Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "miescie pelne nich", znaleziono 10

Jestem pewien, że obyty czytelnik nie będzie pod wrażeniem widoków, które spotkały Jankiela w mieście.
Dziadek mawiał, że ludzie zazwyczaj oszukują się, wspominając własną przeszłość. Pewnie tak samo dzieje się z historiami powtarzanymi na mieście.
-Naprawdę nie wiem, czym mam ci zagrozić. Jesteś zawodowym zerem, nie masz kobiety, pieniędzy, w całym mieście pewnie nie ma już ani jednej osoby, która by cię szanowała. Mogę ci tylko zagrozić pobiciem, ale tak często zbierasz wpierdol, że pewnie nawet nie robi na tobie wrażenia, co?
Z pewnej siebie, przebojowej, mieszkającej w dużym mieście kobiety stawała się małą, nieporadną i zamkniętą w sobie Zuzą. Nienawidziła tego uczucia. Widziała jednak, że musi wreszcie stoczyć bitwę z demonami z przeszłości, które nadal często nawiedzały ją w snach...
odwracając się, wpadła wprost na Miecia, który niósł przed sobą ogromny wieniec.
Osłonił się nim jak tarczą i niepewnie spojrzał na całą trójkę. Sądząc po jego wzroku, najbardziej bał się Matyldy. Ksawery nawet to rozumiał. Czasami sam jej się bał.
Gdy nie bał się o nią.
W mieście Ankh-Morpork formalnie panuje tyrania, która nie zawsze jest tym samym, co monarchia. Nawet samo stanowisko tyrana zostało przedefiniowane - przez piastującego je obecnie lorda Vetinariego - jako jedyna forma demokracji, która działa. Każdy ma prawo głosu, chyba że zostanie go pozbawiony z powodu wieku albo niebycia lordem Vetinarim. A jednak system działał. Co irytowało pewną liczbę osób uważających, że jednak nie powinien.
Przychodzi pacjent i mówi: „Boję się Brukseli” ? Nie wprost, ale jak schodzi na temat: „Co słychać w pani/pana świecie ?” – to już jest gotów powiedzieć, że boi się imigrantów. Przyjaźnię się z Syryjczykiem, który od trzydziestu lat mieszka w Polsce. I on, przemiły, mądry człowiek, wykładowca na jednej z wyższych uczelni, mówił mi, że w pewnym mieście w Polsce w czasie spotkania z mieszkańcami odezwała starsza pani i powiedziała: „Przez takich jak pan musiałam zmienić zamek w drzwiach, bo wy mordujecie, gwałcicie, rabujecie!”. On ją zapytał: „Skąd pani to wie ?”, ona na to: „Ksiądz na kazaniu powiedział”. „A ilu mieszka w pani mieście Syryjczyków?” – zapytał ją, no i okazało się, że nie ma ani jednego. Z takimi lękami jednak rzadko ludzie trafiają do terapeuty. Raczej będą zwolennikami lub członkami partii, która najpierw wskazuje, że „jest się czego i kogo bać”, więc wzbudza lęk albo go wzmacnia, a potem mówi: „Przyłącz się do nas, my cię ochronimy”.
Dowodzący - znany mi z różnych zabezpieczeń w moim mieście inspektor, wzorowy oficer, typ z dużymi jajami. Gość, który się nie pierdoli w tańcu, mówi wprost i dobitnie, ma posłuch, wśród podwładnych również, a to się nie zdarza tak często. Typ oficera, który broni swoich policjantów, interesuje się robotą, żyje nią, bo to jego pasja i powołanie, widać na pierwszy rzut oka. Słuchać rozkazów takiego człowieka to sama przyjemność. Każe skoczyć w ogień, to się nawet ma co zastanawiać, trzeba skakać, bo kazał, bo to wzór, bo skoro tak sobie wymyślił, to pewnie jest w tym jaka głębsza myśl, nawet jeśli jej nie rozumiem.
Vetinari odwrócił się gwałtownie.
– Rada Kościołów, Świątyń, Świętych Gajów i Wielkich, Groźnie Wyglądających Głazów żąda... no, kilku rzeczy, z których pewne wymagają dzikich koni. Na początek jednak chcą, żebym pana zwolnił.
– Doprawdy, sir?
– Otrzymałem łącznie siedemnaście listów żądających pańskiej odznaki. Niektórzy chcieli, żeby dołączyć do niej pewne części pańskiego ciała. Dlaczego musi pan wszystkich irytować?
– Myślę, że to wrodzony talent, sir.
– Ale co pan właściwie chciał osiągnąć?
– No więc, sir, skoro pan pyta, to odkryliśmy, kto zamordował ojca Tubelceka i pana Hopkinsona, i kto podawał panu truciznę, sir. – Vimes przerwał na chwilę. – Dwa z trzech to niezły wynik, sir.
Vetinari znowu zajrzał do papierów.
– Właściciele zakładów, skrytobójcy, kapłani, rzeźnicy... wydaje się, że doprowadził pan do furii większość liczących się osób w tym mieście. – Westchnął. – Doprawdy, nie mam chyba wyboru. Od tego tygodnia podnoszę panu pensję.
Umarło w rzeczywistości, odżyło w słowach Rewizjonizm historyczny przybrał w Polsce formę dla mnie odrażającą, ponieważ niezwykle głupią. Zasadniczo jednak bronię rewizjonizmu. Niektórzy historycy kontestują dominujące poglądy na temat wojny światowej, nie mając racji, ale wysuwają zaskakujące (co zawsze cieszy) i odkrywcze argumenty. Ernest Nolte jest znakomitym przykładem. Rewizjonizm, jaki rozkrzewił się w Polsce, jest niesłychanie radykalny, ale do historii wojny niczego nowego nie wnosi, podobnie jak do poznania okresu powojennego. Gorzej – tłumi, płoszy, zaciemnia to, co było prawdziwe i dobrze uzasadnione. Polega on zasadniczo na przeniesieniu się w wyobraźni do lat wojennych i powojennych, by w sposób całkowicie bezkrytyczny przejąć znaczną część ówcześnie panujących poglądów i emocji. Jaki sens ma dzisiaj potępianie układów jałtańskich? Nie postanowiono tam przecież, że Polska ma wprowadzić ustrój komunistyczny. A gdyby nawet postanowiono – jakie to ma znaczenie obecnie? Pod pewnym bardzo ważnym względem Polska powojenna była i jest bękartem jałtańskim, jak mówią wrogowie PRL, których coraz więcej. Aktualność postanowień jałtańskich polega na tym, że naszą granicą wschodnią nadal pozostaje linia Curzona, a na zachodzie do Polski nadal należą terytoria odebrane Niemcom. Czy nie możecie z tym żyć, czy bardzo wam to przeszkadza? Pytam was, prawicowych i lewicowych krytyków Jałty. Czy nie dacie się namówić na takie widzenie rzeczy, że dzięki Jałcie Polska została przesunięta na Zachód, że swoją połową znalazła się w Europie centralnej, czego własnymi siłami nigdy by nie osiągnęła? Żaden kraj należący do zwycięskiej koalicji nie zyskał tyle namacalnych korzyści w wyniku pokonania Niemiec co Polska. Anglia poniosła wyłącznie straty. Gdzie są i na czym polegają zdobycze Rosji? Rozwiały się jak dym. Ostał im się jeno obwód kaliningradzki. Bądźmyż myślowo współcześni swojemu realnemu bytowi, nie uprawiajmy „polityki historycznej” szkodzącej tylko nam i nikomu więcej. Trudno przeboleć ofiary paktu Ribbentrop-Mołotow: wywózki na Sybir, wymordowanie oficerów i to wszystko, o czym dobrze pamiętamy. Te ofiary można porównać tylko z późniejszymi masakrami głównie polskich chłopów na Wołyniu i w Galicji Wschodniej; o tym jednak „polityka historyczna” każe milczeć, bo Ukraina nasz sojusznik strategiczny, a poza tym chłopi to nie to, co oficerowie. Jakie następstwa paktu istnieją do dziś, dla kogo są korzystne, dla kogo niekorzystne? Czy Rosja zachowała z tego jakieś korzyści, że tak bardzo ją za ten pakt zwalczamy? Czy nie łatwiej by jej się z Litwą i Ukrainą sąsiadowało, gdyby Wilno i Lwów należały do Polski? Ja nic nie twierdzę, ja tylko pytam. Plemię Herero Państwo, które wygrało wojnę i może narzucić pokonanemu swoją wolę, żąda odszkodowań za poniesione szkody. Większość polskiego Sejmu żąda odszkodowań wojennych od Niemiec. Kiedyż to Polska prowadziła wojnę z Niemcami? Sześćdziesiąt lat temu. Znany jest komu przypadek z historii świata, żeby zwycięzca żądał reparacji sześćdziesiąt lat po wojnie? Następne pytanie: czy Polska znajduje się w stosunku do Niemiec w takim położeniu, że może zmusić je do wypłacenia 600 miliardów dolarów, bo na tyle mniej więcej partyjna większość sejmowa ma ochotę? I wreszcie najkłopotliwsze dla tych partii pytanie: czy Polska znalazła się po wojnie w obozie zwycięzców, czy pokonanych? Gdy rosyjski prezydent oświadczył niedawno, że „razem zwyciężyliśmy”, po polskich partiach i mediach przeszedł dreszcz oburzenia. Dzieci w szkołach wszystkich stopni są uczone, że Polska wyszła z wojny pokonana i taki pogląd obowiązuje każdego, kto chce brać udział w życiu politycznym. I ten we własnym przekonaniu pokonany naród stara się zahipnotyzować silniejszych od siebie, żeby im wmówić powinność wypłacenia mu bajońskich odszkodowań sześćdziesiąt lat po wojnie. Nie należy – objaśniają swoje postępowanie bardziej umiarkowani politycy – brać naszej uchwały dosłownie. To jest tylko gra. Chodzi nam o to, aby tylko nastraszyć rząd niemiecki w tym celu, żeby wziął na siebie zaspokojenie prywatnych roszczeń niemieckich przesiedleńców. Relacje między Niemcami a Polską nie są jednak tego rodzaju, żeby oni mieli się nas bać. Każdy naród interpretuje historię odpowiednio do swoich interesów, a mądry naród swój interes widzi w tym, co poprawia jego położenie w międzynarodowych stosunkach sił. Polski rewizjonizm historyczny, wyrzucający nas propagandowo z koalicji zwycięzców 1945 roku jest sprzeczny z naszymi interesami. Jest zlepkiem poglądów niewiarygodnie głupich. Nie mają racji ci, którzy polegają na pisanym prawie międzynarodowym. Realne stosunki sił też nie o wszystkim rozstrzygają. Istnieje jeszcze system znaczeń, który interpretuje prawo i wpływa w pewnym stopniu na działanie sił. Polacy do systemu znaczeń wnoszą obraz samych siebie jako narodu wiecznie pokrzywdzonego, który żąda od Wschodu i Zachodu przede wszystkim przeprosin, od Niemców zaś odszkodowań, bo wiadomo, że Niemcy są od tego, aby wszystkim, którzy się zgłoszą, płacić odszkodowania. Trzeba przypomnieć coś elementarnego. Toczyła się wielka wojna Ameryki, Anglii i Związku Radzieckiego z hitlerowskimi Niemcami. Tą wojną interesował się cały świat, bo ona miała znaczenie dla całego świata. Należeliśmy do koalicji zwycięskiej i zostaliśmy wynagrodzeni terytorialnie tak sowicie, jak to się rzadko zdarza małym uczestnikom koalicji wielkich. Negowanie tego faktu jest po prostu kłamstwem, które nas osłabia w stosunkach międzynarodowych, jeżeli jeszcze nie w tej chwili,to osłabi w niedalekiej przyszłości. Uniwersytet Hip-Hopu W Biłgoraju, mieście sławnym kiedyś z wyrobu sit i przetaków, a później ze swego powiatowego sekretarza partii, Dechnika, który zastał je drewnianym, a zostawił przemysłowym, można dziś studiować na sześciu kierunkach uniwersyteckich. Tylko europeistyka będzie miała manko w kasie, ponieważ nie dopisali kandydaci zdolni zdać egzamin wstępny. Studia europeistyczne (nieważne: w Krakowie czy w Biłgoraju) tym się charakteryzują, że po ich ukończeniu wie się tyle co z gazet, nie bardzo więc pojmuję, jak można nie zdać egzaminu wstępnego. Kandydaci na europeistykę, jeżeli nie przeszli już jakichś solidnych czy choćby zwyczajnych studiów, wydają mi się dziećmi opuszczonymi, z rodzin kompletnie rozbitych, tak że nikt nie udzielił im najpotrzebniejszych wiadomości o tym, czym są wyższe studia. A raczej czym powinny być. Fiasko biłgorajskiej europeistyki ma przyczynę nie w tym, że w Biłgoraju nie można nauczyć tego nic, które za duże pieniądze sprzedają „europejskie” uczelnie w miastach stołecznych. Chodzi o to, że w mieście powiatowym mało wiarygodnie brzmiałaby obietnica, że dyplom tej akurat uczelni otwiera drogę do wysokopłatnych posad w Unii Europejskiej. W okresie zwalczania korupcji, a zwłaszcza płatnej protekcji może dziwić otwartość, z jaką jedna z ogłaszających się w prasie „europejskich” uczelni obiecuje unijną karierę w zamian za wykupienie indeksu (i zdobycie dyplomu) tej uczelni. Propozycja jest postawiona tak jednoznacznie, że zawiedzeni będą mogli wytoczyć uczelni sprawę cywilną, a i prokurator może mieć coś do powiedzenia, jeżeli przeczulenie na płatną protekcję utrzyma się przez kilka semestrów.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl