że potem będzie tylko ciężej mi z tego wyjść, ponieważ anoreksja też będzie silniejsza.
 
Bywały dni, kiedy bałam się zasnąć. O tym nie pisałam w książce. Bałam się, że jak zasnę, to już nie obudzę się rano. Zazwyczaj w takie wieczory bardzo źle się czułam. Nawet sobie nie wyobrażasz, z jaką ulgą rano otwierałam oczy. I wtedy miałam takie myśli, co by było, gdyby tak się nie stało? Co by moja rodzina przeżywała? Nie mogłam do tego dopuścić. Oni zrobili wszystko, aby mi pomóc. Nigdy się nie poddali. Nawet jak nie widzieli poprawy, to szukali innych sposobów, aby ratować moje życie.
 
Anoreksja to trudna choroba do zrozumienia. Chciałam Cię więc zapytać o stan umysłu osoby będącej pod wpływem anoreksji. Jaki on jest? 
 
Okropny! Czułam się dosłownie wyłączona z życia. Mój świat kręcił się wokół jedzenia. A właściwie niejedzenia. Mam wrażenie, że przespałam te wszystkie lata. Nie wiedziałam, kim jestem i jaki jest mój cel. Stałam się nie do poznania. Nie byłam sobą. Człowiek budzi się rano z pytaniami w głowie: co mogę dziś zjeść, a czego nie mogę? Czy w ogóle mogę dziś coś zjeść? To jest naprawdę męczące. Ale ja byłam pewna, że niższa waga sprawi, że polubię siebie bardziej. Mi nie przeszkadzała ta świadomość, że sama siebie niszczę. Z jednej strony wiedziałam, że robię źle i na pamięć znałam konsekwencje niejedzenia, które słyszałam od lekarzy, ale z drugiej strony dla mnie nie miało to żadnego znaczenia. Mnie nie interesowało moje zdrowie.
 
Podobnie było z głodem. Robiłam wszystko, aby go czuć, ale też bywały dni, kiedy jednocześnie byłam zła, że nie mogę się go pozbyć. Byłam tak rozdarta, że do dziś nie umiem tego wytłumaczyć, co się ze mną działo. To jest naprawdę bardzo skomplikowane. Takie dziwne i na pewno trudne do zrozumienia dla osoby, która tego nie doświadczyła.
 
Czym jest głód dla osoby zdrowej, a czym dla anorektyczki?
 
Dla osoby chorej na anoreksję – sensem życia. To głód dawał mi siły. To on powodował, że chciało mi się uczyć, rozmawiać z innymi. Głód był dla mnie takim znakiem, że robię dobrze. Czując go – czułam satysfakcję. Jak zjadłam - traciłam energię. Traciłam energię na wyrzuty sumienia, które pojawiały się zaraz po posiłku. I te pytania: po co jadłam? Przecież mogłam wytrzymać bez problemu. Traciłam energię na rozmyślanie, jaki piękny byłby mój wieczór, gdybym się powstrzymała od tego jedzenia. Jadłam kilka minut a potrafiłam kilka godzin tego żałować. Czyli zupełnie inaczej niż u osoby zdrowej, dla której głód jest normalną potrzebą. Zdrowy człowiek nie zastanawia się, czy zjeść czy nie. Jest głodny, więc je. I tyle.

Chciałabym Cię zapytać o taką zwykłą, codzienną sytuację, czyli np. posiłek w rodzinie, w której jedna z osób cierpi na zaburzenia odżywiania lub mamy takie podejrzenia wobec niej. Na co zwrócić uwagę, gdy siedzimy wszyscy przy stole i zaczynamy posiłek? Jakie gesty czy sposób jedzenia, mówienia o pokarmach czy to podczas przygotowywania ich, czy podczas samej konsumpcji, mogą tę osobę zdemaskować?
 
Zacznijmy od tego, że w rodzinie, w której jedna z osób zmaga się z zaburzeniami odżywiania, normalnie się je. Zwyczajnie chodzi się na zakupy, szykuje się posiłki, na które zbierają się na wszyscy domownicy. Tak jak, zanim pojawiła się choroba. Nikt nie głodził się razem ze mną i nikt nie ograniczał ilości jedzenia, jak ja.
 
Na co zwrócić uwagę, jak już dojdzie do takiego posiłku? Ja pamiętam, że byłam bardzo niespokojna, zestresowana, gdy siadaliśmy do stołu. Bałam się, że nie uda mi się zrealizować planu, który miał na celu ograniczenie mojej porcji. Co chwilę zatrzymywałam swój wzrok na każdej osobie, aby być pewną, że jej uwaga nie jest na mnie skupiona. Powolne jedzenie – to też taki charakterystyczny objaw. Nerwy, w momencie, gdy zapytano mnie, dlaczego mam tak mało na talerzu. Ale wyobraźcie sobie, że ja doszłam do momentu, kiedy bałam się napić wody. I porcja, która dla innych wyglądała, jak dla małego dziecka - dla mnie, była ogromna. Każde zdanie skierowane w moją stronę powodowało złość, irytację.
 
"Dla mnie bez masła", "Sama sobie naleję", "Sama sobie nałożę", "Mi nie nakładajcie śmietany" – takie hasła często padały z moich ust na samym początku. I to już powinno być niepokojące.
 
Natomiast, chcę poruszyć jeszcze jedną kwestię. Pamiętajcie, jeśli już zauważycie tego typu objawy u tej osoby, to zareagujcie, ale nigdy przy wszystkich! Zdecydowanie lepiej porozmawiać z nią na spokojnie po posiłku, jak już wszyscy się rozejdą. Nie zaglądajcie w talerz, nie komentujcie. Po co psuć humor i jej, i pozostałym członkom rodziny? To i tak nic nie zmieni, wręcz przeciwnie! Takie zamieszanie, w obecności dużej liczby osób, spowoduje, że jeszcze bardziej zamknie się w sobie i straci do Was zaufanie. A najgorzej, jak z końca stołu ktoś zwróci jej uwagę i zanim to do niej dotrze, to w międzyczasie stanie się obiektem zainteresowań u każdego. Nie róbcie tak! Nigdy! 
 
Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak okropnie można się wtedy czuć. Zamiast tego, dajcie jej do zrozumienia, że nie musi martwić się tym, czy może spokojnie z Wami posiedzieć i czy nie zostanie poruszony jej temat. Cieszcie się, że z Wami usiadła i z jej obecności. Nawet jak odmówiła jedzenia, nawet jak nie dojadła do końca, czy nawet jak wszystko zjadła – bądźcie dumni z tego, że jest z Wami. Jestem pewna, że ona też to doceni.
 
Także podsumowując, zwracajcie uwagę, ale na osobności, nie przy innych, bo gwarantuję, że nie chcielibyście tego doświadczyć. I mówię to Ja, która nie raz tego właśnie doświadczyła. Cieszę się bardzo, że padło takie pytanie i mam nadzieję, że już od dziś, takie sytuacje nie będą miały miejsca.
 
 
Jak dokładnie wygląda proces wychodzenia z choroby? Czy możesz nieco głębiej opisać metody pracy z terapeutą, pobyt w placówce oraz domowe sposoby na radzenie sobie z tym wewnętrznym wrogiem? Co robić, a czego nie robić, gdy już taka przypadłość dopadnie kogoś z najbliższego otoczenia?
 
Pierwszym i zarazem najtrudniejszym krokiem to jest przyznanie: "Tak, mam problem. Potrzebuję pomocy". Przez pięć lat żadna terapia, żadna wizyta u lekarza nie była moją decyzją. Dlatego nie przynosiła rezultatów. Ja nie chciałam się leczyć, ponieważ uważałam, że nie mam problemu. A już na pewno, że nie jest on tak poważny, jak wszystkim się wydaje. Nie współpracowałam z terapeutami, nie słuchałam ich rad, wskazówek. I to był błąd. Bo niestety, żeby wygrać z anoreksją ważne jest, aby stosować się do zaleceń specjalistów, a przy tym wyrażać chęć pokonania tej choroby.
 
Najbardziej podobały mi się zajęcia prowadzone przez panią psychiatrę, dlatego że jeździłam tam z rodzicami. Był czas, że oni sami z nią rozmawiali, potem ja zostałam sam na sam z panią, a na końcu rozmawialiśmy wszyscy razem. Dzięki temu, rodzicom też łatwiej było zrozumieć tę chorobę. I uważam, że takie wspólne terapie odgrywają bardzo ważną rolę w procesie zdrowienia.
 
Chodziłam także do dietetyka, ale nie trwało to długo. Jedzenie pięciu posiłków, stosowanie się do ich pór, było dla anoreksji czymś nie do zrealizowania. Dlatego po jakimś czasie zrezygnowałam.
 
Najmniej podobała mi się terapia w ośrodku i szczerze mogę powiedzieć, że nie była ona zadowalająca. W książce dokładniej opisałam, co tam mi przeszkadzało i dlaczego. Natomiast już samo zamknięcie w takim szpitalu było dla mnie i mojej choroby przełomem. Jedzenie pod okiem terapeuty sprawiło, że zaczęłam czuć się lepiej. Miałam więcej energii. To było coś, co zaczęło przynosić efekty w walce z anoreksją. W ośrodku zdałam sobie sprawę, że chcę walczyć i to właśnie tam wypowiedziałam to magiczne zdanie, które często powtarzam w książce.
 
Po powrocie do domu nie było łatwo. Musiałam na nowo poukładać swoje życie i zapomnieć o tym wszystkim, co było u mnie na pierwszym miejscu przez ostatnie lata. Rodzina mnie pilnowała, jeśli chodzi o jedzenie, przypominała o nim, kiedy zbliżała się pora posiłku.
 
Długo uczyliśmy się tej choroby. Minęło trochę czasu zanim dowiedzieliśmy się, z czym mamy do czynienia. Na początku nikt nie wiedział, jak z nią walczyć. Ale najważniejsze to nie zrzucać winy na osobę chorą. To na pewno nie pomoże, wręcz przeciwnie.
 
Ja też nie lubiłam być zmuszana do jedzenia. To zawsze było powodem mojej złości. Tak, wiem, że teraz pewnie każdy pomyśli "No ale jak nie zmuszać do jedzenia?". Po prostu, ja zdecydowanie wolałam, jak zaproponowali mi wspólny spacer, wyjazd do kina. Mimo że nie zawsze wyrażałam chęć, to czułam, że nadal jestem dla nich ważna. I to jest kluczowe, żeby dać do zrozumienia takiej osobie, że ma dla kogo walczyć. Moje leczenie trwało długo, ale największe zmiany zauważyłam wtedy, gdy powiedziałam sobie: "Ja chcę wyzdrowieć!"
 
Co teraz robisz? Jakie masz cele, plany, marzenia?
 
Słysząc tego typu pytania, czuję blokadę. A dlaczego? To nie jest kwestia tego, że się wstydzę, boję. Po porostu mam wrażenie, że każdy i tak już dużo o mnie wie. I żeby nie było – absolutnie tego nie żałuję, ponieważ to była wyłącznie moja decyzja, że chcę opowiedzieć Wam o moich przeżyciach. Ale myślę, że to, czym chciałam, tym się podzielam a resztę zostawię dla siebie. Zwłaszcza jeśli chodzi o moją przyszłość.
 
Na pewno dalej planuję się kształcić w dziedzinie, która bardzo mnie interesuje. Mam wymarzony zawód, który chciałbym wykonywać. Zrobię wszystko, żeby spełniać swoje marzenia i nadrobić te stracone lata, które zabrała mi choroba.
 
Co daje Ci siłę do życia, bo rozumiem, że osoba chora nigdy nie jest do końca wyleczona?
 
Zawsze gdy ktoś mnie pyta, czy da się w 100% wyjść z anoreksji, odpowiadam: "Mam nadzieję, że tak i mam nadzieję, że kiedyś się o tym przekonam". Powrót do normalności wymaga dużo samozaparcia i ciężkiej pracy, nie tylko osoby chorej, ale także jej rodziny. A siłę mi daje moja przeszłość. Naprawdę myślałam, że już nigdy nie będę normalnie wyglądać, że już nigdy nie będę normalnie funkcjonować i że już nigdy z tego nie wyjdę. I mogę powiedzieć, że chyba zrobiłam wszystko, aby zahamować anoreksję i przejąć nad nią kontrolę. Ale ślad w głowie zostaje. Nie zaprzeczę, że trudno pozbyć się pewnych nawyków i schematów z czasów choroby. Każdy, kto czytał moją książkę wie, że nie ma tam szczęśliwego zakończenia. Nie napisałam, że jestem w pełni zdrowa i że już zapominałam, co to anoreksja. Natomiast będę się starała, abym któregoś dnia stanęła przed lustrem i z całą pewnością mogła powiedzieć sobie: "No Marta, udało Ci się!"
 
Co dalej z Twoją książką? Zamierzasz założyć jakąś grupę wsparcia?
 
Szczerze mówiąc, to jeszcze o tym nie myślałam, ale zobaczymy, jak to wszystko się dalej potoczy. Na pewno chciałabym, aby książka dotarła do jak największej liczby odbiorców i zrobię wszystko, żeby tak się stało. Mam też inne plany odnośnie książki, ale tak jak wcześniej wspomniałam, zostawiam to dla siebie, żeby nie zapeszyć.
 
W takim razie będziemy kibicować i czekać na realizację Twoich planów. Dziękuję Ci za poświęcony mi czas oraz że podzieliłaś się swoją trudną historią z Moimi Czytelnikami.
 
Rozmawiała
 

 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
 
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
wtorek, 30 stycznia 2024

Aleksandra Wierzbicka: Kalina zawsze głosowałaby za wolnością, za prawami kobiet

Kalina Jędrusik – aktorka nietuzinkowa i niebanalna. Była artystką swoich czasów, a jej życie wciąż owiane jest legendą, mitami oraz licznymi skandalami, które – jak się okazuje – w większości wymyślone są przez osoby nieznające aktorki. Jaka więc była rzeczywistość? Co jest prawdą, a co plotką? Tego możemy dowiedzieć się z niedawno wydanej książki pt. „Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru” autorstwa Aleksandry Wierzbickiej i Mikołaja Milckego.
 
 
Skąd pomysł, aby po ponad 30 latach od śmierci Kaliny Jędrusik wydać książkę o jej życiu? Nie mogła ona powstać wcześniej?
 
Aleksandra Wierzbicka: Myślę, że gdyby Kalina chciała, to taka książka o niej powstałaby wcześniej. Ale pewnie nie chciała. Pewnego dnia pojawił się w moim życiu pan Mikołaj i złożył konkretną propozycję. Przyszedł z planem na książkę, który mi się spodobał. Był plan, ale nie było tezy. Pan Mikołaj chciał mnie po prostu wysłuchać. I tak się stało. Pytał, a ja opowiadałam. Okazało się, że współpraca idzie dobrze. Głównie dlatego, że pan Mikołaj nie szukał skandalu, podszedł do osoby Kaliny z wielką ciekawością, ale nie jako fan. I to zagrało. Bo było kilka podejść różnych osób do takiej książki o Kalinie, ale nic z nich nie wyszło. Napisano nawet kilka książek o Kalinie, ale myślę, że ta moja i pana Mikołaja to pierwsza naprawdę prawdziwa opowieść o Kalinie Jędrusik. Bez skandali, piór, cekinów i wszystkich tych plotek o aktorce.
 
Mikołaj Milcke: Pracowaliśmy rok. Rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy. Musieliśmy też sobie zaufać, polubić się. Bez sympatii i zaufania nie powstałaby tak intymna książka. Bez zaufania pani Ola nie przekazałaby mi listów Kaliny, prywatnych zdjęć ze swoich zbiorów. Bo to jest książka nie tylko o Kalinie, ale i o pani Oli. O dwóch kobietach, których życia się połączyły. Choć teoretycznie nie miały prawa się połączyć. Powiem więcej. Pani Ola, wtedy mała Ola, Stanisław Dygat i Kalina Jędrusik moim zdaniem nie mieli prawa się spotkać. Sama ta sytuacja jest jak pierwsza scena z filmu.
 
Jak to się stało, że dwoje ludzi z różnych epok spotkało się i postanowiło połączyć siły, aby powstała ta książka?
 
MM: Nie wiem, czy jesteśmy z dwóch różnych epok. Znacznie więcej nas łączy niż dzieli. Jest między nami pokrewieństwo dusz. Przeczytałem prasowy wywiad z panią Olą i zorientowałem się, że to ta sama osoba, która jest moją sąsiadką. Mieszkamy blok w blok na Żoliborzu. Znałem panią Ole z widzenia, ale nie wiedziałem, że nosi w sobie taką piękną historię. Okazało się, że panią Olę znają moi sąsiedzi. Zażądałem natychmiastowego przedstawienia nas sobie. Zwłaszcza, że z szybkiego sprawdzenia wyniknęło, że wspomnienia pani Oli dotychczas nie zostały spisane. A ta historia to przecież samograj.
 
Jaką Kalinę ujrzy Polska za Waszym pośrednictwem?
 
AW: Prawdziwą. Bo Kalina obrosła plotkami i skandalami. W dużej mierze wymyślonymi albo tylko w części prawdziwymi. A Kalina była przecież, po pierwsze, bardzo dobrą aktorką, wielką artystką, a po drugie – kobietą. Zwyczajną i niezwyczajną jednocześnie. Z blaskami i cieniami, że swoimi emocjami, dobrymi i złymi dniami. Taką Kalinę chciałam pokazać. Serdeczną, ciepłą, ale bez wybuchową i niezdecydowaną.
 
Co aktorka miała w sobie, czego nie miały artystki tamtej epoki?
 
AW: Kalina łączyła w sobie kila ważnych cech, które tworzą prawdziwą artystkę. Była zdolna, piękna i miała formalne wykształcenie. Skończyła przecież Akademię Teatralną w Krakowie. Miała w sobie coś, co sprawiało, że – nawet gdy grała epizod – to kradła show. Było i jest wiele zdolnych aktorek, piosenkarek, ale to na Kalinę się patrzyło, o Kalinie się mówiło. Ale ta cecha sprawiała też, że Kalnie się zazdrościło. Miała przez to problemy z koleżankami.
 
Jakby Państwo określili ówczesną kulturę, w której przyszło dojrzewać Kalinie artystycznie?
 
MM: To były szaro-bure czasy PRL, w których Kalina była kolorowym ptakiem. Była, kim chciała być. Żyła, jak chciała. Mówiła co chciała. Czasem szybciej powiedziała niż pomyślała, ale od początku do końca Kalina była sobą. Polska Ludowa miała z taką Kaliną problem. Nie bardzo wiedziała, co z nią począć.
 
Kim byli artyści z tamtych lat? Jak ich postrzegano?
 
AW: To ciekawe, że artyści z jednej strony byli gwiazdami, a z drugiej normalnymi ludźmi. Gdy poznałam Kalinę i Stasia mieszkali w zwykłym mieszkaniu, w zwykłym bloku na Mokotowie. Między zwykłymi ludźmi. Pamiętam, jak powiedziała mi kiedyś, że artystka nie może wyjść z domu ubrana byle jak, nieuczesana, niezrobiona. Kalina wychodząca nawet na spacer wyglądała jak Kalina Jędrusik z telewizji. Takie były wtedy niepisane reguły.
 
 
Co było wyznacznikiem talentu w latach, kiedy Kalina Jędrusik stawała się gwiazdą?
 
MM: Wtedy nie było playbacków, programów które śpiewały za artystów, czyli całej tej techniki, która dziś z byle kogo może zrobić gwiazdę. Trzeba było po prostu wyjść i zaśpiewać, albo wyjść i zagrać. W różnych warunkach. I Kalina to robiła. To był talent.
 
Czym była wtedy tzw. popularność?
 
AW: Kalina opisuje to w jednym z listów, który wysłała do Stasia z wakacji nad morzem. Opisuje, że wszyscy na nią patrzą, że szepczą, że nie może spokojnie przejść ulicą. Ten list pochodzi z czasów, gdy Kalina była u szczytu popularności, gdy występowała w Kabarecie Starszych Panów, ale i potem widziałam, że Kalina budziła zainteresowanie. Przyciągała wzrok wszędzie, gdzie się pojawiła.
 
Czy w ogóle istniało coś takiego jak show-biznes?
 
AW: Nie było portali czy tylu kolorowych pism, ale show biznes był. Chociaż tak się nie nazywał. Było radio, gazety, wywiady, koncerty. Fani pisali do Kaliny, a Kalina wysyłała im zdjęcia z autografem. Z czasem i ja nauczyłam się podrabiać autograf Kaliny i dzieliłyśmy się robotą. Bo było jej naprawdę dużo. Opublikowaliśmy w książce list fanki do Kaliny, jeden z bardzo wielu takich listów.
 
Dlaczego zdecydowaliście się na wydanie książki w formie wywiadu-rzeka a nie w formie tradycyjnej biografii?
 
MM: Bo nasza książka to nie biografia, tylko opowieść.
 
W książce dość mocno i jednoznacznie krytykowany jest film pt. "Bo we mnie jest seks" z Marią Dębską w roli Kaliny. Co tam jest nie tak? Czy w ogóle powinien powstać?
 
AW: Nie wiem, czy powinien powstać. Mi się nie podobał, bo to nie jest film o Kalinie, którą ja znałam. To jakiś zbiór plotek na temat Kaliny, w których nie zgadzają się podstawowe szczegóły na temat tego, jak Kalina wyglądała, jak mówił Staś. Nie polecam tego filmu tym, którzy chcą się dowiedzieć, jaka była Kalina Jędrusik. Na to pytanie lepiej odpowie nasza książka.
 
Ile materiałów zawartych w książce nie zostało ostatecznie opublikowane?
 
MM: Nie zmieściło się wiele zdjęć, więc będziemy chcieli je pewnie wykorzystać w inny sposób. Bo są zbyt piękne, by je ukrywać. Może zrobimy jakąś wystawę albo kartki pocztowe.
 
AW: A mi marzy się album.
 
MM: Z książki wypadł też cały duży rozdział o rodzinie Kaliny. O kuzynach, siostrze, matce i bracie przyrodnim. Uznaliśmy, że rodzinne sprawy Kaliny, przyczyny ich słabych relacji, to nie nasze sprawy. Nie chcieliśmy robić z książki magla.
 
Czy od początku, kiedy zapadła decyzja o napisaniu książki wiedzieliście, o czym będzie rozmowa? Jakie wątki zostaną poruszone?
 
AW: Pan Mikołaj przyszedł z niemalże rozpisanym każdym rozdziałem. Wiedział, czego chce.
 
MM: Bo do tej książki nie można było podejść spontanicznie, luźno. Mamy do czynienia z wielką postacią, szeregiem faktów, dat, tytułów. Trzeba było mieć to poukładane już na etapie pisania. Byłem pod wrażeniem tego, jak wiele pani Ola pamięta. Recytowała daty premier, obsady spektakli. Potem oczywiście to wszystko weryfikowałem i wszystko się zgadzało!
 
Gdyby Kalina Jędrusik żyła w obecnych czasach, w czasach rozkwitu social mediów. Czego byśmy się o niej dowiedzieli? Jaka byłaby albo mogła być reakcja na temat obecnego stylu promocji artystów?
 
MM: Myślę, że byłaby zaskoczona tym, jak niewiele dziś trzeba, by kogoś nazwać gwiazdą. Nie trzeba mieć dorobku, wystarczy ciało i konto na Instagramie, albo reality show, gdzie chodzi się po plaży w kostiumie kąpielowym. Kiedyś trzeba było jednak czegoś więcej.
 
 
Co mogłoby się jej nie podobać we współczesnym show-biznesie?
 
AW: Oj, chyba niewiele. Obecny show biznes jest ordynarny. Nawet jak na standardy Kaliny, która nigdy nie była przesadnie konserwatywna i grzeczna. Ciekawa jestem jej stosunku do tego, że teraz każdy każdemu może zrobić zdjęcie, że przekracza się granice prywatności, albo tę prywatność sprzedaje. A z drugiej strony to niezłe czasy dla aktorów. Wiele się produkuje filmów, seriali. Można dużo grać.
 
Kim była ikona stylu w latach młodości Kaliny, a kogo za taką ikonę się uważa obecnie?
 
AW: Kalina była dobrze ubrana, ale nie była ikoną stylu. Jej szafa była bardzo skromna. Latami chodziła w tym samym. Moda nie była dla niej przesadnie istotna. Nie wydawała pieniędzy na ubrania. Wolała wydać na dobre jedzenie i kosmetyki.
 
Dlaczego ludzi interesuje w ogóle czyjaś przeszłość?
 
MM: Znane osoby zawsze przyciągały uwagę i będą ją przeciągać. Artyści przez duże „A” to osoby niebanalne, Kalina taka była. Chce się wiedzieć, jak żyją i co myślą. O świecie, o wydarzeniach, o polityce. Uważam, że artyści z prawdziwego zdarzenia mają szerszy horyzont. Chętnie dowiedziałbym się, co Kalina myśli o nadchodzących wyborach, na kogo by głosowała. Choć i taki wątek w książce mamy.
 
AW: Kalina zawsze głosowałaby za wolnością, za prawami kobiet, za prawami osób LGBT i przeciw dyktaturze w jakiejkolwiek postaci.
 
Czy możliwy był obiektywizm podczas powstawania tej książki? Kto kogo hamował?
 
MM: Nie da się być obiektywizmu, gdy mówi się o własnej matce. A pani Ola mówiła przecież o swojej matce. Nie oczekiwałem od pani Oli obiektywizmu, tylko szczerości. I to dostałem. Pani Ola bardzo się przede mną osłoniła. I bardzo za to dziękuję.
 
Czego Kalina Jędrusik uczy następne pokolenia?
 
AW: Że trzeba i warto być sobą. Że nie trzeba się naginać, by inni nas lubili. Po pierwsze, mamy czuć się dobrze sami ze sobą. Kalina nie udawała, nie przymilała się, a mimo to żyła świetnym życiem. Kolorowym, wesołym. Kalina była też bardzo otwarta, przyjaźniła się z różnymi osobami, z osobami o odmiennych orientacjach seksualnych. Nie miała z nimi żadnego problemu. Dziś szłaby na czele Marszu Kobiet i Parady Równości.
 
Dziękuję za przybliżenie moim czytelnikom osoby tej niezwykłej aktorki.
 
Rozmawiała
 

 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!

 

Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
 
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
wtorek, 30 stycznia 2024

Anna Sławińska: Luksus to budzić się z wdzięcznością w sercu za to, że jest się w tym miejscu, w którym się aktualnie jest

Anna Sławińska – absolwentka dziennikarstwa na UMCS, obecnie pracuje jako copywriter i social media creator. Pasjonuje się fotografią, kocha modę, a lekiem na złe samopoczucie jest dla niej muzyka. Ma wielkie plany związane z pisarstwem, a tymczasem zapraszam na naszą rozmowę o jej książce pt. "Emigrantka z torebką Louisa Vittona". To w niej zawarła swoje wspomnienia z pobytu w Paryżu, a na portalu Kulturalne Rozmowy opowiada o wzlotach i upadkach w czasach emigracji oraz o rozczarowaniach i zmianach wynikających z wyjazdu.
 
 
Kim jest Anna Sławińska prywatnie i zawodowo?
 
Anna Sławińska: Z wykształcenia jestem dziennikarką. Ukończyłam Dziennikarstwo i Komunikację Społeczną na UMCS-ie w Lublinie. Na początku studiów, a nawet już pod koniec liceum, chciałam zostać dziennikarką telewizyjną, ale po odbytym studium w TVP Lublin okazało się, że zdecydowanie nie lubi mnie kamera, a ja też nie pałałam do niej wielką miłością i poszłam w stronę radia i pisania. Podczas studiów pracowałam także jako kelnerka i moja sympatia do gastronomii została do dzisiaj, ponieważ jestem kelnerką w świetnej knajpie Diabelski Młyn Koronowo.
 
Prywatnie? Hmmm... Mam milion pomysłów na minutę. Fanka mięsa i butów. Jestem bardzo ciepłą osobą, więć bardzo cenię sobie szczere i prawdziwe relacje. Bardzo istotne jest dla mnie w życiu budowanie wspaniałej relacji samej ze sobą, bo po wielu przykrych doświadczeniach wiem, że tak naprawdę każdy człowiek może by szczęśliwy w relacji z innymi pod tym właśnie jednym warunkiem. Jestem osobą nadwrażliwą i zdecydowanie za dużo analizuję, podziwiam osoby, które mało się wszystkim przejmują i potrafią szybko zapominać. Uwielbiam czytać książki i kocham muzykę. Muzyka potrafi zdziałać cuda z samopoczuciem.
 
Co spowodowało, że zaczęłaś swoją przygodę z pisaniem?
 
Zaczęło się od bloga. Pierwotnie nazywał się EAT, LOVE AND WORK IN PARIS – powstał w Paryżu. To był mój pamiętnik, w którym żaliłam się na Paryż. Dzisiaj wydaje mi się, że powstał dlatego, że w Paryżu byłam bardzo samotna i potrzebowałam się po prostu "wygadać". Pisałam bardzo szczerze i szybko okazało się, że wiele dziewczyn za granicą ma podobne odczucia co ja. Pisanie dawało tak duże ukojenie, że pisałam każdego dnia: w metrze, w pracy, w domu – jak tylko miałam 5 minut sięgałam po telefon i pisałam "na kolanie". Pewnego dnia moja przyjaciółka Karolina stwierdziła, że tak fajnie mi to idzie, że powinnam z tego zrobić książkę i tak też się stało.
 
O niej właśnie dzisiaj rozmawiamy. Czym jest dla Ciebie "Emigrantka z torebką Louisa Vittona"?
 
Zakończeniem mojej przygody z Paryżem. To takie moje wewnętrzne katharsis – uwolnienie od cierpienie, rozliczenie się z przeszłością i odreagowanie. W Paryżu tłumiłam tyle złych emocji, że do dzisiaj staram się je wszystkie w końcu odpuścić. I idzie mi całkiem dobrze! Choć długo.
 
Skąd wziął się w ogóle pomysł, aby wyjechać do Paryża?
 
Mój ojczym pracował w Paryżu. Wtedy byłam partnerką jednego z bohaterów książki – M. Ojczym zaproponował mu pracę za granicą. Ponieważ związek na odległość nie miał wielkiej przyszłości zdecydowałam się dołączyć do M. Wyjazd do Paryża wydawał się spełnieniem marzeń: chrupiące bagietki, restauracje, luksusowe butiki, wieża i inne symbole Paryża. Wyjechałam z przeświadczeniem, że trafiam do raju – bardzo się myliłam.
 
Czym była dla Ciebie torebka z tytułu, a czym jest teraz?
 
Nigdy nie ukrywałam, że wyjechałam także po to, aby zarobić na swoją wymarzoną torebkę Louisa Vuittona. Takie miałam wtedy marzenie. Do tego doszło marzenie o budowie domu w Polsce. W Paryżu pracowałam bardzo ciężko, momentami ponad swoje siły fizyczne i psychiczne. Nie kupiłam torebki, choć było mnie na nią stać. Pieniądze wkładałam w dom, który ostatecznie i tak straciłam. Finalnie torebkę LV kupiłam na aukcji za nieduże pieniążki zarobione już w Polsce.
 
Dzisiaj torebka LV jest dla mnie symbolem osiągnięcia swoich celów – ale nie za wszelką cenę. Wyjechałam do Paryża jako "mała dziewczynka" – a cała ta historia zrobiła ze mnie już dorosłą kobietę, choć z pewnymi traumami. Monogram LV przypomina mi, że nie pieniądze są ważne, nie luksusy, z którymi miałam styczność każdego dnia, pracując u milionerów. Ale rodzina, przyjaciele, miłość i, przede wszystkim, spokój w duszy. Takie życie bez wiecznego czekania, że coś lepszego mnie czeka. Dzisiaj żyję tu i teraz. Mam wspaniałą rodzinę oraz partnera, który jest moim przyjacielem i mnóstwo pięknych planów, które realizuję powoli, bez presji, bez oczekiwań. To wspaniałe uczucie, którego nie doznałam przez wiele lat.
 
 
Jak definiujesz słowo "luksus"?
 
Luksus to budzić się z wdzięcznością w sercu za to, że jest się w tym miejscu, w którym się aktualnie jest.
 
Jakie miejsce zajmował w Twoim sercu Paryż przed emigracją i w trakcie jej trwania, a jakie zajmuje po przyjeździe?
 
Przed emigracją miałam o nim bardzo mylne zdanie. Pociągał mnie i fascynował. Kusił wielkimi obietnicami, witrynami sklepowymi, restauracjami, architekturą, kulturą. Tak naprawdę taki Paryż już nie istnieje – ten z filmów i magazynów mody. W trakcie emigracji od samego początku towarzyszył mi okropny lęk. To była dla mnie ogromna zmiana. Oczywiście czułam też ekscytację, w końcu przyjechałam do Paryża! Więc miałam wspaniałe plany – pójść do szkoły, nauczyć się języka, znaleźć fajną pracę, zostać Paryżanką! Zycie jednak pisze własne scenariusze, a mój wyglądał inaczej. Pierwsze tygodnie siedziałam sama w maleńkim studio na szóstym piętrze, uczyłam się języka ale z YouTube. Mało wychodziłam i nie odkrywałam uroków miasta. Żałuję tego bardzo – mogłam być bardziej samodzielna i odważna. To jednak przyszło z czasem. Ale było tylko gorzej.
 
Paryż mnie rozczarował, wystraszył – głównie przez ataki terrorystyczne i finalnie dał się zapamiętać dość niekorzystnie. Oczywiście zdarzały się świetne dni i wtedy naprawdę czułam magię Paryża, ale te dni były rzadkością. Mój Paryż nie był magiczny, ale dzisiaj uważam, że w dużej mierze była to moja wina i mojego podejścia. Dzisiaj? Minęło już tyle czasu, że jest mi już chyba po prostu obojętny, choć z początku byłam na niego zła, później jednak podchodziłam do tego, że przecież to była świetna lekcja i jednak dobre doświadczenie, bo mnie zmienił na lepsze, a dzisiaj – jest mi obojętny. Z biegiem czasu jest tak, że człowiek się zastanawia, co mógł zrobić inaczej, choć podobno przeszłości nie należy żałować ani być na nią złym, bo jej nie da się już zmienić. To była jakaś część mojego życia, nic więcej nic mniej. Było minęło. O!
 
Paryż, jakiego nie znamy z perspektywy Polki. Opowiedz o mieście wszystkim tym, którzy nigdy tam nie byli, a chcieliby choć raz pojechać albo nawet tam zamieszkać.
 
Jeżeli chcecie pojechać do Paryża – to świetny pomysł. Paryż dla turystów jest wspaniały. Zderzenie różnych kultur, doświadczeń, ogrom wszystkiego. Zupełnie inne doświadczenia niż w Polsce, chociażby zwykła podróż metrem. Różnorodność kultur, ludzi, kuchnie świata, najlepsi projektanci mody, znane ulice, budowle, wspaniałe widoki. To wszystko naprawdę warto przeżyć! Warto też odwiedzić mniej prestiżowe ulice, żeby mieć chociaż lekki zarys prawdziwego miasta.
 
Ci, którzy chcą tam zamieszkać? Nie będę ani przekonywać, ani zniechęcać. Do Paryża należy podejść indywidualnie, bo każdy może tam się czuć zupełnie inaczej. To bardzo osobiste przeżycia i bardzo subiektywne. Ja jednak nie lubię dużych aglomeracji, pędu, stresu i pogoni za pieniądzem. Odnajduje się w zupełnie innych przestrzeniach.
 
Co zmieniła w Tobie emigracja? Co Ci dała, a co zabrała?
 
Emigracja dała mi ogrom doświadczeń i zupełnie nowych poglądów. Ja w Paryżu odnalazłam kawał siebie. Okazał się, że potrafię sobie poradzić sama w wielu trudnych sytuacjach. Że nie ma rzeczy niemożliwych. Jednak zabrała tez dużo. Nie uważam, że był to czas stracony, ale złe zagospodarowany – może w ten sposób. Zabrała mi przede wszystkim spokój ducha. Odkąd wróciłam z Paryża, nieostatnie towarzyszy mi uczucie leku. Nie ukrywam, że emigracja dała mi nerwicę lekowa – ale o tym kiedy indziej.
 
W książce dość mocno nakreśliłaś problem mobbingu w pracy. Jak z perspektywy czasu odbierasz tę sytuację?
 
Z początku był to dla mnie szok, że mnie cos takiego spotkało. Byłam zła, że jestem z tym sama. Później nauczyłam się sobie z tym radzić. Więc teraz wiem, jak zachowywać się w takich sytuacjach. W tym temacie jestem stanowcza i pewna siebie.
 
 
Skąd się bierze seksistowskie nastawienie do Polek mieszkających we Francji?
 
Stereotypy. Tak naprawdę nie wiem, skąd. Bo Polki, z którymi ja się znałam, to były bardzo pracowite i porządne dziewczyny. Polki to piękne kobiety i idealne kandydatki na żony (przynajmniej kiedyś tak było).
 
Gdzie przeżyłaś większy szok kulturowy: w Paryżu, czy po powrocie do Polski?
 
Zdecydowanie w Paryżu. Choć w Polsce więcej się narzeka.
 
Sądząc po lekturze i naszej rozmowie, Paryż bardziej Cię rozczarował. Dlaczego?
 
Minęło już wiele lat. I wiecie, że dzisiaj mam trochę inne już podejście do tego. Paryż mnie rozczarował, bo ja nie umiałam się w nim odnaleźć – po prostu. Męcząca praca, samotność, rzadkie powroty do Polski. Nie słuchałam głosu serca. Tylko rozsądku – a może wystarczyło zmienić prace, poznać nowych ludzi, bardziej się na to wszystko otworzyć i nie słuchać kogoś – a siebie.
 
Paryż i w ogóle Francja przez wielu Polaków jest idealizowana. Dla nas to kraj społecznej równości, obyczajowo liberalny i wspierający kulturę. Co z tego jest prawdą, a co iluzją?
 
Nie wiem, jak jest teraz, bo to zmienia się dynamicznie. Na pewno panuje większa liberalność. Równość też – ale niekoniecznie wszyscy patrzą na to przychylnie. My już odchodzimy od idealizowania Francji, w szczególności Paryża. To, co się tam wyrabia, to przechodzi nasze polskie pojęcie. W TV i tak nie pokazują wszystkiego, a na Instagramie influencerki podchodzą z humorem do chociażby strajków. Na pewno kojarzycie relacje "Instagram" kontra "Rzeczywistość" – to może być zabawne na chwilę, ja nie wspominam dobrze strajków, zapchanych pociąganych, mdlejących ludzi, i powrotu do domu, który trwał 2 i poł godziny zamiast 40 min. Na krótką chwilę da się to znieść, ale na co dzień nie. Uwierzcie, że taka sytuacja działa na nerwy bardzo mocno.
 
Jak wygląda Twoje życie po emigracji? Czym się teraz zajmujesz?
 
Tu bym mogła napisać drugą książkę! Tyle się pozmieniało. Przede wszystkim najważniejsza zmiana to to, że zostanę mamą. Bohater książki M. nie jest już moim partnerem. Dom, na który pracowałam tak ciężko i z którego byłam taka dumna, nie jest już moim domem i niewiele mi z niego zostało – mówię tu o budynku, bo tak naprawdę dom jest tam, gdzie są kochający cię ludzie.
 
Dlatego, tak jak wspomniałam wcześniej, dążcie do swoich celów ale nie za wszelką cenę. Staram się zachowywać balans w życiu. I nie fiksuje się na jednej konkretnej rzeczy. Pracuję jako copywriter i dalej jestem kelnerką w restauracji Diabelski Młyn. Mam też swoje zawodowe plany, które zamierzam realizować, gdy tylko wrócę do pełni sił – przygotowania do macierzyństwa bywają męczące.
 
Dziękuję za poświęcony mi czas i gratuluję nowego etapu w Twoim życiu.
 
Rozmawiała
 

 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
 
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
wtorek, 30 stycznia 2024

Iwona Gajda: Konsekwencje naszych działań stają się coraz bardziej oczywiste

Iwona Gajda od początku swojej pisarskiej działalności uświadamia swoich czytelników w kontekście zmieniającej się rzeczywistości. Tłumaczy w swoich książkach zawiłe problemy historyczne, geopolityczne oraz kulturowe. Nieobce są jej również naukowe teorie, o których wspomina w swoim kolejnym cyklu pt. "Hologramowy świat. Energia Życia”, gdzie przyszłość spotyka się z przeszłością. Mówi o ogromnej wartości emocji i przestrzega przed ich brakiem. Zapraszam na rozmowę o życiu, energii oraz fizyce.
 
 
Jaki cel przyświecał powstaniu III części "Hologramowego świata. Energia Życia"?
 
Iwona Gajda: Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Lata dwudzieste XXI wieku przynoszą poczucie, że nasze rozumienie świata to jedynie kropla w oceanie wiedzy. Z każdym rokiem odkrywamy się na nowo, a kolejne teorie zastępują te sprzed kilku, kilkunastu lat.
 
Żyjemy w paradoksie współczesnego świata: ludzie, niczym bogowie, próbują stworzyć nowego człowieka, nie rozumiejąc, co jest fundamentem prawdziwego życia. Chcą zbudować lepszy świat, a niszczą planetę i życie na niej.
 
Jako autorka, co mogę zrobić? Chwytam za pióro, by opisać tę tragikomedię, która jest wszystkim, co mam i kocham. W części III "Hologramowego Świata" zapraszam czytelnika do świata energii i naszych wyobrażeń o wszechświecie.
 
Co to znaczy "żyć" według Iwony Gajdy?
 
Żyć to kochać, doświadczać piękna i rozwijać się.
 
Skąd czerpie Pani energię?
 
Energię czerpię z gwiazd, łapiąc ich blask, wierząc, że gdzieś tam jest mój inny świat. Tutaj na Ziemi skupiam się na tym, co mam do zrobienia, pracując nad dostarczaniem sobie energii. Regularnie ćwiczę, spaceruję i dbam o zdrową dietę. Wytyczam sobie cele zawodowe, oddaję się pasji pisarstwa i eksploruję świat podczas podróży. Innymi słowy, staram się być aktywna, pobudzając komórki w moim organizmie.
 
Dlaczego w książce postanowiła Pani opisać teorie naukowe?
 
Opisanie teorii naukowych to jedyny sposób, by cokolwiek dowiedzieć się o wszechświecie i zrozumieć reguły, którymi rządzi się nasza rzeczywistość. Stanowią one fundament naszej wiedzy i pozwalają nam lepiej zrozumieć świat, w którym żyjemy, oraz nasze miejsce w nim.
 
Czym jest foton energii życia?
 
W trzeciej części serii "Hologramowy Świat" foton energii życia jest metaforycznym przewodnikiem, który prowadzi główną bohaterkę przez świat cząstek subatomowych. Symbolizuje on nie tylko fizyczne zjawisko światła i energii, ale także głębię ludzkich doświadczeń i emocji. W tej podróży foton staje się nośnikiem zarówno realnych zjawisk fizycznych, jak i emocjonalnych aspektów ludzkiego bytu. To połączenie nauki z emocjami tworzy unikalną narrację, pokazującą, jak głęboko nauka jest spleciona z naszym rozumieniem świata, historii i nas samych.
 
 
Co nam grozi, jeśli nie zdefiniujemy na nowo ludzkości?
 
Nie zmieniając naszego podejścia do życia i wartości, które wyznajemy, stoimy już w obliczu poważnych problemów. To nie są tylko możliwe ryzyka na przyszłość, ale rzeczywistość, w której żyjemy teraz. Konsekwencje naszych działań stają się coraz bardziej oczywiste.
 
Świat już przekroczył wiele granicznych punktów, co prowadzi do intensyfikacji i nieprzewidywalności zjawisk naturalnych. W obliczu tych wyzwań, jeśli nie przemyślimy na nowo naszych moralnych i etycznych granic, szczególnie w kontekście życia i technologii, narażamy się na utratę kluczowych ludzkich wartości. Technologia, choć niesie wiele korzyści, może również zastępować człowieka w wielu aspektach, co stawia naszą tożsamość i rolę w społeczeństwie pod znakiem zapytania.
 
Jak zadbać o emocje i zachowania, aby nie groziła nam zagłada?
 
Światu potrzeba miłości, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa – to fundamentalne wartości, które są kluczem do przetrwania ludzkości. Jako ludzie, nie jesteśmy w stanie całkowicie wyzbyć się naszych żądz, które są częścią naszego organizmu, szyte w naszym istnieniu niczym geny. Te żądze, takie jak pragnienie władzy, posiadania czy dominacji, są naturalną częścią naszego bytu.
 
Jednak jako istoty świadome, mamy zdolność do transformacji tych pierwotnych impulsów. Możemy 'zmienić pokarm', który nimi karmimy. Zamiast karmić się złością, możemy wybrać drogę dobroci. Zamiast ulegać niechęci, możemy ją zastąpić akceptacją. Zamiast poddawać się nieporozumieniom, możemy otworzyć się na zrozumienie. A nienawiść można zwalczyć najpotężniejszą siłą, jaką jest miłość.
 
To przekształcenie naszych podstawowych instynktów w wyższe wartości jest jedyną drogą, abyśmy jako ludzkość mogli przetrwać i chronić to, co w nas najcenniejsze – naszą ludzką godność i nasze wzajemne relacje. Poprzez ten świadomy wybór wartości takich jak miłość, akceptacja i bezpieczeństwo, tworzymy fundament dla zdrowszej i bardziej zrównoważonej przyszłości dla wszystkich
 
Co ma wspólnego fizyka z życiem?
 
Fizyka jest wszechobecna, od najmniejszych cząstek naszego organizmu po ogrom wszechświata, odgrywając kluczową rolę w zrozumieniu świata. Na bazie aktualnej wiedzy fizycznej wyjaśniamy wiele zjawisk, od procesów biologicznych po ekologiczne. Fizyka jest fundamentem rozwoju technologii i pozostaje otwarta na nowe teorie i odkrycia, które mogą zmienić nasze rozumienie rzeczywistości.
 
Jak ogarnąć chaos, który hamuje nam życiową energię i prowadzi często do samozagłady?
 
Uważam, że powinniśmy zadbać o harmonię między naszymi emocjami, myślami i działaniami. Rozwijanie umiejętności zarządzania stresem, praktykowanie mindfulness i medytacji może pomóc w osiągnięciu spokoju wewnętrznego. Ważne jest też budowanie zdrowych relacji i otoczenia wspierającego, zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym. Ostatecznie, dbanie o własne zdrowie fizyczne i psychiczne jest kluczowe, by przeciwdziałać negatywnym wpływom chaosu i prowadzić pełne, zrównoważone życie.
 
 
Z tego co wiem, powstaje już kolejna książka z cyklu "Hologramowy świat". O czym tym razem planuje Pani komunikować swoim czytelnikom?
 
W czwartej części "Hologramowego Świata", zatytułowanej "Molekuły Nowej Ery", zabieram czytelników w podróż do świata genetyki i chemii. Odkryjemy tajemnice życia na poziomie molekularnym i będziemy świadkami narodzin nowego genu, łącząc naukę z wyobraźnią w unikalnym spojrzeniu na niezbadane zakątki wszechświata.
 
Dziękuję za poświęcony mi czas i z ciekawością czekam na kolejną część "Hologramowego świata".
 
Rozmawiała
 

 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
 
Zapraszam też do przeczytania recenzji książki "Hologramowy świat. Energia życia". 
 
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
wtorek, 30 stycznia 2024

Ewa Hansen: Moja twórczość ma jeden cel: mówić głośno o tematach tabu a tam, gdzie to możliwe – przełamywać stereotypy

Ewa Hansen – autorka opowiadań, powieści obyczajowych i poetka. Zawodowo związana z branżą mediów internetowych, z wykształcenia dziennikarka. Pisze od dziecka, choć na początku chciała zostać dziennikarką śledczą, ale ostatecznie wygrała literatura. Ze słowem związana jest zawodowo i prywatnie. Jej powieść pt. "Olga" to historia, jakich brakuje na polskim rynku wydawniczym. Dotyka najgłębszych zakamarków ludzkiej psychiki. Porusza tematy powszechnie uznawane za tabu społeczne. Wszystkie zawarte w fabule sytuacje opisuje z wręcz fotograficzną precyzją. Portalowi Kulturalne Rozmowy zdradziła, jaki cel przyświecał powstaniu tej historii. Sprawdźcie, co jeszcze powiedziała mi autorka. 
 
 
Kim jest Ewa Hansen zawodowo i prywatnie?
 
Ewa Hansen: Kreatywną duszą z analitycznym umysłem, która przez życie idzie z mottem zapożyczonym od Barneya Stinsona z "Jak poznałem Waszą matkę": "challenge accepted". Nie da się ukryć, że jestem stale głodna świata i życia, co przekłada się na mój nieustanny rozwój i eksplorowanie coraz to nowych ścieżek wyrażania siebie.
 
Pisaniem pasjonujesz się od dziecka. Co takiego sprawiło, że pierwszy raz sięgnęłaś po pióro jeszcze w gimnazjum?
 
Po pióro sięgnęłam tak naprawdę jeszcze w podstawówce tworząc pierwsze opowiadania, nie tylko w ramach prac domowych (śmiech). W gimnazjum natomiast udało mi się napisać (i skończyć!) pierwszą powieść. Dlaczego akurat wtedy? Cóż, jak każda nastolatka z lat 00, szukałam sposobu na pokazanie siebie: próbowałam swoich sił w kółku teatralnym, szkolnym zespole muzycznym, pisałam wiersze, aż w końcu uznałam, że spróbuję napisać coś dłuższego. I tak oto pewnego wieczoru usiadłam ze starym zeszytem znalezionym na strychu mojego rodzinnego domu i zaczęłam odręcznie tworzyć powieść kryminalną. Historia liczyła sobie ostatecznie około osiemdziesięciu stron rękopisu i jakoś nigdy nie zmotywowałam się do tego, aby ją przepisać na komputer, więc radośnie leży sobie w jakimś pudle (śmiech).
 
Tomik poezji, powieść kryminalna, a teraz powieść obyczajowa. Dokładasz do tego pracę w mediach. Dlaczego taka różnorodność? Czy umiałabyś wybrać jeden gatunek albo samo dziennikarstwo? Czy jednak celowo się nie ograniczasz, dając sobie swobodę twórczą?
 
To, o czym mówisz to streszczenie mojej blisko dwudziestoletniej ścieżki kariery i twórczości, a co za tym idzie – poszukiwania siebie i tego, co mnie najbardziej kręci. Zawodowo byłam copywriterem, redaktorem, wydawcą, aż ostatecznie osiadłam po stronie pozyskiwania trafficu i zarządzania contentem. Na ten moment (który trwa już 7 lat) jest to moja ścieżka, którą lubię, w której się spełniam i odnoszę sukcesy. Zważywszy jednak na to, że jest to praca w dużej mierze analityczna, potrzebuję jakoś po godzinach wyrażać swoją kreatywność – i tu jest miejsce, abym spełniała się m.in. jako pisarka. Połączenie tych światów sprawia, że rozwijam się równolegle w dwóch równie istotnych dla mnie obszarach, co daje poczucie satysfakcji i spełnienia.
 
Czym te pisanie dla Ciebie jest?
 
Sposobem na wyrażenie siebie oraz nośnikiem historii, które chcę opowiedzieć światu.
 
Co jest dla Ciebie najważniejsze w literaturze?
 
Jakkolwiek to dziwnie brzmi – brak błędów merytorycznych i realizm. Lubię, kiedy w powieściach beletrystycznych widać dobry research przejawiający się takimi smaczkami jak wplecenie faktów. Dobrym przykładem jest tutaj katastrofa lotu TWA800 w "S@motności w Sieci" Janusza L. Wiśniewskiego czy zjawisko krycia koni na wyścigach niejednokrotnie poruszane w utworach Joanny Chmielewskiej.
 
 
Spotykamy się, aby porozmawiać o Twojej najnowszej powieści pt. "Olga". Skąd zaczerpnęłaś pomysł na fabułę, która – jak na książkę – jest dość mocno realistyczna?
 
Jakby to powiedzieć… Pomysł na "Olgę" to mieszanka kilku czynników: mojej fascynacji kryminalistyką i kryminologią, chęci opowiedzenia historii romansu nauczyciela i uczennicy w nie cukierkowy sposób oraz mojej zajawki na fanfickowy parring ze świata "Harrego Pottera" jakim było Sevmione (Hermiona Granger & Severus Snape). Całość została dopełniona przez moją studencką zajawkę na reportaże i literaturę faktu, smaczki zasłyszane ze źródeł, które wolę, aby pozostały anonimowe, okraszone moim realistyczno-brutalistycznym stylem. Słowem: choć historia Olgi nie wydarzyła się jeden do jednego, to – biorąc pod uwagę znane mi historie – jest bardzo prawdopodobne, że gdzieś na świecie (może nawet w Polsce) wydarzyła się naprawdę.
 
Kim jest dla Ciebie Olga, a kim może być dla czytelników? Jaką nadałaś jej funkcję w powieści?
 
Olga to kompilacja stereotypów o nastolatkach z bogatych domów i problemów, z jakimi się borykają, a o których, w moim odczuciu, nadal za mało się mówi. Z jednej strony pokazuje pewną ułomność nas, dorosłych – wierzymy, że w pewnym wieku dziecko jest "na tyle dojrzałe", aby go "nie niańczyć", jednocześnie odmawiając mu decyzyjności w takich kwestiach jak wybór ścieżki rozwoju. To daje mieszankę wybuchową, która w skrajnych sytuacjach może doprowadzić do tragedii.
 
A Piotr jako dość mocno zarysowany charakter jaką odgrywa rolę? Kim właściwie jest?
 
Piotr jest dla mnie personifikacją nieprzepracowanych traum i nieprzeżytej żałoby. Jego charakter to składowa przejrzałych negatywnych emocji, którym nie dał ujścia, a co za tym idzie – stanowiły mur, który go oddzielał od świata. I, jak każda osoba, która nosi w sobie niezasklepioną ranę, wbrew pozorom, jest bardzo łasy na uwagę czy bliskość, myląc te okruchy relacji z miłością.
 
W powieści poruszasz szereg ważnych problemów społecznych, o których – mam wrażenie – coraz częściej traktuje literatura: stosunek rodziców do dzieci, molestowanie, prześladowanie, bezkarność, strata ukochanej osoby, żałoba, zakazana miłość, dyskryminacja społeczna. Nie za dużo tego w jednej historii?
 
Patrząc na opinie moich czytelników – nie, co jest dla mnie najbardziej wiarygodną oceną. Gdyby była tutaj choć krztyna przesady lub przeładowania, zamiast pytań: "Hej, czy to prawdziwa historia?" dostawałabym: "Słuchaj, nie mogłaś się skupić na jednym wątku?". W moim osobistym odczuciu wszystko jest kwestią wyważenia i logicznego połączenia – tutaj każdy z problemów się ze sobą łączy w ciąg przyczynowo-skutkowy. Gdyby nie stosunek rodziców do Olgi, nie wdałaby się ona w romans z nauczycielem ani nie padłaby ofiarą przemocy. Gdyby nie traumy Piotra, ten by w życiu się nie wdał w taką relację z uczennicą a ich romans nie potoczyłby się w takim kierunku.
 
Jaką rolę w tym kontekście pełni dla Ciebie literatura? Co chcesz przekazać poprzez swoje historie?
 
Moja twórczość ma jeden podstawowy cel: mówić głośno o tematach tabu a tam, gdzie to możliwe – przełamywać stereotypy.
 
Idąc tym tropem, chciałabym zapytać, czy literatura może nauczyć człowieka myśleć albo wpływać na postrzeganie świata z zupełnie innej perspektywy? W czym, według Ciebie, może pomóc?
 
Moim zdaniem jak najbardziej – literatura, zresztą tak jak i inne formy kultury, ma olbrzymi wpływ na to, jak postrzegamy świat. Najprostszy przykład: relacje damsko-męskie i to, jak wiele negatywnych wzorców jest powielanych we współczesnej tzw. literaturze kobiecej. Niby coraz mocniej się edukujemy w partnerstwie, w nieakceptowaniu przemocy, w krytyce i manipulacji, to jednak w literaturze nadal są pokazywane (jako dobre!) błędne wzorce, jak chociażby myślenie: "ja go zmienię!", "łobuz kocha mocniej" czy ignorowanie czerwonych flag. Skoro zatem literatura i kultura potrafi wzmacniać negatywne wzorce, to w moim odczuciu może być także nośnikiem tych pozytywnych, zwłaszcza w sferze relacyjnej.
 
 
Czy któryś z poruszonych w "Oldze" tematów jest Ci szczególnie bliski?
 
Może odrobinę utożsamiam się z podejściem Olgi do liceum – sama traktowałam naukę w ogólniaku jedynie jako etap przejściowy, co powodowało, że raczej nie nawiązywałam bliższych relacji z rówieśnikami, skupiając się na jak najlepszym zdaniu matury.
 
Całą historię poznajemy z dwóch różnych perspektyw: męskiej i żeńskiej. Dlaczego tak właśnie zaplanowałaś fabułę?
 
To proste: w swoich utworach stosuję te zabiegi, które sama lubię jako czytelniczka. Kocham możliwość poznania dwóch stron medalu – wtedy historia wydaje mi się pełniejsza, zwłaszcza przy tak kontrowersyjnym temacie. Opisując romans między Olgą a Piotrem tylko z jednej perspektywy, musiałabym niesamowicie spłycić historię a co za tym idzie – prawdopodobnie skończyłoby się sztampą.
 
Dość istotną częścią w fabule odgrywa wątek rodziców, dlatego muszę Cię zapytać: jak daleko rodzice powinni się posuwać w planowaniu przyszłości swoim dzieciom? Gdzie jest granica tej kontroli?
 
Kontrola przy tak ważkim temacie, jaką jest przyszłość dziecka, według mnie w ogóle nie powinna mieć miejsca. Doradzanie, wsparcie, rozmowa, pokazanie perspektyw, interwencja, kiedy istnieje ryzyko zrobienia sobie krzywdy – tak. Kontrola i narzucanie – absolutnie. Dzieci nie są od realizowania ambicji dorosłych. To odrębne jednostki a rolą dorosłych jest otoczenie ich opieką, wychowanie i przygotowanie do samodzielnego życia w społeczeństwie.
 
Który z wątków był dla Ciebie najtrudniejszy do opisania? Dlaczego?
 
Bez wątpienia był to wątek przemocy fizycznej i seksualnej, głównie dlatego, że przy tego typu motywie łatwo popaść w schemat "usprawiedliwienia sprawcy", co i mnie się przytrafiało w poprzednich wersjach utworu. Winą obarczałam narkotyki, alkohol, zaburzenia… Jednak czasem zło nie ma przyczyny czy jasnych, jednoznacznych podstaw. Czasem po prostu się dzieje. I to jest coś, z czym najtrudniej się pogodzić, bo jako istotny rozumne, pragniemy wyjaśnienia. A tu go nie ma. Po prostu… Stało się i już.
 
Którą z wykreowanych przez siebie postaci w "Oldze" cenisz najbardziej i dlaczego?
 
Wojtka, przyjaciela Olgi, ponieważ – mimo iż początkowo jest takim zapomnianym przyjacielem – to, gdy przychodzi co do czego, staje na wysokości zadania. To taka dobra dusza, z którą można iść na kawę i dobrze się bawić.
 
 
Kusiło Cię, żeby podarować swoim bohaterom lepsze zakończenie?
 
Los Olgi od początku był przesądzony – przez lata zmieniały się szczegóły fabularne i wątki poboczne, jednak finał zawsze miał być taki sam. Lukrowanych historii romantyzujących relację nauczyciela i uczennicy jest mnóstwo a mnie zależało na tym, aby pokazać, że tego typu relacja rzadko kończy się happy endem.
 
Co czujesz po napisaniu i opublikowaniu powieści? Jaki jest jej odbiór wśród Twoich czytelników?
 
Radość i dumę, ponieważ "Olgę" pisałam około dziesięciu lat – po takim czasie, widząc ją w fizycznej formie, nie sposób się nie uśmiechnąć. Zwłaszcza, że zbiera bardzo dobre recenzje – na bookmediach znajduje się jedynie ułamek tego, co myślą czytelnicy. Wielu z nich pisze do mnie wiadomości prywatne, dzieląc się czasami bardzo osobistymi odczuciami i emocjami, jakie towarzyszyły im w trakcie czytania. To niesamowicie budujące, wiedzieć, że moja twórczość jest nie tylko czytana, ale także wywołuje tak silne przeżycia, że jej odbiorcy chcą się tym ze mną podzielić.
 
Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według Ciebie dzisiaj sukces w literaturze?
 
Dla jednych sukcesem jest trafienie na listę Bestsellerów Empiku, dla innych – ekranizacja książki, a dla jeszcze kogoś innego – bycie zapamiętanym. Idealną sytuacją jest, kiedy pisarz osiąga to wszystko, a może nawet i jeszcze więcej, jednak w świecie, gdzie rynek książki jest mocno przesycony, tylko nieliczni są w stanie tego doświadczyć. Dlatego ja obecnie skupiam się na tym, aby moje utwory były zapamiętywalne, wyróżniające się na tle innych. I na ten moment mi się to udaje.
 
Czy będą kolejne książki Twojego autorstwa?
 
Oczywiście! Aktualnie jestem na zaawansowanym etapie pisania kontynuacji "Klubowych dziewczyn", którą chciałabym wydać jeszcze w tym roku. Po niej w kolejce czekają dwa projekty, także z całą pewnością Hansen powróci i to nie raz.
 
W takim razie czekamy na Twoje kolejne historie książkowe. Dziękuję za poświęcony mi czas.
 
Rozmawiała 
 

 

Fot.: prywatne archiwum autorki
 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!

Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
 
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
wtorek, 30 stycznia 2024

Krzysztof Jaźwiec: Zrozumieć alkoholika, to zadanie z kategorii science fiction, bo często on sam siebie nie rozumie

Krzysztof Jaźwiec przez około 15 lat zmagał się z uzależnieniem od alkoholu. Gdy skutecznie rozpoczął swoje życie w trzeźwości, postanowił wyjść naprzeciw innym osobom, które mają podobne doświadczenia. Zdobył stosowne wykształcenie i założył własny ośrodek terapeutyczny. Wszystko po to, aby pomagać innym w walce z alkoholizmem. Potem postanowił opowiedzieć swoją historię w książce pt. "Esencja alkoholizmu. Deficyt bliskości", o której m.in. rozmawiamy. Autora pytam również o przyczyny uzależnienia, terapię oraz pracę terapeuty.
 
 
Proszę się przedstawić moim czytelnikom i opowiedzieć kilka słów o sobie?
 
Krzysztof Jaźwiec: Mam na imię Krzysztof i jestem niepijącym alkoholikiem. Pochodzę z Warszawy, a od kilkunastu lat mieszkam w podkrakowskim Zabierzowie. Z pierwszego małżeństwa mam dwie córki, które mają już swoje rodziny, więc mam też dwóch zięciów, 5 wnucząt i oni są w Warszawie, natomiast z drugą żoną mieszkamy obecnie z jej córką, zięciem i dwójką wnuków.
 
Skończyłem Politechnikę Warszawską i z pierwszego wykształcenia jestem inżynierem mechanikiem, a przez kilkanaście lat byłem szefem firmy produkcyjnej pod Warszawą.
 
Po przeprowadzce do Krakowa rozpocząłem kształcenie się w kierunku pracy w obszarze uzależnień, co zakończyło się obroną certyfikatu PARPA i od 15 lat pracuję z osobami uzależnionymi i współuzależnionymi, na początku w różnych formach, a obecnie (od 12 lat), wraz z żoną prowadzimy Ośrodek Terapii "Strefa Trzeźwości", w którym jestem terapeutą.
 
Kim naprawdę jest aktywny alkoholik? Jakby Pan opisał ten stan?
 
Wg klasyfikacji ICD-10 jest 6 kryteriów, które określają, czy ktoś jest uzależniony. Skupię się tu na dwóch, moim zdaniem kluczowych.
 
Pierwsze to utrata kontroli. Polega ona na dwóch podstawowych aspektach. Na tym, czy ktoś w ogóle sięgnie po alkohol, czy nie, mimo że wcześniej postanowił, że dzisiaj nie będzie pił (bo np. opiekuje się dzieckiem), a w ciągu dnia jednak zmienia zdanie i pod wpływem jakiegoś pretekstu (nie powodu – pretekstu!) zmienia zdanie i sięga po alkohol. W tym momencie nie ma to znaczenia, czy jest to ¾ l wódki, czy jedno piwo – miał się nie napić, a to zrobił.
 
A drugi rodzaj utraty kontroli dotyczy ilości spożywanego alkoholu. Jeśli np. ktoś postanowi wypić dwa piwa wieczorem, a kończy się na kilku, jeśli przesadza na jakiejś imprezie i upija się, mimo postanowienia, że będzie pił umiarkowanie itd.
 
Drugie ważne kryterium to zmiana tolerancji na alkohol. Na początku tolerancja rośnie, tzn. że alkoholik może wypić więcej alkoholu niż wcześniej, a mimo to jest nawet mniej pijany, a czasem w ogóle po nim tego nie widać. To jest jednak pułapka, bo dzięki temu zyskujemy efekt tzw. mocnej głowy, co większość alkoholików, a czasem także ich otoczenie postrzegają jako zaletę, a nie symptom rozpoczynającego się uzależnienia. Są to tzw. wysoko funkcjonujący alkoholicy.
 
Tolerancja nie rośnie jednak w nieskończoność, organizm coraz słabiej daje sobie radę z metabolizowaniem alkoholu, a to z kolei powoduje, że wystarczy niewielka ilość, żeby ludzie, którzy znają alkoholika, rozpoznali, że pił, nawet jeśli tego alkoholu było niewiele. Spadek tolerancji nie od razu powoduje, że tego alkoholu jest mniej, bo – mimo widocznych objawów upicia – efekt psychiczny ciągle jest dla alkoholika niewystarczający, a utrata kontroli powoduje konieczność dalszego picia.
 
Kogo najczęściej dopada uzależnienie?
 
Jest to choroba, a więc może dopaść każdego, niezależnie od wieku, płci, wykształcenia czy pozycji społecznej. Oczywiście są czynniki, które mogą powodować, że ryzyko uzależnienia się jest większe albo mniejsze, ale nie determinują one w sposób jednoznaczny, że ktoś się uzależni albo nie.
 
W swojej książce pt. "Esencja alkoholizmu. Deficyt bliskości" dość szeroko opisał Pan psychologię kłamstwa. Czym więc jest kłamstwo dla alkoholika i dlaczego on w ogóle kłamie? Czy robi to świadomie? A może jednak jego wyobraźnia płata mu figla?
 
Na początku te kłamstwa są małe i dotyczą najczęściej ilości albo częstości spożywania alkoholu. Jest to szczególnie łatwe w fazie wzrostu tolerancji, kiedy efekt „mocnej głowy” powoduje, że łatwo można to ukryć. Alkoholik wybiera sobie przekonania, w które wierzy i dają mu one "rozgrzeszenie". Np. takie, że alkoholik musi pić codziennie, albo takie, że musi za każdym razem się upić. W miarę rozwoju uzależnienia, kiedy niektórych objawów nie da już się ukryć, kłamstwa są coraz bardziej rozbudowane i wielokrotnie alkoholik przerzuca odpowiedzialność za swoje picie na innych, na sytuację, czy jakieś wydarzenie, wierząc, że jest to prawdziwy powód sięgania po alkohol.
 
Czym innym jest natomiast utrata świadomości (tzw. urwany film) albo urojenia, będące następstwem uszkodzenia układu nerwowego. Alkoholik – mając luki w pamięci – może tworzyć swoje, alternatywne wyobrażenie różnych zdarzeń, które jednak najczęściej są wytworem jego wyobraźni, a nie prawdą.
 
 
Kiedy z okazyjnego spożywania alkoholu na imprezie człowiek staje się alkoholikiem? Czy pamięta Pan u siebie ten moment, kiedy to już nie było zwyczajne napicie się z kolegami, a przymus?
 
Picie na imprezach nie jest żadnym kryterium. Może być ewentualnie czynnikiem ułatwiającym rozwój uzależnienia. W miarę rozwoju alkoholizmu pojawia się picie w samotności, szczególnie jeśli ktoś ma świadomość, że może stracić kontrolę. Wtedy lepiej pić samemu, bo jeśli nawet to utrata kontroli nastąpi, to nikt tego nie zobaczy, nikt się nie dowie, a wtedy łatwo będzie podtrzymywać iluzję, że przecież nic złego się nie dzieje i nie ma potrzeby ograniczać/zaprzestać picia.
 
Nawet zaawansowany alkoholik jest w stanie pójść na imprezę i się nie napić albo napić się umiarkowanie, za to po powrocie do domu, następnego dnia, a czasem po 2-3 dniach głód alkoholowy "zmusi" go do sięgnięcia po alkohol i to najczęściej w ilościach nieumiarkowanych.
 
W moim przypadku tak właśnie było. Rzadko zdarzało mi się przesadzić na jakimś spotkaniu, a właściwie na większości imprez po prostu nie piłem. Za to wielokrotnie, już wracając do domu, musiałem zahaczyć o stację benzynową i zakupić odpowiednią ilość alkoholu.
 
Po co człowiekowi uzależnionemu alkohol? Jakie ma działanie, cel? Po co pije?
 
Tu odpowiedź nie jest taka prosta. Każdy alkoholik ma swoje powody (preteksty), które skłaniają go do używania alkoholu. Jest jednak pewien wspólny cel – poradzić sobie z psychiką, uwolnić się od jakichś trudnych myśli, emocji. Oczywiście alkohol od niczego nie uwalnia, daje tylko na chwilę możliwość "znieczulenia" tych emocji, z którymi na trzeźwo nie potrafimy sobie poradzić. Ten stan jest bardzo pożądany przez alkoholika, chciałby go mieć cały czas.
 
I dzieje się tak niezależnie od tego, czy ktoś lubi alkohol, czy wręcz przeciwnie. To kryterium smakowe nie ma wielkiego znaczenia. Chodzi o zmianę stanu psychicznego, na taki, który jest łatwiejszy do zniesienia, zaakceptowania.
 
W książce jawnie mówi Pan, że przyczyn należy upatrywać w przeszłości. W czym właściwie tkwi problem?
 
Nie do końca tak jest. Nasze doświadczenia z przeszłości mogą być czynnikiem pomagającym w rozwoju uzależnienia, nie są jednak przyczyną. Alkoholik robi z nich "przyczynę" i upatruje w nich powód, dla którego alkoholizm rozwinął się właśnie u niego. Jest to ważne o tyle, że pomaga przerzucić odpowiedzialność za uzależnienie na kogoś, na coś z przeszłości, dając sobie rozgrzeszenie ("To nie moja wina, gdyby nie moja przeszłość, nie uzależniłbym się"). No ale przecież nikt mu tego alkoholu na siłę nie wlewał, to on sam pił, przez co uaktywnił swoją chorobę.
 
Na co więc zwracać uwagę w wychowaniu dziecka, aby zapobiec tragedii w dorosłym życiu?
 
Nie jestem ekspertem w kwestiach wychowywania dzieci. Na pewno jednak warto zwrócić uwagę na to, żeby nie gloryfikować alkoholu, nie tworzyć wrażenia, że wszyscy piją i wszędzie się pije, że bez alkoholu nie można się bawić itd.
 
A w kwestiach poza alkoholowych myślę, że warto zwrócić uwagę, żeby utrzymywać równowagę między komplementami a krytyką. Dziecko, które dostaje zbyt dużo krytyki, a mało komplementów, ma później zaniżone poczucie własnej wartości, nie wierzy w siebie, swoje umiejętności, możliwości. Z kolei zbyt dużo komplementów powoduje, że często to poczucie własnej wartości jest zawyżone, a wkraczając w dorosłość, dziecko ma trudność, bo świat nie będzie go cały czas chwalił. Próbuje więc za wszelką cenę udowadniać swoją wartość i kompletnie nie radzi sobie z krytyką, nawet wtedy, gdy jest konstruktywna.
 
Jakie szkody wywołuje alkohol w rodzinie?
 
Niestety duże! Wszystkie osoby żyjące z alkoholikiem odczuwają skutki alkoholizmu. Począwszy od braku zaufania, braku poczucia bezpieczeństwa, niestabilność, bo nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać, a kończąc na skutkach socjalno-bytowych, kiedy uzależnienie powoduje szkody, które wpływają na materialną stabilność rodziny i jej członkowie ponoszą tego konsekwencje. Wszystkie te szkody wywołują z kolei zaburzenia psychiczne u jej członków, przy czym szczególnie dotyka to małoletnich dzieci, bo dorosła osoba (przynajmniej teoretycznie) może rozstać się z alkoholikiem, natomiast dziecko nie ma tej sprawczości, nie może samo o sobie decydować, musi tkwić w takiej sytuacji, nawet wbrew sobie.
 
W jaki sposób komunikować alkoholikowi, że ma problem i powinien zgłosić się na terapię? A kiedy tego nie robić, bo i tak nie przyniesie pożądanych efektów?
 
Warto pokazywać szkody spowodowane nadmiernym piciem, konsekwencje picia. Takie fakty, którym alkoholik nie może zaprzeczyć. W miarę możliwości nie łagodzić skutków picia. Mówię, w miarę możliwości, bo nie zawsze jest to oczywiste. Jeśli np. pracodawca miałby wyrzucić alkoholika z pracy, a rodzina zostałaby bez środków do życia, wtedy rodzina często decyduje się na ukrywanie faktycznego powodu nieobecności, czy niedyspozycji. Robią to w samoobronie, jednak w ten sposób nie pomagają w zatrzymaniu uzależnienia.
 
Czasem trzeba postawić warunki – ale tylko takie, które jesteśmy w stanie spełnić. Straszenie w niczym nie pomoże. Tylko takie warunki, które są egzekwowane, mogę być skuteczne.
 
Nie warto też koncentrować się na tym, czy ktoś jest, czy nie jest alkoholikiem. Ma problem z alkoholem i tyle, a terapia ma być po to, żeby ten problem rozwiązać, żeby ktoś, kto się na tym zna, na ten problem popatrzył.
 
Warto też zwrócić się do specjalisty, żeby uświadomić sobie, jak głębokie jest współuzależnienie i żeby ktoś podpowiedział, jakie działania mogą być skuteczne, a jakie nie.
 
Często spotykam się ze stwierdzeniami: "nie mogę już wytrzymać", "nie daję rady", "nie wiem, co robić". Jednak gdy proponuję przyjrzenie się temu, od razu słyszę coś przeciwnego: "daję sobie radę", "wiem wszystko o alkoholizmie", "nie mam problemu".
 
Problemu z piciem może nie, ale problem z pijącym członkiem rodziny już tak. Wiedzę o uzależnieniu – może, a wiedzę o współuzależnieniu?
 
 
Jakie argumenty mogą pomóc mu w uwolnieniu się od uzależnienia?
 
Moim zdaniem kluczowe jest budowanie pozytywnej wizji trzeźwego życia. Jeśli mamy coś zabrać (alkohol), to musimy dać coś w zamian. W przeciwnym razie żal po stracie alkoholu będzie narastał, a powrót do picia będzie tylko kwestią czasu.
 
Oczywiście trzeba zacząć od utrzymywania abstynencji, jednak oprócz tego trzeba zmienić styl życia na taki, w którym ten alkohol nie będzie potrzebny. Trzeba też nauczyć się radzić sobie z emocjami w sposób konstruktywny, nauczyć się je przeżywać, a nie zniekształcać alkoholem.
 
Czy zawsze musi sięgnąć przysłowiowego „dna”, aby zdecydować się na leczenie?
 
Jakieś dno tak. Chociaż nie musi to być Rów Mariański. Dno – w rozumieniu przekroczenia jakiejś granicy, która wcześnie była nieprzekraczalna. Dla jednego to będzie np. utrata prawa jazdy, a dla drugiego sam fakt, że wsiadł po wypiciu za kierownicę (nawet jeśli nie było żadnych konsekwencji). Dla jednego to będą przekroczone próby wątrobowe, a dla drugiego marskość wątroby albo zawał serca.
 
Mam wrażenie, że teraz to dno się podnosi, ludzie nie czekają na te najstraszniejsze konsekwencje, rozpoczynają terapię już na wcześniejszych poziomach uzależnienia. Jak w każdej chorobie – lepiej zapobiegać niż leczyć, dlatego warto reagować, zanim te konsekwencje picia będą poważne, a najlepiej wtedy, gdy jeszcze nie jest to uzależnienie.
 
Kiedy uzależniony zaczyna odczuwać konsekwencje swoich działań? W którym momencie?
 
Światowa Organizacja Zdrowia mówi, że nie ma bezpiecznej dawki alkoholu, że każda ilość jest szkodliwa. A zatem na każdym poziomie może zauważać negatywne konsekwencje pica.
 
Ważne, żeby ich nie bagatelizować, nie zamiatać pod dywan. Warto sobie zadać pytanie: czy chcę ciągle to przeżywać, mieć jakieś większe lub mniejsze dolegliwości, odczuwać większy lub mniejszy wstyd, musieć nadrabiać w pracy, doświadczać braku zaufania ze strony rodziny i znajomych itd.
 
O czym nie rozmawiać z osobą dotkniętą alkoholizmem? Jakich słów nie używać?
 
Myślę, że nie należy tworzyć takich tematów tabu, których nie wolno ruszać. Takie zamiatanie pod dywan sprzyja rozwojowi mechanizmu iluzji i zaprzeczania, a sam uzależniony nabiera przekonanie, że jeśli się o czymś nie mówi, to tego nie ma, nie stanowi problemu.
 
Jakie obciążenia emocjonalne rodzi alkoholizm dla samego alkoholika i jego rodziny?
 
Przede wszystkim jest to życie w ciągłym lęku, niepewność tego, co się stanie, obawie o zdrowie, czy nawet życie osoby pijącej. Jest to życie w przewlekłym stresie, przy jednoczesnym poczuciu bezsilności. Im dłużej trwa, tym konsekwencje są bardziej odczuwalne. Może to być nerwica, ataki paniki, apatia, a potem depresja. Członkowie rodziny często przeżywają wstyd, niejednokrotnie "muszą" kłamać, robić "dobrą minę do złej gry". Ich emocjonalne potrzeby schodzą na dalszy plan, a czasem w ogóle nie są brane pod uwagę. Osoby współuzależnione często mają niskie poczucie własnej wartości, bo uważają, że przecież "powinny sobie z tym poradzić". Gdy jeszcze alkoholik stwarza narrację, że to one są powodem picia, dochodzi do tego frustracja, poczucie niesprawiedliwości.
 
Natomiast emocji postrzeganych jako przyjemne, motywujących do działania, jest bardzo niewiele, a nawet nie ma ich wcale. Są tylko te nieprzyjemne, przy jednoczesnym poczuciu, że nie można tego zmienić.
 
Proszę opisać objawy choroby alkoholowej u samego uzależnionego, ale też u jego najbliższych.
 
Tych objawów jest cała gama, natomiast jakie one są, to w dużej mierze zależy od tego, w jakiej fazie uzależnienia alkoholik się znajduje.
 
Na początku jest to szukanie okazji do picia, zwiększanie ilości i częstości używania alkoholu, a na końcu rozpad więzi rodzinnych, utrata pracy, zaawansowane skutki zdrowotne, somatyczne i psychiczne, utrata znajomych i przyjaciół, brak zainteresowań, czy choćby bezalkoholowych sposobów spędzania wolnego czasu, często depresja, czy nawet myśli samobójcze.
 
Jednak bez względu na to, czy jest to początek, czy koniec, jest to ta sama choroba, tyle tylko, że rozwija się powoli, często całymi latami i zanim dojdzie do tych poważnych symptomów, tworzą się mechanizmy obronne, przesuwające to dno coraz bardziej. To, co kiedyś było granicą nie do przekroczenia, staje się z czasem swoistą nową normą postępowania.
 
 
Czy uzależniony ma tzw. moralnego kaca? Jeśli tak, to czym on się przejawia?
 
Tak, bardzo często. Są to wyrzuty sumienia, poczucie winy i wstyd. Często przejawia się to nadrabianiem, np. robieniem prezentów, odpokutowaniem, uległością, żeby nikt tylko nie zarzucił, że picie ma jakiś negatywny wpływ, żeby nikt nie wyciągnął spod dywanu jakichś zaniedbań czy szkód. Rodziny często idą za tym, żeby broń Boże nie zdenerwować trzeźwego alkoholika, bo znowu zacznie pić. I tak zacznie, zawsze znajdzie sobie jakiś pretekst.
 
Gdy ten kac moralny jest bardzo uciążliwy, trzeba znów się napić, żeby nie odczuwać go tak boleśnie, i to błędne koło może tak się toczyć bardzo długo.
 
To, że alkoholik ma wyrzuty sumienia, nie oznacza, że przyzna się do tego. Nie może – bo w następstwie za tym musiałby coś zrobić ze swoim piciem. A on nie chce z tym nic zrobić, a już na pewno nie wyobraża sobie życia bez alkoholu.
 
Bardzo często to poczucie winy zamienia na poczucie krzywdy, że ktoś, coś spowodowało, że po raz nie wiadomo który przesadził, a nie on sam.
 
Jak przygotować się do rozmowy i nauczyć się rozumieć alkoholika? O czym należy pamiętać?
 
Nie ma jakiegoś jednego wzorca. Alkoholicy mają różne przekonania, wynikające ze wzorców rodzinnych, ze środowiska, doświadczeń życiowych.
 
Zrozumieć alkoholika, to zadanie z kategorii science fiction, bo często on sam siebie nie rozumie.
 
Można przygotować sobie jakieś przykłady pokazujące, jak alkohol spowodował takie, czy inne szkody, można poprosić kogoś z zewnątrz o pomoc. Czasem alkoholikowi łatwiej przyjąć jakąś informację od znajomego, czy kolegi, bo komunikaty od bliskich często traktuje jak atak albo nieuzasadnioną krytykę, co powoduje, że koncentruje się na tym, żeby "odbić piłeczkę", a komunikat w ogóle do niego nie dociera.
 
Ważne, żeby w tych rozmowach zachować spokój. Awantura niczego nie załatwi, bo nawet jeśli alkoholik się przestraszy i przez jakiś czas "będzie grzeczny", to tylko dla tzw. świętego spokoju, a nie dlatego, że zmienił swoje przekonania.
 
Jakie są najczęstsze argumenty osób uzależnionych, które powodują, że sięgają po kieliszek?
 
Te argumenty są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze jest wiele stereotypów, które dotyczą alkoholików, alkoholizmu i osoby pijące wybierają sobie te, które do nich pasują.
 
Np. "Nie jestem alkoholikiem, bo nie piję codziennie", "Piję codziennie, ale się nie upijam", "Piję, bo lubię, ale to nie powoduje żadnych szkód", "Mam pracę, rodzinę, nie stoję pod budką z piwem, nie leżę w rowie". Żeby pogłębić wagę tych argumentów, alkoholicy często porównują się, oczywiście z tymi, którzy piją więcej albo mają więcej destrukcyjnych zachowań. Np. z sąsiadem, który stracił prawo jazdy, czy znajomym, który stracił pracę lub z kuzynem, który się rozwiódł.
 
Te argumenty mają podkreślać, że picie nie robi nic złego, więc nie ma potrzeby niczego robić w tej sprawie, można kontynuować swój alkoholowy styl życia.
 
Po drugie, alkoholik coraz gorzej radzi sobie z emocjami i, nie widząc innych możliwości radzenia sobie z nimi na trzeźwo, postrzega alkohol jako jedyne rozwiązanie, które mogłoby złagodzić dolegliwości psychiczne, znieczulić, zmienić stan świadomości i nastrój. Alkoholicy wierzą, że alkohol "rozwiązuje problemy", a ponieważ z powodu picia mają tych problemów coraz więcej, to i sięganie po alkohol następuje częściej i coraz bardziej błahe powody stają się pretekstem, uzasadniającym jego używanie.
 
Jak rozmawiać z osobą uzależnioną o emocjach? Czy w ogóle potrafi ona je jakkolwiek okazywać, czy jednak musi się tego na nowo uczuć?
 
Niestety rozpoznawanie i okazywanie emocji, to trudny temat. Na pewno alkoholik musi się tego uczyć od nowa. Alkoholikowi ciężko jest rozpoznawać swoje emocje, czuje się dobrze albo źle, ale co to znaczy dobrze, a co to znaczy źle, tego najczęściej nie umie określić. A później czuje się już tylko źle albo bardzo źle. Picie przynosi wtedy ulgę, jednak i tak nie można powiedzieć o tym, że czuje się dobrze. To już jest depresja, poalkoholowa depresja.
 
Najpierw musi się nauczyć przeżywać emocje, a dopiero później korzystać z ich informacyjnej funkcji, a jeszcze później nauczyć się je okazywać. Nie ukrywać, nie traktować ich jako słabości charakteru, ale jako nieodłączny element życia każdego człowieka. Trudno u alkoholika wykrzesać empatię, gotowość zrozumienia kogoś, kto ma inne zdanie. Bardzo łatwo natomiast uruchamia on złość, a nie rzadko także agresję i przemoc.
 
Ta nauka radzenia sobie ze złością, z jakiegoś rodzaju napięciem, to długi proces, szczególnie wtedy, kiedy te umiejętności nie były wystarczające jeszcze przed uzależnieniem, bo tak też często się zdarza.
 
 
Kiedy alkoholik jest gotowy na terapię? Po czym to poznać?
 
Paradoksalnie alkoholicy, którzy są we wcześniejszych stadiach uzależnienia, mogą być bardziej gotowi do podjęcia terapii i przeprowadzenia niezbędnych zmian. Mało tego, często jest tak, że oni sami widzą już problem, a ich otoczenie często go bagatelizuje: "nie przesadzaj, każdemu może się zdarzyć...", "przecież masz pracę, rodzinę, jaki Ty jesteś alkoholik", niekiedy nawet najbliżsi nie są gotowi na zmianę stylu życia na taki, w którym tego alkoholu byłoby dużo mniej albo wcale.
 
Jeśli przegapimy ten moment, to później jest już dużo trudniej się zatrzymać. Zaawansowani alkoholicy o wiele gorzej łączą szkody z piciem, zaprzeczają oczywistym faktom i coraz mniej zdają sobie sprawę z utraty kontroli. Wtedy żadna siła nie przekona ich do terapii, chyba że jakieś warunki, które postrzegają jako na tyle dotkliwe, że zgodzą się na terapię, mimo braku przekonania o konieczności zmiany.
 
Jaką terapię wybrać? Czy osoba uzależniona powinna to zrobić sama? A może rodzina powinna podjąć decyzję za nią?
 
Najlepiej, jeśli osoba uzależniona samo poszuka sobie terapii. Oczywiście rodzina może w tym pomóc, może też coś zasugerować, jednak decyzja powinna należeć do osoby uzależnionej. Wypchniecie kogoś na siłę na terapię bardzo utrudnia budowanie motywacji i nawet jeśli jest jakiś efekt, to często jest on krótkotrwały, a dodatkowo osoba pijąca nabiera przekonania, że terapia na nią nie działa, więc lepiej wrócić do starych, alkoholowych schematów.
 
Znam osoby, które zatrzymały uzależnienie po przymusowym leczeniu, ale są to raczej wyjątki. Nawet jeśli postawimy jakieś warunki, to warto tę decyzję o terapii zostawić jednak alkoholikowi.
 
Jaką terapię wybrać – najlepiej umówić się na konsultację z terapeutą uzależnień, wtedy on zaproponuje jakiś rodzaj terapii, adekwatny do skali problemu. Jeśli np. ktoś pije codziennie i często przesadza, to oczekiwanie, że spotkanie raz w tygodniu z terapeutą na godzinkę, przyniesie długotrwały efekt jest mało realistyczne.
 
Jak wygląda terapia dla osób uzależnionych – jej etapy, cele? Co powinni dzięki niej zrozumieć?
 
Długofalowym celem, a jednocześnie warunkiem prowadzenia terapii jest utrzymywanie abstynencji. Terapia podstawowa ma uświadomić uzależnionemu jego chorobę i to, na jakim jej etapie się znajduje, a także dać narzędzia (zalecenia), które pomogą mu w osiągnięciu tego celu. Na rozszerzonym etapie bardziej szczegółowo przyglądamy się na życie alkoholika i motywujemy do zmian w różnych jego obszarach (porządkowanie, przekładanie wiedzy z terapii na swoje życie), a na etapie pogłębionym zajmujemy się głębszą psychoanalizą (jeśli jest potrzebna).
 
To tak w dużym skrócie, jednak są to kwestie dość indywidualne i program terapii powinien być dostosowany do potrzeb konkretnej osoby. Priorytetem jest zawsze leczenie uzależnienia, bo jeśli ktoś nie poradzi sobie z alkoholem, to leczenie innych zaburzeń nie będzie skuteczne. Zaburzenia osobowości, zaburzenia nerwicowe, traumy z przeszłości – te wszystkie sprawy trzeba zostawić na etap terapii pogłębionej, bo jeśli wejdziemy w nie na początku zbyt głęboko, to powstaną emocje, które jak mówiłem wcześniej, mogą stać się pretekstem do picia. A jeśli alkoholik wróci do picia, to korzyść z tego, że zaczęliśmy nad tymi trudnymi tematami pracować, staje się iluzoryczna. Nie należy tych spraw pomijać, czy bagatelizować, jednak nie powinny stać się tematem dominującym w terapii.
 
Oczekiwanie, że terapia podstawowa rozwiąże wszystkie życiowe problemy, jest mało realne, a często osoby współuzależnione takie właśnie oczekiwanie mają.
 
Od czego zazwyczaj zaczyna się rozmowa z kandydatem do terapii?
 
Ja zaczynam rozmowę od poznania klienta/pacjenta, pytam o sytuację rodzinną, zawodową, zainteresowaniu. Już przy tych odpowiedziach często dostaję wiele informacji o piciu, a jeśli czegoś mi brakuje, to pytam o styl picia, konsekwencje, wcześniejsze próby leczenia.
 
Przedstawiam też możliwości, jakie daje terapia, jakie korzyści można odnieść z pracy nad sobą, korzystając z pomocy terapeutycznej. Najczęściej też proponuję jakąś formę terapii.
 
Nie naciskam, nie tworzę presji. Nie rzadko mi się zdarza, że ktoś rezygnuje, nie podejmuje leczenia, a po kilku miesiącach trafia do mnie ponownie z komunikatem "jednak miał pan rację, teraz jestem gotowy/gotowa".
 
Kiedy wiadomo, że osiągnęła ona zamierzony cel?
 
Mówimy jednak o nieuleczalnej chorobie. Nie ważne jak długo alkoholik nie pije, jeśli wróci do picia, to utrata kontroli znów nastąpi, wcześniej czy później, raczej wcześniej.
 
Ten cel w postaci utrzymywania abstynencji wiele osób osiąga, a wiemy to stąd, że obchodzimy rocznice trzeźwości naszych absolwentów, a wiele osób utrzymuje z nami kontakt, nawet mimo już wieloletniego okresu niepicia.
 
Natomiast jeśli chodzi o inne cele psychoterapii, różnie z tym bywa, czasem są osiągane, a czasem nie, bo ktoś ma przekonanie, że jeśli przestał pić, to spełnił już te oczekiwania, którzy inni mieli wobec niego, więc traci motywację do kontynuacji terapii i wprowadzania innych zmian.
 
Nie dobrze jest wtedy, jeśli zaprzestanie picia jest jedyną zmianą, a cała reszta pozostaje po staremu. Wtedy powrót do picia jest bardzo prawdopodobny.
 
 
Prowadzi Pan ośrodek terapii uzależnień "Strefa Trzeźwości". Czym on różni się od pozostałych tego rodzaju placówek?
 
Myślę, że kluczową sprawą jest to, że staramy się stworzyć ciepły, wręcz rodzinny klimat osobom, które przebywają na terapii. Naszym założeniem jest, żeby grupa nie przekraczała 7 osób.
 
Dużą wagę przykładamy do procesu trzeźwienia, jako zmiany, która nie ogranicza się jedynie do picia – niepicia, a do budowania nowego stylu życia, w którym alkohol nie będzie już potrzebny.
 
Uczymy, jak korzystać z grup samopomocowych, nie jako zalecenie, ale praktycznie z nich korzystamy w trakcie terapii (jeździmy na spotkania, korzystamy z mityngów on-line).
 
Zakładamy, że terapia podstawowa jest fundamentem. No ale nie po to budujemy fundament, żeby mieszkać w piwnicy, dlatego można u nas kontynuować terapię w formie grupowej i indywidualnej w trybie dochodzącym. Bardzo do tego zachęcamy naszych klientów, traktując trzeźwienie jako proces, który nie kończy się wraz z opuszczeniem Ośrodka po terapii stacjonarnej.
 
Mamy już spore grono absolwentów, którzy obchodzą swoje rocznice trzeźwienia właśnie u nas, przez 12 lat działalności przewinęło się niemal 900 osób, a więc całkiem spora grupka.
 
Jaką misję ma Pana placówka? Czym może się już pochwalić?
 
Naszym podstawowym celem jest pomaganie alkoholikom w rozpoczęciu nowej drogi, opartej na abstynencji i trzeźwieniu, tworzeniu motywacji do zmian, nie tylko niepiciu, ale do tworzenia stylu życia, który będzie satysfakcjonujący, zarówno dla samego niepijącego alkoholika, jak i dla jego otoczenia.
 
Dlatego osoby z rodziny alkoholików też znajdą u nas pomoc, poprzez terapię współuzależnienia, czy korzystanie z naszych grup wsparcia, grup, które w naszym Ośrodku są wspólne dla uzależnionych i współuzależnionych.
 
Czym powinien się wyróżniać dobry terapeuta? Po czym go poznać?
 
Nie wiem, jaki powinien być – różne są metody terapeutyczne. Na jednego zadziała jakiś, a na innego inny sposób pracy. Ja staram się kierować empatią, starać się zrozumieć problemy i punkt widzenia moich klientów. Mało konfrontuję, nie stosuję jakiejś presji, czy specjalnych rygorów. Uważam, że o wiele lepiej, że klient/pacjent sam dojdzie do jakichś refleksji, niż jeśli ja mu coś zakomunikuję jako "wszystkowiedzący". Moje doświadczenie, zarówno z okresu picia, jak i z kilkunastoletniego okresu utrzymywania abstynencji, bardzo mi pomaga w tym rozumieniu i otwarciu na problemy innych.
 
Co powie ktoś o dobrym terapeucie? Powie: "ja to zrobiłem" (nie terapeuta). Trochę to mało marketingowe, ale tak uważam. Stawianie terapeuty w roli swoistego guru, wykonywanie jego poleceń, bez przekonania o ich celowości, rzadko przynosi długofalowe rezultaty.
 
A też, żeby nie popadać w samozachwyt i pogłębiać swoją wiedzę, korzystam z superwizji i uczestniczę w konferencjach naukowo-szkoleniowych.
 
 
Jaką rolę w procesie wychodzenia z uzależnienia ma rodzina? W jakim stopniu i od którego momentu może współpracować?
 
Rodzina może pomóc, może być wsparciem, jednak to nie spowoduje, że alkoholik przestanie pić dopóty, dopóki sam alkoholik nie stworzy własnej motywacji do nowego, trzeźwego życia.
 
Można natomiast pomóc alkoholikowi, który przestał już pić (szczególnie w pierwszych miesiącach abstynencji), poprzez unikanie imprez alkoholowych, powstrzymanie się od picia alkoholu przy nim, nietrzymanie alkoholu w domu, niespotykanie się z ludźmi pijącymi lub takimi, którzy są pod wpływem. Jednym słowem można pomóc w unikaniu wyzwalaczy.
 
Można też pomóc poprzez budowanie więzi opartej na nowych schematach, które dla obu stron są atrakcyjne na tyle, że relacje rodzinne i komunikacja w rodzinie zaczną się poprawiać i tworzyć przyjazny klimat.
 
Tu jednak potrzebna jest równowaga. To nie może być tak, że współuzależniona żona będzie niepijącemu alkoholikowi planować każdą minutę po to, by nie miał czasu myśleć o alkoholu.
 
Mają być obowiązki – bo trzeźwienie, to branie odpowiedzialności za swoje życie, te rodzinne powinności są też tą odpowiedzialnością, jednak muszą też być przyjemności, coś dla relaksu, rozrywki, odpoczynku – to są naturalne metody rozładowywania swoich emocji.
 
Ta równowaga to nie ma być całkowite przejęcie kontroli za alkoholika. Wręcz przeciwnie, on też ma mieć inicjatywę, "ofertę" dla rodziny, propozycje wspólnych zajęć, form spędzania czasu itd.
 
Czy oglądał Pan serial "Informacja zwrotna"? Jak blisko prawdy jest ekranizacja?
 
Tak oglądałem. Myślę, że jest blisko prawdy, choć pokazuje już zaawansowane stadium uzależnienia, w którym luki w pamięci uzupełniane są konfabulacjami, wytworami wyobraźni bohatera, które – z jednej strony – jego samego mają postawić w dobrym świetle, a "urwane filmy" stają się mechanizmem obronnym choroby alkoholowej. Bohater wierzy w te swoje wizje, dlatego potrafi być zaangażowany i przekonujący w dochodzeniu do prawdy, która wcale prawdą nie jest.
 
Dziękuję za poświęcony mi czas. Życzę powodzenia w dalszej walce o trzeźwość społeczeństwa.
 
Rozmawiała
 

 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
 
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
 
Zapraszam też do przeczytania recenzji książki pt. "Esencja alkoholizmu. Deficyt bliskości". 
 
wtorek, 30 stycznia 2024

Dorota Milli: Cała "Saga nadmorska" skupia się na tematyce zdrowia psychicznego i tym, z jakimi z trudnościami radzimy sobie w życiu

Dorota Milli w swoich powieściach porusza ważne i wartościowe dla czytelnika tematy. Stara się w ten sposób wpłynąć na perspektywę społeczeństwa, edukować, a jednocześnie bawić ciekawą historią. Tak jest i tym razem, ponieważ niedawno swoją premierę miała ostatnia część trylogii "Sagi nadmorskiej" pt. "Kobieta w słońcu". Z autorką rozmawiamy o literaturze, kobietach, o trudnych relacjach, o których pisze najczęściej.

 

 

O co chodzi we współczesnej literaturze według Doroty Milli?
 
Dorota Milli: Współczesna literatura, moim skromnym zdaniem, to rozrywka, która wiele nas uczy. Problemy przedstawione w powieściach dają nam różne perspektywy i pozwalają wyciągnąć odpowiednie wnioski. Taka literatura jest najlepsza, bo nie tylko spędzimy miło czas zapominając o rzeczywistości, ale też wyciągamy pewne mądrości dla siebie, które może w przyszłości zaważą na naszych decyzjach.
 
Pani trylogia "Saga nadmorska" to opowieść głównie o kobietach, gdzie mężczyźni tworzą jedynie dopełnienie dla fabuły. Czy uważa Pani, że wobec tak różnorodnej tematyki możemy albo powinniśmy jeszcze dzielić literaturę na kobiecą czy męską? Czy jednak jest to zupełnie bez znaczenia?
 
Nie dzieliłabym literatury na męską czy żeńską, bo to wprowadza odgórne ograniczenia, a co, do których jestem przeciwna.
 
W "Sadze nadmorskiej" starałam się zrównoważyć pierwiastek żeński z męskim. Kobiety są głównymi bohaterkami, ale mają mocne męskie wsparcie, to dzięki niemu stają się też silniejsze. Te powieść są o relacjach, związkach, więc dotyczy to jednej jak i drugiej strony.
 
W dobie szerokiego dostępu do literatury, kiedy wystarczy, że czytelnik weźmie do ręki tylko smartfon i zacznie słuchać audiobooka dość trudno się wyróżnić, a co dopiero być pierwszym wyborem na liście "to read". Jaką ma Pani na to receptę?
 
Nie nazwałabym tego receptą, po prostu w książkach poruszam tematy, które dla mnie są ciekawe i wychodzę z założenia, że Czytelnika też zainteresują. Staram się o tematykę, które będzie świeża, nietypowa, czy przedstawiona w innej niż dotychczas perspektywie.
 
Co jest większym wyzwaniem – stworzenie tzw. jednotomówki czy serii książek?
 
Zazwyczaj pochłaniają mnie serie, temat, który zdecyduję się poruszyć przeważnie się rozrasta, mogę go odpowiednio przedstawić, tak było właśnie w "Sadze nadmorskiej", gdzie poruszyłam temat zaburzenia osobowości typu narcystycznego. Serie pozwalają też dłużej pobyć w danym wykreowanym świecie z bohaterami, którzy stają się bliżsi.
 
Jednotomówki to krótsza przygoda a wyzwaniem jest by zmieścić się ze wszystkimi wątkami, jakie w niej poruszę. Wszystko jednak zależy od pomysłu, a później wena twórcza niesie.
 
W jaki sposób podeszła Pani do kreacji głównych bohaterów powieści? Sytuacje napisało życie czy Pani wyobraźnia?
 
"Sagę nadmorską" o kobietach napisało w większości życie, poruszam tematy toksycznych związków, relacji skomplikowanych, o których, na co dzień możemy słyszeć czy też przeczytać w jakimś artykule. To też zmagania nas samych z wyzwaniami dnia codziennego, wsparcie terapeutów, które ostatnimi czasy, odgrywają w społeczeństwie znaczącą rolę.
 
 
Gdyby miała Pani scharakteryzować te kobiety, z którymi czytelnicy spotkają się w ostatniej części pt. "Kobieta w słońcu", to w jakim momencie ich życia są?
 
Główne bohaterki wiele przeszyły, a w ostatnim tomie są na etapie przejściowym i rozwojowym, gdzie już wiedzą, czego na pewno nie chcą a czego pragną, z pewnością, że na to szczęśliwe zakończenie zasługują. Myślę, że każdy z nas taki etap przechodzi, albo są one jeszcze przed nim.
 
Tym razem bohaterką jest Aletta. Czego uczy nas jej historia? A czego nauczyła się ona sama od swoich przyjaciółek: Eryki i Julii?
 
To już sami Czytelnicy muszą odkryć, bo nie chcę tu niczego odsłaniać z fabuły. Powiem tylko, że życie Aletty obróci się o wiele stopni i przyjmie inną perspektywę. Na szczęście będzie miała pomoc ze strony przyjaciółek i wsparcie pewnego mężczyzny.
 
Czy z głównymi bohaterkami łączy Panią coś więcej niż tylko fakt bycia postaciami z serii?
 
Bliska mi jest historia jednej z bohaterek, ale nie zdradzę, którą mam na myśli. Każda postać, jaką tworzę, we wszystkich moich powieściach posiada cząstkę mnie, bo tego nie da się uniknąć. Pisarka czy pisarz zawsze coś swojego zostawia. Tym bardziej czuję z nimi silną więź i ciężko mi się z nimi rozstawać.
 
W jakim celu wprowadziła Pani Damiana do fabuły? Co było w tym wątku najtrudniejsze do uchwycenia?
 
Cała "Saga nadmorska" skupia się na tematyce zdrowia psychicznego i tym, z jakimi z trudnościami radzimy sobie w życiu. Pojawia się terapia i zaburzenia, skupiłam się na osobowości narcystycznej, bo trudno ją wykryć, a niestety dotyczy wiele ludzi. Najbardziej cierpi ofiara będąca w relacji z taką osobą, a czytając moją serię, może to sobie uświadomić i uwolnić się z zawłaszczenia czy manipulacji osoby zaburzonej. Nie dotyczy to tylko relacji uczuciowych, ale też rodzicielskich.
 
Jedna z Pani bohaterek jest dość bezpośrednia i swobodna w wypowiedzi, czyli zupełnie odwrotnie niż to, do czego przyzwyczaiła nas szkoła i przeszłość, gdzie królowały romanse rodem z harlequina. A może kobiety od zawsze takie były, lecz dopiero ostatnie lata literatury pozwoliły im na taką indywidualność w wyrażaniu siebie?
 
W powieści przedstawiłam różne typy osobowości kobiet, są inne, wyjątkowe, tak jak każda z nas i nie ma na to wpływu szkoła czy książki, jakie czytamy. Pojawia się spokojna i wyciszona Julia, energiczna i szybka w działaniu Eryka, ale też rozsądna Aletta, tak by każda z Czytelniczek mogła utożsamić się jedną z nich.
 
Czy to właśnie o to chodzi, aby nie romantyzować zachowania postaci i aby pokazać wszystkie traumy, wady oraz codzienne problemy w relacjach, które przecież zdarzają się w życiu każdego z nas?
 
Historią trzech, a nawet więcej kobiet, staram się przekazać motywację do walczenia o nasze własne dobro, by nie zamykać oczu na coś co nas rani, krzywdzi, by nie odwracać głowy od tego, co nam nie służy. Zachęcam, by nie trwać w tym marazmie zniechęcenia, z przekonaniem, że nic dobrego już nas nie czeka. Może czekać spokój, dzień wolny od zmartwień, stabilność. Dla niektórych to spełnienie marzeń i myślę, że warto przynajmniej spróbować to osiągnąć.
 
Czyli kluczem do sukcesu powieści jest właśnie ta autentyczność emocji, przeżyć i postaci z ich wadami i zaletami?
 
To już oceni Czytelnik. Staram się tworzyć bohaterów z krwi i kości, z ich wadami i zaletami, takimi jak my. Nie ma ideałów, idealnych związków, relacji. W tym wszystkim musimy się odnaleźć i mam nadzieję, że Czytelnicy znajdą swoje odpowiedzi na trudne pytania w moich powieściach.
 
 
Jak właściwie wyglądała praca nad trylogią – czy tworzy Pani według schematu, z góry ustalonego konspektu, czy wsłuchuje się w głos swoich bohaterów?
 
Tworzę zarys fabuły, tematy, jakie chcę poruszyć, bohaterów, jakich chcę przedstawić. Oni sami lubią się wymknąć spod mojej kontroli, co jest najlepsze, bo mnie samą wtedy zaskakują. Pozostawiam, więc aspekt improwizacji samych bohaterów, co zazwyczaj jest wartością dla historii i tylko na tym zyskuje.
 
Pisze Pani książki z dużym prawdopodobieństwem zaistnienia danej sytuacji w życiu realnym. Czy takie też książki znajdują się w Pani bibliotece?
 
Bardzo dziękuję. Mam różnorodny zbór książek, obejmują tematykę lekką, ale nie brak tych poważniejszych i ciężkich. Stawiam na różnorodność, bo czytam to, co w danym momencie potrzebuję.
 
Jakie są Pani najbliższe plany wydawnicze?
 
Planuję historię o związkach i randkowaniu. Będzie nadmorski klimat, smak lata i oczywiście miłość.
 
Dziękuję bardzo za poświęcony mi czas i czekam na kolejne Pani książki.
 
Również bardzo dziękuję. Pozdrawiam serdecznie wszystkich Czytelników.
 
Rozmawiała
 

 
Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: [email protected].
 
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
 
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
 
 
Po więcej wywiadów zapraszam na portal Kulturalne Rozmowy. 
 
Zapraszam też do przeczytania recenzji książki pt. "Kobieta w burzy". 
 
Tagi:
#czytam
© 2007 - 2024 nakanapie.pl