Uważam siebie za twardego zawodnika – jak już zacznę, to muszę skończyć. Chodzę, marudzę, łapię się za głowę, ale czytam do końca. Mam jednak na swoim koncie Goodreads folder wstydu z książkami, które mnie pokonały i mam wrażenie, że do tego niechlubnego grona właśnie dołączy kolejna.
Zacznę od pierwszej:
„Saga Sigrun” Elżbiety Cherezińskiej
Jako miłośniczka wszystkiego, co norweskie dostałam od męża na urodziny całą serię tych książek. Sama nie wiem, na co liczyłam. Chyba jednak na wartką akcję i podboje w tle. Co dostałam? Cóż – nie to. Sigrun była miałka, zupełnie bez charakteru. Pierwsze rozdziały są właściwie pieśnią pochwalną dla jej nieomylnego ojca, a później dziewczyna zostaje wydana za mąż za wspaniałego wojownika, Regina. Czytamy więc o tym, jak bohaterka zwiedza spichlerze i dogląda gospodarstwa podczas podbojów jej męża. Czytamy o strojach, jakie ubiera i o rozmowach jakie prowadzi… no właśnie. Czytamy O rozmowach. Bo rozmów wcale nie ma aż tak wiele. Dialogi zostały zastąpione stwierdzeniem „rozmawialiśmy o tym i o tamtym…”. Naprawdę miałam nadzieję, że dziewczyna w końcu weźmie się za siebie, że może jakiś plot twist ożywi tę średniowieczną wersję „Nad Niemnem”. Niestety, w książce nie ma NIC. Nie ma akcji, nie ma dialogów. Nie brakuje za to opisów współżycia bohaterów, przy czym nazwałabym to – jak ktoś to ładnie określił na LubimyCzytać, „porno dla prawicowców”. Nie były to sceny, które czytałam z wypiekami na twarzy i które dostarczyły mi rozrywki. Niektóre z nich zahaczały o gwałt i pozostawiały niesmak. Mąż brał ją mocno, brutalnie, bez pytania o zgodę, ona natomiast zachwycała się górami i dolinami jego ciała, a także lasem włosów łonowych… W tym przypadku wymiękłam w połowie i absolutnie nie mam zamiaru czytać pozostałych 3 tomów.
„Mroczniejszy odcień magii” V. E Schwab
Powieść fantasy, w której istnieją 4 równoległe światy. Są swoim zniekształconym lustrzanym odbiciem, a podróżować między nimi mogą tylko magowie. Koncepcja może była ciekawa, ale niestety styl pisania autorki jest dla mnie nie do zniesienia. Książka była nudna, a kiedy w końcu zaczynało się coś dziać, akcja przeskakiwała w inne miejsce, albo pojawiała się zupełnie niepotrzebna dygresja. Udało mi się polubić głównego bohatera, natomiast bohaterka, która w pewnym momencie zaczęła mu towarzyszyć, działała na mnie jak płachta na byka. Autorka miała pewnie zamysł wykreowania silnej i niezależnej postaci, ale Lila była ni mniej, ni więcej wkurzającą Mary Sue.
Seria LUX Jennifer L. Aementrout
Zaczęłam czytać z polecenia koleżanki z myślą, że to tylko 1 książka. Okazało się, że książek jest 5. Ale już od pierwszej miałam złe przeczucia. Jest to SF dla nastolatków. A właściwie dla nikogo, bo książka promuje według mnie szkodliwe wzorce samca alfa, który ignoruje wszystkich i zawsze stawia na swoim. Do tego rzeczony samiec jest kosmitą i zakochuje się w zwykłej nastolatce. Jako nastolatka czytałam bardzo fajną serię o kosmitach („Animorphs” - K.A. Applegate, Michael Reynolds, Katherine Applegate) więc postanowiłam dać LUX-owi szansę. Pierwszy tom jakoś zdzierżyłam. Drugi czytałam z myślą, że akcja się rozkręca i teraz na pewno będzie lepiej. Trzeci tom czytałam z myślą, że to już na pewno ostatni tom (naiwnie myślałam, że to trylogia). Kiedy odkryłam istnienie 4 i 5 tomu prawie się załamałam. Ale ja się przecież nie poddaję, hę? Poddałam. Jeśli nie cierpisz na poważny syndrom Sztokholmski lub nie kręci cię bycie pomiataną przez apodyktycznego dupka – omijaj tę książkę szerokim łukiem!
„W butach Valerii” Elisabet Benavent
To historia rodem z „Seksu w wielkim mieście”. Nie powiem wiele, bo książka bardzo szybko mnie zniechęciła. Językowo uboga. Dużo przekleństw, ale rzucanych na siłę i nie brzmiały wiarygodnie, zupełnie jakby bohaterka zgrywała jakiegoś luzaka. Sama lubię przeklinać. Uważam, że przekleństwa dodają ekspresji naszym wypowiedziom. W literaturze jednak jestem ostrożna. Uważam, że np. Ferrante w „Czasie porzucenia” świetnie operowała przekleństwami. „W butach Valerii” było dla mnie przerysowanie, na siłę wyluzowane i zupełnie nieangażujące.
Ostatnia pozycja na liście, której nie skreśliłam jeszcze definitywnie, ale jestem nią mocno rozczarowana. A jest to:
„Topieliska” Ewy Przydrygi.
Już na początku poznajemy Polę. Bohaterka budzi się zlana potem, jej piżama klei się do ciała. Kobieta idzie do łazienki zmierzyć temperaturę i okazuje się, że ma 39 stopni. Karci się w myślach, że „spieprzyła sprawę”, bo wypiła 1 drinka za dużo na imprezie sylwestrowej. Jest to dziwne, bo mogłaby sobie wyrzucać, że upiła się w trupa, ale pretensje, że przemarzło się w zimie, nie są dla mnie do końca logiczne. Do tego tłumaczenie się przed mężem, sprawia to wrażenie bardzo patriarchalnego związku. Bohaterka budzi męża i prosi, by ten zawiózł ich synka do lekarza. Jak reaguje mąż?
| – Ale wiesz, że wynagrodzisz mi to potem z nawiązką – wzdycha, zakłada swoje okulary w drucianej oprawie, chwyta mnie dłonią za szyję i jednym silnym ruchem przyciąga do siebie. Na policzku natychmiast czuję jego szorstki zarost, ocierający się o moją skórę. W usta Kuba wsuwa mi język, a wraz z nim wlewa we mnie swój oddech, spokój i przyjemne ciepło. Jego ręka wpełza mi pod koszulę i zatrzymuje się na prawej piersi. – Zwariowałeś? – Odrywam się od jego ust, nieudolnie maskując niezadowolenie i przeszywające mnie dreszcze rozkoszy. Siadam na ramie łóżka. – Chcesz się zarazić?
No tak, bo przecież pierwszą rzeczą, jaką robi mąż, gdy ma chorą żonę, to łapie ją za cycek i wciska jej do gardła swój język, nie umywszy nawet zębów. Rozkosz bohaterki tez jest dla mnie zupełnie abstrakcyjna. 39 stopni gorączki to zapewne dreszcze, zimno, osłabienie… Wszystko, o czym bym marzyła, to czysta sucha piżama, kubek wody i łóżeczko.
Mam spory dylemat, bo podoba mi się styl pisania. Zdania są zgrabne, język bogaty. Ale te emocje i zachowania zupełnie niewiarygodne. Jak to możliwe, że już na pierwszych stronach redaktor nie wyłapał takiego faux pas?
Macie swoją listę wstydu? Czytacie zawsze do końca, czy macie wyznaczony limit cierpliwości?
Czytając zamieszczony przez ciebie fragment topielisk doszedłem do wniosku, że to wcale nie jest lista wstydu, a raczej przejaw szacunku dla własnej inteligencji :)
edit: chociaż z drugiej strony, to 39 stopni mnie intryguje... może mąż Poli po prostu lubi, gdy w łóżku jest gorąco (słabe wiem, ale jaki fragment taki żart)
O kurczę, ja bym Delilah Bard określiła różnymi sformułowaniami, ale nigdy Mary Sue... Oo''
Komentarze (2)
WW
@Suvikki · ponad 3 lata temu
Moja przyjaciółka czyta masę YAF i też nie miała takich odczuć odnośnie Lili. Dałam szansę V. E. Schwab i przeczytałam jej "Nikczemnych". Było lepiej, ale utwierdzialm się w przekonaniu, że jej pióro nie jest dla mnie. Może kiedyś sięgnę jeszcze po "Niewidzialne życie Addie Larue", ale nie w najbliższej przyszłości.