Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "stanowa sobie", znaleziono 24

Nienawiść stanowa to druga natura zniewolonego człowieka.
W latach trzydziestych XX wieku Ameryka przeżywała fascynacje eugeniką, pseudonauką, która obiecywała wzmocnić rasę ludzką poprzez wyeliminowanie „niezdolnych” z puli genetycznej. Obok „słabych na umyśle”, obłąkanych oraz kryminalistów, do owej grupy zaliczały się kobiety, które uprawiały seks pozamałżeński (uważany za chorobę psychiczną), sieroty, niepełnosprawni, biedacy, bezdomni, epileptycy, onaniści, niewidomi i głusi, alkoholicy oraz dziewczęta o zbyt dużych genitaliach. Niektórzy eugenicy zalecali eutanazję i rzeczywiście, dokonywano jej bez rozgłosu w szpitalach psychiatrycznych, na dziesiątkach ludzi, przez tak zwane „śmiertelne w skutkach zaniedbanie” lub też jawne morderstwa. W jednym ze szpitali psychiatrycznych w Illinois nowych pacjentów pojono mlekiem krów zarażonych gruźlicą, w przekonaniu, że śmierć spotka tylko tych niepożądanych. Zmarło aż czterech na dziesięciu tych pacjentów. Bardziej popularnym narzędziem eugeniki była wymuszona sterylizacja, uskuteczniona na mnóstwie nieszczęśników, którzy wskutek pecha czy niewłaściwego zachowania wpadli w ręce rządów stanowych.
Przeto gdy organowymi akordami zagrały miriady piszczałek poranka, a świt zabłysł oślepiająco w purpurowych szybach wielkiej złotej kopuły Domu Stanowego na wzgórzu, Randolph Carter zerwał się z krzykiem z łóżka w swym pokoju w Bostonie. Ptaki śpiewały w ukrytych ogrodach, a woń rozpiętych na treliażach pnączy płynęła z altan, które wzniósł jego dziadek. Klasyczny kominek, rzeźbiony gzyms i przyozdobione groteskami ściany jaśniały pięknem i światłem, a z legowiska przy piecu podniósł się z ziewnięciem nadobny czarny kot zbudzony nagłym krzykiem i zerwaniem się pana. Hen zaś w nieskończonej dali, za Bramą Głębszego Uśpienia i zaczarowanym lasem, za krainami ogrodów, Morzem Cereneryjskim i półmrocznymi wyżynami Inganoku, pełzający chaos Nyarlathotep wkroczył nachmurzony do onyksowego zamku na szczycie nieznanego Kadath w zimnej pustaci i dręczył grubiańsko łagodnych bogów Ziemi, którym przerwał był znienacka wykwintne hulanki w cudownym mieście zachodzącego słońca.
Kiedy otworzył drzwi, pierwsze, co zobaczył, to błyszczący, stalowy nóż wbijający się w jego serce. Ten widok był również jego ostatnim.
Tutaj odwiedza mnie smuga. Odwiedza mnie rzeka, co pierś ma stalową, zawsze chciałem zamieszkać nad wodą.
Drzwi do serca mojej babci były zamknięte na stalowy rygiel - no bo w co można wierzyć, gdy twoją pierwszą miłość pożarł hipopotam?
Drzwi do serca mojej babci były zamknięte na stalowy rygiel - no bo w co można wierzyć, gdy twoją pierwszą miłość pożarł hipopotam?
Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Walcząc z torsjami, zaparłem się o podłogę i uchyliłem drzwi na stalowej konstrukcji nieco szerzej.
Niebo znowu wypełnią świsty,
Deszcz stalowy padać nie przestał
... Ciebie trzymam - w sercu i w listach
Tylko kochaj, kim bym się nie stał
Często mi się zdaje, że ludzie mają jakieś ukryte podobieństwo ze zwierzętami: osobniki wyróżniające się prześladują jednomyślnie, a bez porozumienia między sobą, jakimś odruchem stadowym.
Wydobyłem się z ciemnego, głębokiego dołu porytego szlamem na powierzchnię, gdzie może słońce nie zupełnie świeciło pełnym blaskiem ale przebijające się przez stalowe chmury promienie, dawały nadzieję.
Stalowe cielsko pociągu sunie na północ, komin lokomotywy raz za razem wypluwa w niebo obłok pary, za oknem rozciąga się nieprzebyty bezkres mazowieckich równin.
Za dużym, stalowym biurkiem siedziała kobieta w średnim wieku, o surowej twarzy i krótko ściętych włosach. Miała na sobie mundur, a pojedyncze szewrony na pagonach informowały o jej randze.
Byli kochankami, on robił skoki w bok, więc ona przewierciła jego zdradliwe serce długim na sześćdziesiąt centymetrów stalowym wiertłem. – Dobrze, to go nauczy. – Zaatakowała serce. Ja, ja bym mu przewierciła jaja. Samo sedno, nie sądzisz?
Skoncentrował się. Zebrał wszystkie wspomnienia i skierował je na wiotki kłębek brązowego sznurka, splątanego i postrzępionego, leżącego na stole. Wyobraził sobie, że jest tam zamiast niego łyżka do opon. Duża, czarna, metalowa. Ciężka. Stalowa.
Najpotężniejszy most, który dotychczas widział, łączył brzegi Dniepru - więcej nawet, niż łączył: spinał je niczym stalowa szekla, wbity głęboko w ziemię, nie dając dwóm częściom Ukrainy rozejść się w różne strony i jako tako utrzymując je razem.
Nikt nie był w stanie wpłynąć na losy Morvana, zwłaszcza tego z ostatniego okresu: sześćdziesięciosiedmiolatka o wadze ponad stu kilogramów, od czterech dekad oddającego się afrykańskim krętactwom i krwawej grze szpiegowskiej. Był jak stalowa lokomotywa ciągnąca czarne myśli i pędząca przez kongijskie piekło.
Za życia człowiek skąpany jest w nieczystości pragnień, a w oczach jego trwa zawiść.Oczami pożada, oczami zazdrości i nic nawet po śmierci nie jest w stanie zatrzymać pożądliwości, która płonie w tych szklistych tkankach wbitych w jego czaszkę niczym dwie stalowe kule wystrzelone z broni palnej.
Anglicy i Francuzi w Monachium, Włosi, partner Niemiec w pakcie stalowym, Polacy zajmujący Zaolzie, Rosjanie starający się zyskać na czasie - wszyscy oni myśleli, że zdołają kupić Hitlera albo wykorzystać go dla własnych celów. Nie powiodło im się to, tak samo jak nie powiodło się niemieckiej prawicy czy niemieckiej armii.
Jam jest robot hartowany,
zdalnie prądem sterowany,
nitowany z każdej strony,
wyklepany, uzwojony,
stańcie nit przy nicie,
a zaraz ujrzycie
czworgiem swych żeliwnych gałek,
jaki ze mnie zbrojny śmiałek,
jak lśni mój stalowy duch,
naprzeciw żeliwnych dwóch,
natężajcie cewki,
bo to nie przelewki,
a jeśli nie usłuchacie,
elektryczne życie dacie!
Tej nocy wiedźma rozpaliła za swą chatą wielkie ognisko. Płomienie zdawały się dotykać stalowo-granatowego nieba i samych gwiazd. (...) zaczęła dziwnie, rytmicznie tańczyć wokół ogniska, chwyciła Radomira za obydwie ręce i pociągnęła za sobą, by też tańczył, a kiedy chłopak wpadł w rytmiczny trans, kobieta zniknęła na chwilę w swej chacie i wróciła po chwili niosąc w rękach wielką, wilczą skórę, którą narzuciła na wątłe ramiona Radomira.
Zakonnica z uzi wskoczyła na parapet katedry Notre Dame niczym pingwin ninja. Kojot strzelił z biodra i zdmuchnął ją, zanim otworzyła ogień. Przekoziołkowała przez krawędź, odbiła się od gargulca i rozbryznęła się na chodniku. Zagrzmiał syntetyzowany chorial georgiański, kiedy jej dusza unosiła się do nieba ze stalowym liniałem w dłoni. Kojot ostrzelał witraż i zdjął biskupa wymachującego bazooka za dwa tysiące punktów pokuty [..]
-Ładny strzał-zauważył.
Kojot podniósł wzrok znad gry wideo,
-Czerwoni zabili mnie trzy razy.
-To sa kardynałowie. Musisz ich dwukrotnie trafić,żeby zabić. Zaczekaj, aż dojdziesz do poziomu Watykanu. Papież wysyła promienie winy.
– Uff, nareszcie trochę ochłody – zawołał Manfrod, po czym zeskoczył z konia i zaczął schodzić stromym brzegiem, aby choć przez chwilę zakosztować tej rozkoszy, jaką stanowi niewątpliwie przepłukanie gardła kilkoma łykami lodowatej wody po wyczerpującej jeździe wśród żaru i słonecznej spiekoty. Wierzcie mi, ochłodził się, i to tak, że owego cudownego orzeźwienia starczyło mu na najbliższe trzy dni. Oczywiście wielkim czarodziejem, który dokonał tego cudu, był nie kto inny jak Oraldo, na nim zawsze można polegać, czego dowiódł po raz kolejny. Zsiadłszy z konia, podążył za Manfrodem, co naturalnie musiało się źle skończyć. Szlachetna flandryjska stal, w jaką zakuty był Oraldo, nie przepadała widocznie za śliskim, skalistym gruntem, gdyż rycerz stracił równowagę i zjechał po stromym zboczu, podskakując na kamieniach niczym mała gumowa piłeczka. W szaleńczych wibracjach, powodowanych przez dość nieprzychylnie pofałdowane podłoże, napędzany siłą bezwładności rozkołysanego brzucha, wielki stalowy pocisk uderzył w stojącą na torze jego ruchu przeszkodę, którą zgodnie z wszelkimi prawami fizyki, a konkretnie zasadą odrzutu wprawił w ruch wystrzelisto-przewrotny, co w konsekwencji doprowadziło do gwałtownego przemieszczenia przerażonego obiektu z gatunku homo sapiens i usytuowania go w spienionych wodach filuternie bryzgającego strumienia, gdzie po efektownym lądowaniu przyjął pozycję horyzontalno-rozkraczoną.
Był to czas, kiedy włóczyły się po lasach potwory i duchy z czerwonymi ślepiami. I maszkary z jęzorami zwisającymi nisko. I jak płomyki pochłaniały trawy, krzewy i większe drzewa.
Nie było już pięknej królewny ani cud-dziewczyny, która leżała w szklanej trumnie, a pilnowały jej krasnale, pieśni zaś śpiewały leśne ludki. Znikły z naszego świata baśnie czyste, pełne miłości, nostalgii i marzeń, zeszły ze sceny przedstawienia, w których główną rolę odgrywał szlachetny rycerz, broniący ubogich i karzący bogatych, usunęły się w cień cudowne lampy, światła i ognie pałacu, w którym panował dobry król i miał na wydaniu królewnę śliczną jak boski obrazek i wzdychającą w okrągłej wieży do kochanka, i umierającą z tęsknoty za rycerskim młodzieńcem, który miał ją wybawić od wielkich cierpień.
Uciekła w niepamięć nawet babcia i wilk ze strasznymi zębami. I gąska. I sierotka Marysia.
Znikła jasna strona świata. Zaginęły radosne pieśni i wesołe tańce. Przyszła pora ponurych wiedźm, strasznych zbójów grasujących pod naszymi oknami i omamów straszących dzieci. Wszystko nagle na naszych oczach wyrosło. I wciąż olbrzymiało. Nabierało straszliwego, apokaliptycznego wyglądu. Miało stalowe oczy i żelazne ostre pazury. I my gwałtownie dorastaliśmy, mając malutkie serca i duże oczy wyobraźni.
Kłębiły się mnożyły majaki. Porażały monstra i czarne potwory z wyłupiastymi przekrwionymi oczami. W lasach zamieszkały widna z osmalonymi twarzami i dzikie upiory.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl