Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "mych dnia", znaleziono 18

Wszyscy jesteśmy skazani na śmierć, od dnia narodzin. Ale my przynajmniej możemy żyć aż do śmierci.
Długo wierzyłam, że to, co było między nami, było szczere. Każdego dnia wstawałam z myślą, że w końcu mam prawdziwych przyjaciół. A potem to wszystko okazało się kłamstwem.
My okazaliśmy się kłamstwem.
W życiu nic się nie dzieje bez przyczyny. Chodzi o to, by znaleźć zawsze tę dobrą stronę i nie narzekać. To my sami jesteśmy autorami puzzli, do których każdego dnia dokładamy jeden mały kawałek. Cały obrazek zobaczymy na końcu i nikt inny, tylko my sami ocenimy, czy spodoba się nam to, co zobaczymy.
Czy jeszcze kiedyś się spotkamy? Może, ale to raczej my pojedziemy za nimi, a nie oni wrócą. Jednak pewnego dnia spotkamy się znów w dobrze ogrzanym mieszkaniu, a potem będziemy już tylko wspominać i opowiadać sobie o naszym smutnym, dawno minionym wygnaniu. Być może jeszcze długo to potrwa, ale kiedyś tak będzie, a my wytrzymamy.
Człowiek zawsze ma jakiś wybór, nawet kiedy mu się wydaje, że go nie ma. Każdego dnia dokonuje wyboru. Każdy dzień to setki małych i większych wyborów, decyzji do podjęcia. Od wyboru sukienki na dzisiejszą kolację poczynając, a kończąc na tym czy nie czas na rozwód. Czy życie czasami za nas wybiera? Na pewno często tak, ale to my decydujemy jak przyjmiemy to życie. Nawet kiedy cierpimy, to my wybieramy, jak będziemy ten ból przeżywać. Można go przeżyć w spokoju, można wykrzyczeć wszystko z całych sił i można każdego dnia rozdrapywać rany.
Zawsze tak robicie. Odmawiacie mężczyznom, którzy was kochają, aby pewnego dnia wziąć sobie kogoś, kto na to nie zasługuje. - Zasługiwać? Co to ma z tym wspólnego? My, kobiety, nie oddajemy się nigdy dlatego, aby wynagradzać Bóg wie kogo za zasługi. Oddajemy się, bo czujemy potrzebę oddania się.”
Pewnego dnia mała dziewczynka zaczęła spisywać nasze dzieje (...). Nie wiadomo co było pierwsze, jej słowa czy my, ale każde zdanie dawało nam życie. (...) Wymyśliła dla naszej ziemi zwierzęta, słowami zbudowała domy, utkała z nich chmury i gwiazdy, które zawiesiła na niebie.
- Nie wybieramy, kiedy w życiu poczujemy ból. Przychodzi wtedy, kiedy przychodzi, a my staramy się pamiętać, że ból z czasem słabnie, chociaż w takiej chwili nie potrafimy sobie wyobrazić dnia, w którym nas opuści. Wszelkie nieszczęście mija. To światło przyciąga ludzkość, a nie ciemność.
Nie wybieramy, kiedy w życiu poczujemy ból. Przychodzi wtedy, kiedy przychodzi, a my staramy się pamiętać, że ból z czasem słabnie, chociaż w takiej chwili nie potrafimy sobie wyobrazić dnia, w którym nas opuści. Wszelkie nieszczęście mija. To światło przyciąga ludzkość, a nie ciemność.
(…) Wiesz myśli są ulotne, niestałe, zmieniają się z dnia na dzień, podobnie jak my sami. To nasze uczynki trwają wiecznie. I na tym polega cała różnica. Nie można cofnąć tego, co się powiedziało lub zrobiło, ale można dać szansę swoim myślom zaistnieć, a potem pozwolić im odejść. Przypuszczam, że myśli to duchy naszych uczynków. W pewien sposób nie są nawet realne ..
