Pomyślałam, że nadszedł czas na kontynuację opowiadania o złotej papierośnicy.
Po miesiącu ciężkiej pracy nad moim projektem YAF, dla odmiany naszła mnie dziś wena na tę właśnie historię. Pomyślałam, że pomęczę trochę moją bohaterkę, nim odnajdzie swój wewnętrzny spokój. Gdybym miała porównać do czegoś tę opowieść i w jakim kierunku będzie się ona rozwijać, to najbliżej jej chyba do "Czasu porzucenia" Eleny Ferrante (polecam, polecam! Świetna książka!), z tym że moja bohaterka będzie szukała zupełnie innego rodzaju spokoju. Mam już w głowie cały zarys, gorzej z czasem na jego realizację.
Przed Wami część #2.
Wychodzę ze szpitala. Na dworze ciągle pada, ale nie dbam o to. Nigdzie się nie spieszę, bo też nikt na mnie nie czeka. Zostałam całkiem sama z bratem, który obwinia mnie o wszystkie nieszczęścia tego świata i własnymi wyrzutami sumienia.
– O tu pani jest!
Podnoszę wzrok. Przede mną stoi dupek z przejścia dla pieszych.
– Proszę, wypadło pani z kieszeni – mówi i wyciąga do mnie rękę z przeklętą złotą papierośnicą. – Szybko pani biega jak na palacza.
– Pan za to mógłby szybciej – odcinam się. Wgapiam się w papierośnicę, ale nie mogę się ruszyć. Nie mogę nawet drgnąć. Zaciskam szczęki. Biorę głęboki wdech i przestaję już nawet oddychać. Robię wszystko, by zbudować wokół siebie mur. Byle tylko odciąć się od uczuć i nie dopuścić emocji do głosu. Za późno. Ciężka łza spływa po moim policzku zostawiając za sobą mokry ślad wstydu i słabości. Jej ciepło pali mnie bólem i tęsknotą, moim człowieczeństwem.
– Przepraszam, właśnie straciłam matkę – mówię, ale mój głos brzmi jakoś tak dziwnie, piskliwie. Staram się stać wyprostowana, ale w środku czuję się już zupełnie złamana. Kolejna łza wylewa się spod powieki na drugi policzek. Za nią kolejna i kolejna. Tama pęka. Mój mur runął i teraz już wybucham płaczem. Nie znam tego człowieka, ale opieram się czołem o jego tors. Jest jak moja kotwica, dzięki niemu się nie przewrócę. Czuję na plecach jego niepewną dłoń. Pewnie jest oszołomiony. Wariatka, najpierw wyzwała go od dupków, a teraz wypłakuje oczy w jego ramię.
– Marta? – sztywnieję, słysząc za sobą głos brata. – To ja załatwiam formalności, a ty zamiast mi pomóc, obściskujesz się z jakimś facetem?
Odsuwam się od mężczyzny i obcieram oczy rękawem.
– Potrzebowałam świeżego powietrza. Pomogę ci. Oczywiście, że ci pomogę.
– Kto to? – Bartek patrzy podejrzliwie na faceta z parasolem.
– Piotr, miło mi – nieznajomy wita się z moim bratem.
Brat ignoruje wyciągniętą do niego dłoń. Przenosi na mnie swoje ciężkie spojrzenie.
– Pogrzeb w czwartek o dwunastej – mówi sucho.
– Już wszystko załatwiłeś?
– Gdybym miał czekać na ciebie, mamę pochowano by w kartonie. Kurwa, kalkulator?
Kręci głową i odchodzi.
Czuję się upokorzona. Własna słabością, tym że znów zawiodłam i tym, jak potraktował mnie Bartek przy dupku od papierośnicy. Piotrze. Nie mam odwagi podnieść wzroku.
– Ma pani ochotę na kawę? Tu niedaleko jest całkiem miła kawiarnia. Mają drugą salkę, dla palących.
Kiwam głową. Piotr bierze mnie pod rękę i przesuwa parasol nad moją głowę. Dziwne, jak łatwo jest szufladkować ludzi. Jeszcze przed chwilą był tylko irytującym facetem, który zatrzymał mnie na pasach. Ale gdy wypowiedział swoje imię, Piotr, nagle zyskał tożsamość. Przestał już być anonimowy. Nagle nie mam już śmiałości wymyślać mu i wygrażać. Nie pomstuję. Jestem mu wdzięczna. Bez niego konfrontacja z Bartkiem mogła by być dużo bardziej bolesna.
Kawiarnia rzeczywiście jest niedaleko. Przechodzimy przez długie i wąskie pierwsze pomieszczenie do drugiego, mniejszego. Są tu tylko dwa stoliki i oba na szczęście są wolne. O tej porze nie ma tu zbyt wielu klientów. Piotr bierze mój płaszcz i rozwiesza go na wieszaku tak, by mógł trochę przeschnąć. Opadam ciężko na krzesło, a on idzie po kawy.
Opieram łokcie na stole i chowam twarz w dłoniach. Przyszłam tu zwabiona jego ciepłem i współczuciem, a teraz chciałabym uciec. Tak bardzo potrzebowałam tego ramienia, tam, stojąc na deszczu, gdy byłam tak totalnie rozchwiana, ale powoli dociera do mnie, że to tylko obcy człowiek.
– Zaraz przyniosą nasze kawy. Nie wiedziałem, jaką pani pije. Wziąłem czarną.
– Może być – mówię. Nie odrywam wzroku od blatu stołu. Ciągle trochę mi głupio. Chciałabym przytulić moją mamę. Potrzymać jej dłoń jeszcze przez kilka chwil.
– Proszę – Piotr podsuwa do mnie papierośnicę.
Teraz wreszcie jestem w stanie jej dotknąć. Powoli otwieram zimne pudełko. Wyjmuję papierosa i pstrykam zieloną zapalniczką. Odpala za trzecim razem. Zaciągam się tylko raz i odkładam papierosa na popielniczkę.
– Nie pali pani?
Kręcę głową.
– To po co pani te papierosy?
– To mojej matki. Właściwie ojca. Palę biernie, ale nałogowo.
Do pokoju wchodzi kelnerka. Młoda dziewczyna uśmiecha się nieśmiało, zostawia tacę z dwiema filiżankami, mlecznikiem i cukiernicą.
– Przepraszam, za mój wybuch – mówię.
– Nie gniewam się. Przykro mi z powodu pani matki.
– Marta. Mam na imię Marta.
– Piotr.
– Tak, wiem.
Uśmiecha się. Teraz widzę pasma siwizny w jego włosach i kurze łapki przy oczach. Ma około czterdziestki. Jakby się bardzo postarał, mógłby być moim ojcem.
ciąg dalszy nastąpi :)