Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "jakie po ii zanim czytanie", znaleziono 6

Musiałam sporo czytać, rozmawiać z ludźmi i często zmieniać poglądy, zanim odkryłam w co dokładnię wierzę.
Czytelnik może żyć życiem tysiąca ludzi, zanim umrze.(…)Człowiek, który nie czyta, ma tylko jedno życie.
Tymczasem nasze książki, nawet te wydrukowane na długo zanim się urodziliśmy, pozostały wiecznie młode. Odnotowały upływ rzeczywistego czasu, a że przypominały nam o wszystkich sytuacjach, w których były czytane i odczytywane ponownie, odbijały się w nich także poprzednie dziesięciolecia.
Wyobraź sobie taki scenariusz: przez całe życie myślisz, że panujesz nad sobą i nagle poznajesz kogoś, kto czyta z ciebie jak z otwartej księgi, zna twoje emocje, poznaje twoje sekrety i słabości. Dostaje się do twojego wnętrza, ale ty nie uważasz, że to coś złego. Pozwalasz mu na to, bo mu ufasz, jednocześnie stajesz się wrażliwszy, podatny na zranienie, ale to dobrze. Dzięki temu uczysz się samego siebie, wyznaczasz nowe granice. Tylko minie trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczaisz.
Ja czułam się swego czasu tak samo. Bardzo boję się bycia zranioną po raz kolejny, dlatego teraz, zanim zdecyduję się na poważny związek, najpierw zastanowię się kilka razy. Chociaż z drugiej strony, życie płata straszne figle, a jeśli dodatkowo włącza się do tego miłość, wtedy wszystko może się zdarzyć. Teraz wiem, czego szukam. Chcę iść do przodu i być szczęśliwa. Sama lub z kimś. Wolałabym z kimś. Ty też nie musisz mnie za nic przepraszać. Z wielką chęcią czytam Twoje listy. Jeśli chcesz zwierzyć mi się z czegokolwiek i uznasz, że Ci to pomoże, wtedy nawet nie powstrzymuj się, tylko pisz, o czym tylko zechcesz, a ja, jeśli tylko będę w stanie, postaram się Tobie pomóc. Dopiero zaczynam Cię poznawać, ale coś mi się zdaje, że ta, która Cię zostawiła, nie była Ciebie warta. Jeszcze wszystko przed Tobą. P.S. Koszmary miewam rzadko i Ciebie w nich nie spotkałam:)”– zakończyła humorystycznie.
„Ogień”. Fałszywy mit Z prof. Julianem Kwiekiem, historykiem AGH rozmawia Paweł Dybicz Przełożeni „Ognia” otrzymywali meldunki, informacje, że jego ludzie dopuszczają się rabunków i gwałtów. Wydany przez AK wyrok śmierci na niego, później złagodzony, jest jednak jakimś symptomem, że w AK wiedzieli, iż mają do czynienia z jednostką, która działa na jej szkodę. – I wypacza jej obraz wśród miejscowych. To niewątpliwie miało miejsce, ale ja, mimo wszystko, łączyłbym osobowość „Ognia” z góralskością. Nawet dziś, jak się patrzy na górali, to widać taką postawę: ja tutaj wszystko mogę. Tego typu czyny „Ognia” i „ogniowców”, jak rabunki, napady, w środowisku, w którym się obracali, wtedy nie były niczym niezwykłym. W tamtych, wojennych i tużpowojennych latach Józef Kuraś w oczach wielu Podhalan uchodził za przywódcę szajki złodziejskiej. To wychodzi z zapisków Tadeusza Byrdaka (Świadkowie mówią: „Ogień” był bandytą – czytaj s.109), ja do nich podchodzę ostrożnie, ale ich nie neguję. Wiele z nich wymaga weryfikacji, w końcu jest to subiektywne spojrzenie. O wyprawach na słowacki Spisz i nie tylko wiemy dużo. I nie były to wyprawy turystyczne, tylko rabunkowe. Bardziej widziałbym „Ognia” jako regionalnego watażkę o dużych ambicjach i skomplikowanym charakterze. „Ogień”, kiedy opuścił AK, a właściwie zdezerterował, znalazł się w Batalionach Chłopskich. Był jakoś ideowo związany z ludowcami? Przecież to, co robił, było wbrew ludowcom, wbrew PSL Stanisława Mikołajczyka, który od czerwca 1945 r. był wicepremierem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. – Trudno w tym przejściu do BCh doszukiwać się jakichś względów ideowych. W tym nie było żadnej ideologii, zrozumienia różnic programowych. Na postać „Ognia” patrzyłbym w kategoriach psychologicznych, a nie ideologicznych. On był prostym człowiekiem, nie miał należytego wykształcenia. Wątpię więc, by wiedział, czym się różni AK od BCh. To była partyzantka i to partyzantka. Jedni i drudzy często mówili: nie chcemy mieć nic wspólnego z komunistami i Żydami, ale to takie ludowe podejście, bardzo płytkie rozumienie świata. Poza tym nie ma żadnych dowodów, że Kuraś coś napisał, współtworzył odezwę, która by wyrażała jakąś jego myśl, oczywiście poza ogólnymi epitetami. Tym, co mogło go popychać do działania, było coś, co nazwę ideologią władzy. I ona była chyba też głównym powodem chęci zostania szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu. Poza tym proszę pamiętać, że po wojnie sporo ludowców poszło do milicji. Większość szeregowych milicjantów to była młodzież chłopska. Nie żydowska. „Ogniowcy”, jak i wszyscy „żołnierze wyklęci”, tłumacząc się z dokonanych mordów, mówili, że ograniczali się do likwidacji kolaborantów i donosicieli. Tymczasem wśród około 450 cywilów zabitych przez ludzi Kurasia wiele było kobiet i dzieci. – Kiedy analizuje się działalność poszczególnych ugrupowań podziemia antykomunistycznego, to na ogół dochodzi się do wniosku, że wśród ich ofiar wysoki odsetek stanowią kobiety i dzieci. Potwierdzają to badania z terenów województw kieleckiego czy łódzkiego, gdzie nie było konfliktu etnicznego, nie było ludności ukraińskiej. Na Podhalu, na obszarze działania „Ognia”, też notujemy dużą liczbę zamordowanych kobiet i dzieci. Ofiary ludzi „Ognia” badałem tylko pod kątem narodowościowym, ale mogę z całą odpowiedzialnością potwierdzić, że wśród zabitych Żydów wiele było kobiet i dzieci. Przypomnę choćby mord pod Krościenkiem. Podobnie pod Czerwonym choć, jak wspomniałem, nie ma pewności, że dokonali tego „ogniowcy”. Czy dziecko mogło być kolaborantem? Czym tłumaczyć zabójstwa dzieci? – Nie tylko na Podhalu, ale wszędzie ci, którzy przychodzili wykonywać wyrok śmierci, często rozstrzeliwali całą rodzinę. Były takie przypadki w odniesieniu do Żydów czy Ukraińców. I na ogół wystarczyło posądzenie na przykład jakiegoś Polaka czy Żyda o współpracę z władzą, a Ukraińca z UPA. Zabijano, by nie było świadków mordu? – O to chyba najczęściej chodziło. Dziś, by wymowę mordowania świadków zbrodni jakoś osłabić, wytłumaczyć, już nie mówię usprawiedliwić, ich sprawcy najczęściej mówią o likwidowaniu kolaborantów. Do tych tłumaczeń nie bardzo jestem przekonany, choć wiem, że trudno je zweryfikować, a dziś w zasadzie nie ma takiej możliwości. W jednej publikacji znalazłem zdanie: im bliżej siedliska rodzinnego „Ognia”, tym opinia o nim jest gorsza. – Wspominałem już, że Podhale jest podzielone. Potwierdzeniem tej przytoczonej przez pana opinii jest sprawa pomnika „Ognia” i „ogniowców”. Stoi w Zakopanem, a przecież „Ogień” to Ostrowsko, tuż koło Nowego Targu. Kiedy zrodziła się idea postawienia pomnika Kurasiowi w Nowym Targu, to tamtejsi radni powiedzieli jego inicjatorom: w życiu nie zgodzimy się na pomnik „Ognia”. Ci ludzie nie mówiliby tak, gdyby nie wiedzieli, jaka jest o nim opinia na ich terenie. Ta odmowa to dowód, że mieszkańcy z rodzinnych stron „Ognia” mają wiele wątpliwości co do jego poczynań, szczególnie powojennych. Ci ludzie pamiętają albo słyszeli na przykład o kobiecie, którą powieszono na słupie czy drzewie. Słusznie rozumują, że nawet gdyby ona była czemuś winna, współpracowała z UB, donosiła, wydawała „ogniowców”, to nie był to powód, by tak ją uśmiercać. W czasach wojny taką osobę AK by zastrzeliła, jakoś „po ludzku”. Ale wieszać? Ta brutalizacja i sposoby eliminowania, karania ludzi przez „żołnierzy wyklętych” musiały budzić niechęć, rodzić myśl, że to nie uchodzi. – Musiały wręcz rodzić głęboki sprzeciw. Przywołany przeze mnie przypadek kobiety to jeden z wielu, były bardziej drastyczne sposoby uśmiercania. Na przykład zatrzymanemu Żydowi, który był w PPR albo go o to posądzano, jeden z dowódców „wyklętych” kazał odciąć głowę. I jego podwładni to zrobili. Takie uśmiercanie daleko odbiegało od szacunku do zwłok. Mogę zrozumieć zabicie kogoś, ale bezczeszczenie zwłok jest już niepojęte. Było odrzuceniem polskiej kultury śmierci? – Tak. Znane są przypadki, że zanim kogoś rozstrzelano, bito go najpierw, łamano mu ręce czy nogi. Bestialskie znęcanie się nad przeciwnikiem nie budziło uznania. I dziś jest podobnie. Takie postępowanie „wyklętych” też wpływa na to, że wielu Polaków nie godzi się na uznawanie ich za bohaterów. Oczywiście nie wszyscy z nich tak postępowali. Znam przypadek, że oddział partyzantki antykomunistycznej napadł na pociąg, wyciągnął z niego Żyda i woził furmanką po okolicy. Kiedy ten Żyd zapytał, gdzie go wiozą, to usłyszał, że na piwo do Abrahama. Po pewnym czasie wypuszczono go, ale zdarzały się przypadki, że wyrzucano ludzi, głównie Żydów, z pociągu w biegu. Zarzut zabijania niewinnych kobiet i dzieci, Polaków, Żydów, Słowaków dyskwalifikuje „Ognia” jako bohatera. – Nie w oczach wszystkich. Czym tłumaczyć to jednostronne zaangażowanie historyków spod znaku IPN w gloryfikowanie „wyklętych”? – Z perspektywy zawodu historyka powiem tak: im dalej jest on od ośrodków decyzyjnych, tym lepiej dla niego i nauki historycznej. Nie ma nic gorszego jak wciągnąć się w politykę, zwłaszcza bieżącą. Takiej czy innej ekipy politycznej. To zawsze grozi tym, że wcześniej czy później, zwykle wcześniej, zboczy się z naukowej drogi, zapomni o jej wymogach i regułach oraz o zasadach, które historyka powinny obowiązywać. I w ogólnym rozrachunku zamiast szacunku przynosi wstyd. O podziemiu antykomunistycznym trzeba pisać, ale zgodnie z wymogami metodologicznymi i warsztatowymi i nie uciekać od trudnych tematów. Nie należy przeszłości malować w barwach biało-czarnych.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl