Budzę się powiedzmy trzy tygodnie przed deadlinem i... o, kurnia, Kasiu droga, ty masz dopiero połowę/jedną czwartą/jeden rozdział zamówionej powieści...
W lata dwudzieste, lata trzydzieste XX wieku?
Co miała zrobić?
Trzy lata ciągłego oczekiwania, trzy lata przeklętej samotności.
Po jaką cholerę ktokolwiek miałby mnie porywać?