Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "leena diiane", znaleziono 22

Ból bywa tak wielki, że człowiek zrobi wszystko, żeby się go pozbyć. Nawet jeśli musi kogoś przy tym skrzywdzić...
Ból bywa tak wielki, że człowiek zrobi wszystko, żeby się go pozbyć. Nawet jeśli musi kogoś przy tym skrzywdzić.
Ból bywa tak wielki, że człowiek zrobi wszystko, żeby się go pozbyć. Nawet jeśli musi kogoś przy tym skrzywdzić.
Tak po prostu bywa w życiu, że poznajesz kogoś i od razu wiesz, że nie przypadniecie sobie do gustu.
Za­da­wa­nie pytań bywa nie­bez­piecz­ne. Cza­sem można spo­tkać kogoś, kto dla od­mia­ny nie kła­mie.
Za­da­wa­nie pytań bywa nie­bez­piecz­ne. Cza­sem można spo­tkać kogoś, kto dla od­mia­ny nie kła­mie.
Za­da­wa­nie pytań bywa nie­bez­piecz­ne. Cza­sem można spo­tkać kogoś, kto dla od­mia­ny nie kła­mie.
Pierwsze wrażenie jest ważne. Twoje pierwsze wrażenie, gdy kogoś spotykasz, bywa najczęściej najsłuszniejsze.
ZWYKLE BYWA TAK,ŻE ALBO TY WCHŁONIESZ CUDZY SPOSÓB POSTRZEGANIA ŚWIATA,
ALBO ZARAZISZ KOGOŚ SWOIM PATRZENIEM NA ŚWIAT.
Czasem bywa ciężko.
Można ogromnie troszczyć się o kogoś, wiele mu ofiarować...
Nauczyłam się jednak, że miłość niekiedy nie wystarcza.
Prawdziwa miłość bywa tylko wtedy, gdy masz kogoś, z kim możesz przegadać całą noc, aż do białego rana.
Musiałem brać pod uwagę to, że gliny będą starały się wprowadzić kogoś do mojego otoczenia. Wszystko sprawdzałem. Tego nauczyłem się od Felixa ­ nikomu nie ufać.
Czasami sypiasz z kimś miesiącami, a i tak nie masz pewności, czy coś was łączy. Ale bywa, że kogoś weźmie się za rękę i już wiadomo
Ludzie bywają tacy okrutni, nie próbują zrozumieć jeden drugiego. Łatwiej kogoś oceniać, krytykować, choć samemu ma się brud za paznokciami. Musi dopaść kogoś nieszczęście, by coś zrozumieli lub wybaczyli drugiemu. Ale i to nie zawsze. Nawet nie wiesz, ile krzywdy może wyrządzić taka krytyka.
Kiedy ktoś bardzo chce ufać komuś innemu, to prędzej sam w siebie zwątpi niż w kogoś, kogo na przykład kocha. Czasem bywa tak, że to winny wmawia komuś niepoczytalność, żeby oddalić os siebie podejrzenie.
W chmurach czy mgle dźwięk rozchodzi się w najprzedziwniejszy sposób. Ktoś, kto zdaje się być niemal na wyciągnięcie ręki, może znajdować się sto metrów dalej. I odwrotnie: bywają sytuacje, że nie słychać kogoś, kto stoi w odległości pięciu kroków.
Nieszczególnie lubił Dorothy Horatio. W gruncie rzeczy wogóle jej nie lubił. Dzisiaj jednak, gdy zobaczył jej męża i dorosłą córkę, gdy ujrzał jak szlochają i się obejmują, zdał sobie sprawę z zaskakującej prawdy: że nawet takie Panie Horatio bywają przez kogoś kochane
Jest miłość i jest kochanie. Możesz kochać kogoś ponad wszystko, ale nie muszą to być uczucia romantyczne. A te z kolei bywają niezrozumiałe, niekiedy wręcz szalone, i nic na to nie możemy poradzić. Jeśli o taką relację pytasz, to będziesz wiedzieć. Kiedy już cię dopadnie, szybko nie odpuści. Ale uważaj na to, kogo pokochasz, bo możesz miłość przemienić w coś niebezpiecznego.
U ludzi patrzących na kogoś z góry szczególnie ciekawe są oczy. Niekiedy widać w nich strach przed sprzeciwem lub czujność, innym razem świecą wojowniczym blaskiem, jakby mówiły: »masz inne zdanie, to wal śmiało, nie boję się«; kiedy ktoś gardzi nieświadomie, jego oczy otacza płyn, w którym widać ekstatyczną rozkosz zmieszaną z poczuciem wyższości - bywa nawet, że gałki oczne pokrywają się błyszczącą warstwą.
Dla mnie wyznacznikiem pewnego pułapu, jakości czy klasy sztuki jest moment, w którym czytając, oglądając czy słuchając czegoś, mam dojmujące i jaskrawe uczucie, że ktoś sformułował coś, co przeżyłem albo o czym pomyślałem. Sformułował dokładnie tak samo, tylko przy pomocy lepszego zdania, piękniejszego układu plastycznego abo lepszej kompozycji dźwięków, niż ja sobie kiedykolwiek mogłem wyobrazić. Bywa, że na chwileczkę dał mi poczucie piękna czy szczęścia. Jeżeli to znajduję w literaturze, to jest do dla mnie wielka literatura, jeżeli w kinie, to jest to dla mnie wielkie kino. Kiedy czytasz wielką literaturę, to na którejś stronie znajdujesz zdanie, które – wydaje Ci się – kiedyś sama powiedziałaś albo usłyszałaś. To jest opis albo obraz, który Ciebie głęboko dotyczy, głęboko dotyka i jest Twoim obrazem. Na tym polega wielka literatura. Co chwila odnajdujesz siebie albo kogoś zupełnie innego wprawdzie, ale myślącego tak jak Ty, widzącego to, co Ty kiedyś zobaczyłaś. Na tym polega wielka literatura, na tym samym wielkie kino. Na chwileczkę znajdujesz tam siebie.
Wartości perfekcyjne są czymś w a ż n i e j s z y m niż wartości utylitarne. "Ważniejszym" na dwa przynajmniej sposoby . A więc przede wszystkim: wartości perfekcyjne nie są na mocy samej definicji "względne" w tym sensie, w jakim względne są wartości utylitarne. Czy są względne w owym drugim znaczeniu, o którym przy tamtych była już wzmianka – tzn. Że rzecz może być wartościowa, szacowna, doskonała, szlachetna tylko w czyimś przekonaniu albo odczuciu i może, b e z m o ż l i w o ś c i r o z s ą d z e n i a s p o r u, nią nie być w przekonaniu lub odczuciu kogoś innego – to już jest problem. Autor tych uwag, w oparciu o nie całkiem chyba zdawkowe argumenty cudze i własne, myśli, że nie są. Ta ich podwójna bezwzględność stanowiłaby pewną pierwszą przewagę. Druga zaprowadzi nas dalej, polega zaś na tym, że między wartością perfekcyjną a tym czymś dla postępowania ludzkiego najbardziej miarodajnym de iure, co nazywamy "powinnością" lub "obowiązkiem", zachodzi stosunek, który wyraźnie n i e zachodzi między tym ostatnim pojęciem a pojęciem wartości utylitarnej. Nigdy wartość polegająca na zaspokojeniu potrzeb lub pragnień sama z siebie nie uzasadni żadnej powinności: potrzeby bowiem i pragnienia bywają sprzeczne, i gdybyśmy przyjęli, że jedno powinno być zaspokojone, to drugie, sprzecznie z nim, powinno nim nie być; czyli że nie można powiedzieć: "potrzebne, w i ę c być powinno". Sądy o wartości perfekcyjnej natomiast służą za zupełnie wystarczające uzasadnienie dla sądów stwierdzających, że "powinno być tak a tak", że "tak trzeba". Dana wartość perfekcyjna, czy da się, czy nie da urzeczywistnić, w zasadzie p o w i n n a być urzeczywistniona. Na razie i sama w sobie jest to powinność jakby tylko teoretyczna; jeżeli natomiast znajdzie się sprawca świadomy, zdolny ją urzeczywistnić faktycznie, to dla tego sprawcy (przy uwzględnieniu różnorodnych, komplikujących sprawę, realnych czynników sytuacyjnych) powstaje konkretny, w czasie i miejscu, o b o w i ą z e k, by powinny stan rzeczy urzeczywistnić faktycznie. Tak więc – jeśli pominąć owe tu tylko mimochodem wspomniane, praktycznie oczywiście doniosłe, czynniki sytuacyjne – postępowanie ludzkie (de iure oczywiście) podlega w całości normom wynikającym stąd, że wartości perfekcyjne są, i że o b o w i ą z u j ą. I na tym też polega g ł ó w n a przewaga wartości perfekcyjnej nad elektywną; w razie konfliktu to nie są partnerzy na równych prawach; perfekcyjne przeważają de iure. Toteż kto sobie pojęcie wartości perfekcyjnej czy to wytworzył, czy to je zaakceptował, będzie ją uważał za niewspółmiernie "wyższą", "donioślejszą" od elenktywnej. Skłonny będzie nawet do zastrzegania dla niej wyłącznie zaszczytnego miana "wartości". s. 17-19
Prezydent na uchodźstwie, czyli coś z niczego W Polsce symbole pożerają rzeczywistość, miałem na uwadze między innymi takich „prezydentów na uchodźstwie” jak nieboszczyk Ryszard Kaczorowski, stawianych w hierarchii bytów politycznych wyżej od prezydentów całkiem realnych, ale z innej partii. Naród, który daje sobie wmówić takie myślenie, będzie oszukiwany także w innych, stokroć ważniejszych sprawach. Dam jeszcze jeden przykład, jak symboliczne myślenie zniekształca rzeczywistość i do jakich dziwacznych skutków prowadzi. Po dymisji gen. Sosnkowskiego rząd londyński rozważał, kogo mianować na stanowisko naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wybór padł na Tadeusza Bora-Komorowskiego, bo najbardziej heroiczny. Okoliczność, że siedział on wówczas w obozie jenieckim, w oczach polskich władz na uchodźstwie nie miała znaczenia. Zamiast realnego wodza ustanowiono sobie symbolicznego, starając się nie uwypuklać za bardzo różnicy. Zdarzało się w historii, że naczelni wodzowie dostawali się do niewoli, ale żeby mianować wodzem kogoś, kto już w niewoli się znajduje, to polski patent. Warto jeszcze dodać, że zanim Bór-Komorowski został tym wodzem, rozważano, czy nie postawić go przed sądem wojennym za powstanie warszawskie. Zmyślenia i prawdy Żeby obchody 150. rocznicy powstania styczniowego w pełni się udały, trzeba by dowieść, że w PRL były zakazane. Trudno tego dowieść. Gdyby dziś, tak jak w czasach Gomułki, chciano wydać 25 tomów dokumentów o tym powstaniu, minister Rostowski podniósłby lament, że budżet się nie domknie i dług publiczny niebezpiecznie wzrośnie. Nie było postanowione przed branką. Jeżeli była ona zarządzeniem niegodziwym, to trzeba pamiętać, o czym przypomina Piłsudski, że powstańcy obok innych aktów przemocy wobec rodaków stosowali też swoją brankę. Przemocą, biciem zmuszali – bywało – wiejskich chłopaków do wstępowania do oddziałów powstańczych. Po jakimś czasie dziwowali się, jacy z nich się zrobili dzielni powstańcy. Gwałt nie lepszy od poboru zarządzonego przez władzę. Historia terroru powstańczego wobec Polaków jest do napisania. Proces beatyfikacyjny Romualda Traugutta potknął się o wyroki śmierci, jakie dyktator podpisywał. Domniemanych zdrajców, to znaczy aktywnych przeciwników powstania, ścigano aż w Galicji. Pamiętnikarz Ludwik Jabłonowski, szwagier Aleksandra Fredry, obok innych przykładów aktów terroru powstańczych konspiratorów w rozdziale „Sztyletniki, nożowniki, żandarmy, prostym słowem: hycle narodowe” wspomina taki przypadek: „W moim sąsiedztwie mieszkał jakiś potulny uciekinier. Bóg wie, za co skazano go na śmierć. (To znaczy, Rząd Narodowy skazał). Dwóch panów (…) zajeżdża tam pewnego dnia, po wesołym obiedzie zapraszają na przechadzkę i zaprowadzonemu w kukurydzę rozpłatawszy brzuch nożem, umieszczają w nim dekret skazujący na śmierć i zostawiają na polu konającego w niewymownych mękach”. Oto rzeczywistość nieprzedstawiona powstania styczniowego. Co odsłania upływ czasu „Antykomunizm” jest synonimem zastępującym trudniejszy w użyciu antypeerelizm. Dla III RP państwem najbardziej wrogim, nieustannie poddawanym rytuałom potępienia jest PRL. Jeśli cokolwiek chce się totalnie zdyskwalifikować, mówi się, że jest „jak w PRL”. Jeśli coś miało wartość nie do zakwestionowania, mówi się, że władza dopuściła to, aby się zalegitymizować. Państwowa machina propagandowa stara się oszkalować lub ośmieszyć wydarzenia cieszące się wielką popularnością, jak Wyścig Pokoju czy festiwale piosenek. Arcybiskup wrocławski Gołębiewski twierdził nawet, że wyświęcanie biskupów w czasie PRL było mniej ważne, „ale w Kościele już pojawiają się biskupi, którzy przyjmowali święcenia po upadku komuny” („Gazeta Wyborcza”, 11 stycznia 2007). Partia rządząca krajem przez 45 lat nie mogła zachować ideologicznej czystości. PZPR była partią lewicową ze względu na swoje pochodzenie i prawicową z konieczności wynikającej z praktyki sprawowania władzy i ponoszenia odpowiedzialności za państwo. SLD, który od tamtej partii się odżegnuje, ale od niej pochodzi, chcąc być wiernym swojej rzeczywistej tradycji i swoim wyborcom, nie może się wyrzec dziedzictwa politycznego realizmu. W przemianach, jakie zaszły po wojnie, powinien rozróżniać zdyskredytowaną utopię komunistyczną narzuconą siłą od rewolucji socjalnej, jaka się wówczas dokonała i która należy do historycznych zdobyczy stuletniego ruchu lewicowego i ludowego. Niestety, SLD milcząco i biernie przypatruje się, jak te zdobycze są przekreślane w propagandzie i realnej polityce. O tym, czy okres PRL był w realnym życiu gospodarczym sukcesem, czy stratą czasu, można dyskutować tylko z rocznikiem statystycznym w ręku. O innym wymiarze można wyrobić sobie zdanie w prostszy sposób. Czy patrząc na mapę, ktoś może pomyśleć, że granice, jakie mamy, mógł Polsce dać wróg? Z cudowności, o jakiej mówił Stefan Kisielewski, granice zachowały się do dziś. Ciekawe, czy na zawsze? W miarę upływu czasu coraz wyraźniej widać, że w tym bycie złożonym z wielu części i wymiarów, jakim była PRL, komunizm mniej znaczył, niż nam się do niedawna wydawało. „Precz z komuną” Maszerują narodowcy i krzyczą: „Precz z komuną”. Manifestuje KOD, transparenty głoszą: „Precz z komuną”. W Sejmie opozycja skanduje: „Precz z komuną”. Partia rządząca wygrała wybory, obiecując, że się rozprawi z komuną. Trudno wymagać od posła Piotrowicza, żeby na zasadzie wyjątku powstrzymał się od wznoszenia okrzyku „Precz z komuną”. To najlepsze, co może odpowiedzieć na zarzuty. Ta walka z komuną musi dawać niesamowitą rozkosz, skoro ćwierć wieku za mało, żeby ją przerwać. Przewidywałem to i zdaje mi się, że pisałem, iż „Solidarność” będzie walczyć z komuną tak długo, jak długo będzie istnieć nie komuna, ale „Solidarność”. Partie solidarnościowe najpierw środkami propagandowymi przesunęły wojsko polskie okresu 1944-1989 do obozu wrogiego. Niedługo trzeba było czekać na szykanowanie materialne żołnierzy zawodowych niektórych formacji – obrona granic, KBW, WOP. Obecnie rządząca frakcja obozu posolidarnościowego rozszerza szykany i głosi, że całe Wojsko Polskie (zwane ludowym, może słusznie) nie było państwu polskiemu potrzebne, wystarczyli żołnierze wyklęci. Dla rządu Kaczyńskiego-Macierewicza kategorie takie jak „Polak”, „polskie” bardzo mało znaczą. Co z tego, że generał jest Polakiem, skoro nie należał do KOR? Co z tego, że wojsko było polskie, skoro nie było antykomunistyczne. KBW walczyło z bandami UPA? Najlepszy dowód, że to była formacja zbrodnicza, skoro strzelała do UPA, naszego obecnego sojusznika. Jarosław Kaczyński oświadczył kiedyś, że Polsce trzeba nadać tożsamość antykomunistyczną. Proszę skupić uwagę na słowie „tożsamość”. W szkołach zreformowanych przez PiS na pytanie: kto ty jesteś? trzeba będzie odpowiadać: antykomunista mały.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl