Wysłane w eter

@Suvikki
2 obserwujących. 1 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj 5 miesięcy temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
2 obserwujących.
1 obserwowanych.
Kanapowicz od 4 lat. Ostatnio tutaj 5 miesięcy temu.
niedziela, 23 maja 2021

#1 UAM - opowiadanie

Jakiś czas temu wspominałam, że zapisałam się na kurs pisania prozą, organizowany przez UAM. Czas przejść od teorii do czynów i zaprezentować moje najnowsze opowiadanie. Jest to tak naprawdę praca domowa, a zadaniem było opisanie sytuacji, w której zgubiło się przedmiot o dużej wartości sentymentalnej. Wywołało to silną reakcję, chociaż nie był to przedmiot o wielkiej wartości materialnej.

Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii!

Jeśli spodoba Wam się opowiadanie - pamiętajcie, by polubić mój profil na Facebook :)

Zapraszam.

*****

Woda chlupocze mi w butach, ale biegnę, jakby od tego zależało moje życie. Mokre włosy kleją mi się do twarzy, a płaszcz najpewniej zaraz przemoknie. W kieszeni zaciskam złotą papierośnicę. Widzę tramwaj, który zatrzymał się na przystanku za skrzyżowaniem. Zielone światło miga na przejściu dla pieszych. Muszę przyspieszyć. Nie mogę nie zdążyć. Nagłe szarpnięcie prawie zwala mnie z nóg, a płaskie podeszwy ślizgają się na mokrym bruku. Czyjaś ręka zaciska się na moim ramieniu.
– Co Pani? Życie pani niemiłe? Czerwone jest – mówi facet z czarnym parasolem.
– Weź się pan odczep! Zdążyłabym, gdyby nie pan! – warczę.
– Za minutę znów będzie zielone – mówi i wzrusza ramionami, jakby niczego nie rozumiał. I przecież nie rozumie. Nie ma nawet prawa rozumieć. Wiem to, a jednak jestem wściekła.
– Dupek – rzucam tylko i stoję przy krawężniku, gotowa do biegu, gdy tylko nadarzy się okazja. Zwarty sznur samochodów sunie powoli, uniemożliwiając przejście. Ich światła odbijają się na mokrym asfalcie. Słychać dzwonek. Tramwaj za skrzyżowaniem zamyka drzwi i odjeżdża.
Złota papierośnica ciąży mi w kieszeni, a słowa mojego brata odbijają mi się echem po czaszce.
– Marta, mama jest w szpitalu. Przyjeżdżaj szybko – powiedział, gdy tylko odebrałam telefon.
– Jeszcze wczoraj z nią rozmawiałam. Wszystko było w porządku – zaprotestowałam, jakbym chciała zakląć rzeczywistość.
– Dziś rano straciła przytomność. Jest źle. Pospiesz się.
– Który szpital?
– Przy Warszawskiej. Weź papierośnicę. Pytała o nią, kiedy się przebudziła.
Papierośnica. Cholerny kawałek metalu. To nawet nie jest złoto. Ojciec kupił ją na jakimś targu na wycieczce w Jugosławii. Jechałam po nią przez całe miasto, a teraz boję się, że nie zdążę na czas. Stoję jak idiotka, morka od stóp do głów. Już wiem, że resztę drogi też będę musiała pokonać biegiem. Pieprzony tramwaj. Pieprzony facet z parasolem. Wszystko popieprzone.
Wiedziałam, że ten dzień nastąpi. Wiedziałam, że się zbliża. A mimo to mnie zaskoczył. Mama od miesiąca już nie wstawała z łóżka. Kiedy wczoraj pielęgniarka odwiedziła mamę w domu, powiedziała, że widzi poprawę. Ja też ją widziałam. Mama zjadła nawet kubek rosołu z drobnym makaronem. A dziś?
Z zamyślenia wyrywa mnie przejeżdżający samochód. Wjechał w koleinę i ochlapał mnie wodą z kałuży.
– Cholera – syczę i wyciągam z kieszeni apaszkę, by zetrzeć błoto.
Zapała się zielone. Ruszam biegiem, chociaż facet z czarną parasolką coś za mną krzyczy.
– Halo, proszę pani. Niech pani zaczeka!
Nie zamierzam czekać. Nie mogę zawieść mojej mamy. Nie mogę zawieść brata. Ta papierośnica to jej talizman. Tata nigdy się z nią nie rozstawał, a po jego śmierci mama zawsze żartowała, że zaniesie mu ją do nieba. Kiedyś rodzice siadali razem, punktualnie o 16:00. Mama piła herbatę i rozwiązywała krzyżówki, a tata palił papierosa i czytał gazetę. Kiedy odszedł, mama nadal siadała ze swoim zeszytem krzyżówek. Gazeta, od pięciu lat ta sama, leżała wciąż na miejscu taty. Mama zapalała jednego papierosa ze złotej papierośnicy i mówiła, że tata jest wtedy przy niej. I teraz też tego potrzebowała.
Wbiegam do szpitalnego hallu.
– Mirosława Bukowska. Dziś ją przywieźli. Który pokój? – pytam w rejestracji.
– 132 – odpowiada kobieta. Jej wzrok jest pełen współczucia.
Biegnę, chociaż na schodach czuję, jakby moje nogi były z ołowiu. Wpadam do pokoju. Wita mnie zapach starości i stęchlizny.
Mama leży na łóżku pod oknem. Jej oddech ciężki jak kowalskie miechy. Brat siedzi przy niej. Nie płacze, ale zaciska szczęki, a jego oczy są czerwone.
W pokoju są jeszcze dwie staruszki czekające z pustym wzrokiem na swoją kolej. Nikt ich nie odwiedza.
– Mamo, Marta przyszła – mówi brat i gładzi mamę po ręce, a potem rzuca mi ciężkie spojrzenie. – Masz? – pyta.
– Mam – odpowiadam. Wsuwam rękę do kieszeni. Kolana prawie się pode mną uginają. Kieszeń jest pusta. Moja ręka trafia tylko na ubłoconą apaszkę. Mój brat widzi moją minę i już wie. Rozumie wszystko bez słów. Widzę jego drgające nozdrza i oskarżycielskie spojrzenie. Takie samo jak pięć lat temu. To ja miałam wykupić tabletki na serce. To moja wina, że tata dostał zawału. I chociaż wiem, że to nieprawda, od pięciu lat żyję z tym nieprzerwanym poczuciem winy.
– Ja... Chyba… Muszę wyjść.
– Wiedziałem. Wiedziałem, że to schrzanisz.
Wychodzę. Czuję pustkę. Nie wiem co robić. Jak mogę powiedzieć mamie, że zgubiłam jej skarb? Schodzę na dół. Myślę o facecie z parasolką. Wracać tam? Szukać tej papierośnicy? Mój wzrok pada na szpitalny kiosk. Podchodzę, chociaż sama nie wiem, na co liczę.
– Coś podać? – Pyta facet w swetrze w romby.
– Poproszę paczkę Marlboro. I zapalniczkę – mówię głosem wypranym z emocji.
– Coś jeszcze?
Mój wzrok pada na mały kalkulator z klapką. Tani plastik, ale rozmiar się zgadza. Kupuję i płacę.
Wracam do pokoju mamy. Staję przy łóżku. Gardło mam zaciśnięte. Zapalam papierosa. Pod jej szczupłą dłoń wsuwam kalkulator.
– To ja, mamo – mówię łamiącym się głosem, prawie szeptem.
Mama unosi jedną powiekę. Cień uśmiechu pojawia się na jej twarzy. Palcem gładzi chiński plastik. Jej usta układają się w słowo „dziękuję”, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Oddech mamy zmienia się z charczącego dyszenia w coś bliższego westchnieniu. Już nie walczy. Może iść do taty. Stoimy w ciszy i czuję, że powoli umieramy tam razem.
× 2
Komentarze
© 2007 - 2024 nakanapie.pl