W Wieczności nie ma nic wesołego, my pracujemy. Badamy wszystkie szczegóły wszystkich epok od początku Wieczności, aż do dnia gdy Ziemia będzie pusta. Próbujemy zbadać wszystkie nieskończone możliwości. Wszystkie 'co by było gdyby' i wybrać 'co by było', które jest lepsze od istniejącego. Szukamy momentu w czasie, kiedy można dokonać małej zmiany, by spleść to co jest z tym co mogło by być, by otrzymać nowe 'jest', a wtedy szukamy nowego 'mogło by być' stale i stale...
Gdy przelać sen na papier, traci on wszystkie kolory. Atrament, którym piszemy, zdaje się rozwodniony czymś, co ma zbyt duży związek z rzeczywistością, a my odkrywamy, że jednak nie jesteśmy w stanie oddać tego niewiarygodnego wspomnienia. Zupełnie tak, jakby nasze wewnętrzne ja, wyzwolone z okowów dnia i obiektywizmu, lubowało się w uwięzionych emocjach, które zostają pospiesznie zduszone, jak tylko spróbujemy je przetłumaczyć.
Księżyc jest lojalnym towarzyszem.
Nigdy nie odchodzi. Zawsze jest na miejscu, przygląda się, oddany, widzi nas w naszych jasnych i ciemnych chwilach, nieustannie się zmienia, zupełnie jak my. Każdego dnia jest nową wersją siebie. Czasami słaby i wątły, innym razem silny i pełen światła. Księżyc rozumie, co to znaczy być człowiekiem.
Niepewny. Samotny. Poorany kraterami niedoskonałości.
Jest zawsze wielka różnica, na której prędzej czy później ludzie się poznać muszą, pomiędzy uczciwą p r a c ą a r o b o t ą intrygancką. My (...) jesteśmy ludzie p r a c y i dnia białego, tamci są r o b o t n i c y ciemności. Powodzi się im czasem w początkach i umieją odurzyć ludzi pozorami szlachetności, w końcu jednak spada z nich maska i komedia tragicznie się zamyka.
Ktoś musi dbać o… o wielkie prawdy. To, czego Vetinari zwykle nie robi, to nie szkodzi. Mieliśmy władców, którzy byli całkiem obłąkani i bardzo paskudni. I to całkiem niedawno. Może i Vetinari nie jest „szczególnie miły”, ale dziś rano jadłem śniadanie z kimś, kto byłby po stokroć gorszy, gdyby to on rządził miastem, a jest takich o wiele więcej. To, co się teraz dzieje, jest złe. Co do twoich nieszczęsnych wielbicieli ptaków, to jeśli nie będą się przejmować niczym więcej niż tym, co im ćwierka w klatkach, pewnego dnia zacznie tu rządzić ktoś, kto sprawi, że udławią się własnymi papużkami. Chcesz, żeby tak się stało? Bo jeżeli my się nie postaramy, oni dostaną tylko głupawe… historyjki o gadających psach i Elfach, które Pożarły Moją Świnkę Morską, więc nie rób mi tutaj wykładu o tym, co jest ważne, a co nie. Rozumiesz?
Każdy, kto pracuje w mediach i pewnego dnia siada przed mikrofonem, kamerą albo klawiaturą komputera, jest bezczelnym megalomanem z parciem na szkło. Kocha tę robotę i niczego innego poza tym nie umie. Albo umie niewiele. I wszyscy, którzy mówią inaczej, bezczelnie dorabiając ideologię do bycia na świeczniku, łżą. Jak psy. Oczywiście, bywają wzniosłe momenty, kiedy naprawdę myślimy, że jesteśmy jak Batman połączony z Wołodyjowskim, MacGyverem i Iron Manem, pomagający ludzkości, ekosystemowi, i że walczymy o pokój na świecie i przyjaźń między narodami oraz o to, aby ludzie sprzątali po swoich psach. (...) Guzik prawda. I tak chodzi o to, aby inni dali się nabrać, a my i tak wiemy i robimy swoje. Chwalimy się sobą jak najlepsi piarowcy i sprzedajemy siebie trochę jak dobry alfons swój najlepszy towar. Taka jest prawda, która wcale nie jest bolesna, bo bywa dość często bardzo miło. I do tego jeszcze narzucamy innym swoją wizję świata tak skutecznie, że zdarza się, że widzicie świat naszymi oczami.
– Musimy być grzeczni, Malcom – powiedziała do zwierzaka poważnie, patrząc mu w jedno
ślepię. – Ania i Connor pomagają mamusi. My nie mogliśmy z nią jechać do Nowego Jorku,
wiesz?
 Stojącą w drzwiach Ankę zastanowiło, na ile to dziecko rzeczywiście wierzyło, że pasiasty
pluszak rozumie, co do niego mówi. Lily wyglądała na przekonaną, że przyjaciel uważnie jej
słucha.
– Potraktujmy to jak zabawę. Będziemy udawać, że bawimy się w dom. Wyobraź sobie, że
jesteśmy w innym, nowym domku. Co ty na to?
3:1 dla „Solidarności”
W wyborach 1989 roku nie tylko władzę zdumiała niska frekwencja
Po Okrągłym Stole, przed wyborami parlamentarnymi w 1989 r., wydawało się, że rządząca koalicja – PZPR, ZSL, SD – może być pewna swego. Kompromis zawarty z opozycyjną „Solidarnością” akceptował realia ustrojowe i zakładał, że obie strony są skazane na siebie, wbrew wszelkim istniejącym różnicom, gdyż żadna nie jest w stanie samodzielnie osiągnąć założonych celów. Kontrakt przewidywał wybory niekonfrontacyjne – wprowadzono jednorazowe gwarancje zachowania przewagi rządzącemu obozowi (65% składu Sejmu) – lecz konkurencyjne (na 35% miejsc w Sejmie i wszystkie mandaty w Senacie). Bez wątpienia opozycja wybory wygrała. Ale dlaczego aż tylu się wstrzymało, nie wzięło udziału w głosowaniu? Publicznie roztrząsano, co oznacza ten rezultat. Czy rzeczywiście partia przegrała? Potem doszły jeszcze pytania o przyczyny licznych skreśleń wszystkich kandydatów, i koalicji, i opozycji. W partii przede wszystkim pytano: czyja to wina? W analizach przyczyn takiego zachowania elektoratu przytaczano różne argumenty, m.in. taktykę „drużyny Wałęsy”, agresywność kampanii wyborczej „Solidarności”, złamanie umowy o unikaniu konfrontacji, brak własnej ofensywności, rozbicie głosów z powodu dużej liczby kandydatów, słabość kampanii propagandowej, kryzys gospodarczy, a nawet rzekomo mylące wyniki sondaży (o czym dalej). Stosunkowo rzadko pojawiały się wypowiedzi wskazujące na związek między niepowodzeniami w reformowaniu systemu politycznego a porażką koalicji oraz na efekt rozliczenia z przeszłością, dążenia do zmian. Polacy nabrali przekonania, że PZPR, kolejne ekipy rządzące, mimo swoich wysiłków reformatorskich, nie są w stanie sprostać wyzwaniom nowych czasów. Dała o sobie znać wszechobecna potrzeba powiedzenia nie. Wolę zmian wyrażano już powszechnie. W wyborach miano przesądzić, kto owe zmiany przeprowadzi, jaka siła polityczna, jacy ludzie. Po pewnym czasie pogodzono się z faktem, że były to wybory rozliczeniowo-plebiscytowe, głosowano za zerwaniem ze starym porządkiem, za zmianą, czyli „przeciw”; w proteście organizowanym od nowa przez „Solidarność”. Głosowano za odsunięciem dotychczasowej nomenklatury od rządzenia, a nie za wyborem jakiegoś konkretnego programu, bo takiego Komitet Obywatelski nie miał. (Przecież późniejszy program Balcerowicza nie zyskałby poparcia). Również nie wybierano rozmyślnie konkretnych ludzi z opozycji, bo ich nie znano; chciano żeby było inaczej niż dotąd, chociaż nie za bardzo wiedziano jak inaczej. Opozycyjne obiecanki cacanki (chcemy… będziemy… popieramy… domagamy się…), same dobre rzeczy (wolność, reformy, suwerenność) brzmiały pociągająco, ale co znaczą naprawdę, miano się przekonać, jak zawsze, dopiero w praktyce. W owym czasie wydarzenia przyspieszyły, działo się tak wiele i szybko, że nie dostrzeżono istotnej zmiany, jaka zaszła w opinii społecznej. Władze od lat tkwiły w przekonaniu, że najważniejsze po stanie wojennym to odzyskać zaufanie społeczne i na tym skupiały główny wysiłek. Cieszono się z rosnącego poparcia, że coraz mniej jest kwestionujących dobre intencje władzy, czołowych polityków i instytucji. Pod koniec rządów Zbigniewa Messnera, w 1987 r., okazało się, że nie wystarczy już cieszyć się zaufaniem, a nawet sympatią. Rządy z lat 80. darzono mniejszym lub większym zaufaniem, miały wiele zalet, dobrych intencji – tego im nie odmawiano, a w każdym razie nie kwestionowano w takim stopniu jak zdolności do wprowadzenia oczekiwanych zmian. („Chcą może i dobrze, ale nie są w stanie, nie dają nadziei, nie ma gwarancji, że błędów nie powtórzą i skończy się jak zawsze”). Zarzucano władzom oportunizm, brak zdecydowania, nieskuteczność działania, brak wymiernych rezultatów. Nawet doceniano szczytne zamiary i pracowicie sporządzane dokumenty, ale krytykowano ich zbyt ostrożną, aż ślamazarną realizację. Od 1986 r. koalicja rządząca stale traciła na wiarygodności, a w konsekwencji zaczęło maleć jej poparcie społeczne. Wypominano jej niespełnione obietnice, nasilił się sceptycyzm, oczekiwania społeczne przeniosły się ze sfery zamierzeń do sfery gwarancji. Polityczne poparcie dotychczasowych reformatorów na zasadzie zaufania już nie wystarczało, a wiarygodność z trudem pozyskiwaną już utracono. Ludzie chcieli gwarancji, mogli poprzeć tylko polityków wiarygodnych. Tej istotnej zmiany nie udało się w porę rozszyfrować i uwzględnić w praktyce politycznej. W rezultacie tzw. operacji cenowo-dochodowej władza po raz kolejny zawiodła, doprowadziła do spiętrzenia trudności rynkowych i krachu gospodarczego. Reforma gospodarcza nie dawała już nadziei. Także rząd Mieczysława Rakowskiego i sam premier, chociaż zyskał bardzo wysokie notowania i przyspieszył zmiany, nie przełamał tego symptomatycznego zwrotu opinii społecznej, nie było już na to czasu. Poparcie dla drużyny Lecha podwajało się co dwa tygodnie, w każdym kolejnym sondażu. Jednak spora część elektoratu do końca bała się „Solidarności” i nie dała jej wiary. Jednym odmówiono poparcia z uwagi na przeszłość, drugim – w obawie o przyszłość. Posłanka Anna Urbanowicz, charakteryzując swoje 42 spotkania z wyborcami (woj. skierniewickie), m.in. zauważyła: „Niewiara, że można coś zmienić. Obawa, że my będziemy po wyborze tacy sami jak dotychczasowi posłowie, ponieważ znajdziemy się w kręgach władzy” („Znak”, lipiec 1989 r.). Kierownictwo „Solidarności” trafnie odczytywało nastroje, wiem, że uważnie analizowano komunikaty CBOS i odpowiednio uwzględniano w swojej kampanii wyborczej. Społeczeństwo postanowiło dać szansę tym, którzy jej dotąd nie mieli, wyborcy głosowali na nadzieję. Bardzo skutecznie namawiała do tego „Solidarność”: „Wybierz nadzieję”, głosiło jedno z haseł wyborczych na ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Odrębnym tematem w rozpatrywaniu powodów porażki, sprawą zdumiewającą była stosunkowo mała frekwencja wyborcza jak na tak emocjonującą batalię o tak wysoką stawkę. Fakt ten wszystkie ugrupowania starały się wykorzystać przede wszystkim na własną korzyść. W powyborczych partyjnych ocenach, w oficjalnych dokumentach, na specjalnie temu poświęconym plenum KC PZPR zgodzono się, że w tych okolicznościach nie sposób było wygrać z „Solidarnością”. Skumulowanie negatywnych zjawisk gospodarczych – załamanie sytuacji rynkowej, inflacja, uciążliwości dnia codziennego i – po raz pierwszy w PRL – strajki chłopskie, w środowisku, które tradycyjnie dawało najwięcej głosów rządzącej koalicji. Ale dlaczego zawiodły kompromisowo przyjęte gwarancje zabezpieczające przed tak sromotną porażką? Czy odpowiedzialni za polityczne przygotowanie i organizację kampanii zapomnieli o optymistycznych zapewnieniach i nie tak dawno demonstrowanym poczuciu pewności siebie? Po pierwsze, optymizm co do szans kandydatów koalicji okazał się nieuzasadniony. Wydawało się, że osobom z nazwiskami, szanowanym za dorobek naukowy, zawodowy, cieszącym się powszechnym uznaniem łatwiej będzie przekonać do siebie wyborców niż mało znanym pretendentom spod znaku „Solidarności”. Zlekceważono możliwość wyborów plebiscytowych, głosowania na drużynę Wałęsy, w proteście przeciw dotychczasowym niepowodzeniom: nowe kontra stare (czyli ugrupowaniom odpowiedzialnym za przeszłość, mniejsza o nazwiska). Optymizm na wyrost wywarł negatywny, żeby nie powiedzieć fatalny wpływ na wiele konkretnych decyzji, a szczególnie na wybór wariantu ordynacji do Senatu (większościowej zamiast proporcjonalnej). Po drugie, skoro zdecydowano się na ordynację większościową, czyli sytuację, w której zwycięzca bierze wszystko, a reszta głosów przepada, nie wolno było dopuścić do rozproszenia kampanii na wielu kandydatów, należało maksymalnie skupić się właśnie na nazwiskach osób o największych szansach (co zrobiono w ostatnim tygodniu, niestety już za późno; w niektórych okręgach do końca nie udało się osiągnąć jednomyślności co do osób, które mają być popularyzowane). Po trzecie, nazwiska osób umieszczonych na liście krajowej świadczyły o mylnej ocenie sytuacji. Zaszła istotna zmiana w nastrojach społecznych. Nie doceniono zagrożeń, jakie wystawienie tak skonstruowanej listy może powodować, i nie stworzono odpowiednich zabezpieczeń (więcej kandydatów na 35 mandatów, druga tura głosowania). W znacznej części nawet członkowie partii nie utożsamiali się z listą prominentów, bo mieli wątpliwości, nie rozumieli intencji kierownictwa, nie identyfikowali się z jego decyzjami, skreślali wręcz, odreagowując swoją złość. Jak to w rewolucyjnych zawirowaniach bywa, na pożarcie rzucono ekipę reformatorów, wycięto tych, którzy odważyli się demokratyzować system, wprowadzać pluralizm i reformy. Po czwarte, naiwnością okazały się rachuby, że wybory będą konkurencyjne, ale nie konfrontacyjne, a faktycznie stały się terenem ostrej walki politycznej. Opozycję traktowano w białych rękawiczkach, łagodzono spory i kontrowersje. Liczono na współdziałanie, koegzystencję koalicji z opozycją, przestrzeganie kompromisowych ustaleń i zasad kultury politycznej w związku z koniecznością wspólnego działania przez okres trudnych reform ustrojowych. „Uśpiono” partię, zabrakło przebojowości, determinacji. Na szalejącą demokrację w koalicji „Solidarność” odpowiedziała dyscypliną partyjną i bojową mobilizacją. Na pojednawcze gesty partyjnych – plakat z szeryfem idącym do pojedynku pod znakiem „Solidarności” (z filmu W samo południe z Garym Cooperem). Złudnie formułowano przewidywania co do zachowań Kościoła rzymskokatolickiego. Wydawało się, że przyjęcie przez Sejm korzystnych dlań ustaw i przyjazny dialog władz państwowych i kościelnych zapewnia neutralną postawę księży, powściągliwość duchowieństwa, tymczasem parafie niemalże powszechnie włączyły się do akcji wyborczej na rzecz kandydatów opozycji, tworząc im infrastrukturę organizacyjną.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl