Nie umiesz pisać, a chcesz wydać książkę pod swoim nazwiskiem? Nic prostszego! Specjalna agencja załatwi za Ciebie wszystkie „formalności”, a Tobie pozostawi jedynie podpisywanie egzemplarzy autorskich. Brzmi kusząco? Dla niektórych tak. Spójrzmy na mroczną stronę literatury – kto ułatwił sobie życie posługując się piórem innego pisarza? I czy to w ogóle legalne?
Kim jest autor widmo?
Ghostwriter, czyli po polsku autor widmo, to najogólniej rzecz ujmując, osoba pisząca tekst w imieniu kogoś innego. Co ciekawe, zjawisko to występuje w różnych odmianach i to nawet w świecie nauki. Przykładowo możemy mieć do czynienia z pojęciem „ghost authorship”, czyli umieszczeniem danych osoby o istotnym wkładzie w treść publikacji w sekcji podziękowań, zamiast w roli współautora. Odwrotnym zjawiskiem jest za to „honorary authorship/guest authorship”, które oznacza dopisywanie do listy autorów osoby, których wkład w tekst był żaden lub znikomy. Można się też spotkać ze „speechwriter’em”, czyli twórcą przygotowującym przemówienia wygłaszane przez kogoś innego.
Ghostwriter często w jakimś stopniu utożsamiany jest z copywriterem. Jeden i drugi pisze na zlecenie, jednak tylko copywriter podpisuje się swoim imieniem i nazwiskiem.
Na potrzeby tego tekstu skupię się jednak na autorach widmo, którzy działają w literackim świecie i utrzymują nas w przekonaniu, że nasi ulubieni pisarze nigdy nie tracą weny (nawet po śmierci!), a gwiazdy z błyszczącego ekranu mają coś cennego do powiedzenia!
Literacka swatka
W 2013 roku agentka literacka, Madeleine Morel, zszokowała świat oświadczeniem, że ok. 60% tytułów znajdujących się na listach bestsellerów zostało stworzonych przez innego autora, niż ten zadeklarowany na okładce. Chodziło jej o wszystkie gatunki, od powieści, przez poradniki, a na książkach kucharskich kończąc.
Co ciekawe, sama Madeleine oficjalnie określa się jako „literacka swatka”, która łączy ze sobą właściwych ludzi. Nie jest też tajemnicą, że jej agencja zajmuje się profesjonalnym reprezentowaniem ghostwriterów. Jak sama wyjaśniała, kiedyś to określenie oznaczało coś złego, dziś zaś stanowi normalny element oferty wydawniczej. Agentka stara się jednak, żeby dane prawdziwego autora były w jakiś sposób uwzględnione w publikacji, chociaż nie zawsze udaje się jej wynegocjować ten warunek. O swojej branży mówi tak:
„Od kiedy działalność wydawnicza została zdominowana przez wielkie korporacje i zaczęło chodzić jedynie o wyniki finansowe, wydawcy są mniej zainteresowani dziełami o znacznej wartości literackiej, bo bardziej interesują ich książki, które mogą sprzedać w ogromnej ilości egzemplarzy. Wskutek tego wychodzi teraz strasznie dużo bzdur. Działalność wydawnicza coraz bardziej przypomina Hollywood i telewizję”.
Zaskakujące może być również to, że zdaniem Madeleine, część autorów nawet nie sprawdza, co tak naprawdę publikuje pod swoim nazwiskiem!
Również w Polsce nie brakuje pisarzy, który skłonni są zrezygnować ze swoich danych na okładce, a nawet pozwolić zastąpić je bardziej rozpoznawalnymi. W 2017 roku opowiadała o tym Izabela Michalewicz, reporterka Dużego Formatu Gazety Wyborczej:
„Celebryci w Polsce również nie piszą swoich książek sami, tylko wynajmują autora widmo. Tyle, że ghostwriter musi chodzić na pasku zleceniodawcy, pisze na życzenie tego, kto daje swoje nazwisko”.
Po drugiej stronie barykady
Z pozostawania w cieniu zdają się być też zadowoleni niektórzy autorzy. Joni Rodgers, pisarz widmo z Houston, wspominał, że bycie niewidzialnym jest bardziej ekscytujące niż sława.
Tymczasem Dan Paisner opowiadał, że ten nietypowy zawód pozwala niejako zmieniać osobowość. Sześć lat temu wskazał, że napisał ponad pięćdziesiąt książek i mógł się wcieli projektanta mody, ocalałego z Holokaustu, demokratycznego burmistrza czy republikańskiego gubernatora. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że żadne z jego książek nie stanie się wiekopomnym dziełem. W swojej pracy korzysta przede wszystkim z mody i chwilowej sławy zleceniodawcy.
Przyłapani na pracy z duchami
Pierwszym przykładem będzie działalność nie tyle autora, ale samego wydawnictwa. Robert Ludlum był twórcą popularnej serii o przygodach Jasona Bourna. Po śmierci pisarza, która miała miejsce w 2001 roku, na rynku wciąż pojawiały się kolejne części tej serii. Wydawnictwo utrzymywało, że to efekt wcześniejszej pracy Roberta. Po wielu latach okazało się, że było to wierutne kłamstwo. Wydawca przyznał się, że za ich treść odpowiada Eric Van Lustbader. Chociaż jego nazwisko pojawiło się na okładce, wciąż na samej górze widnieje „Robert Ludlum”.
Na większą skalę działał James Patterson! „The Telegraph” przypuszcza, że wśród książek wydanych w imieniu autora tylko 20% zostało przez niego napisanych. Za resztę odpowiada niemała ekipa! „The Telegraph” wysunął hipotezę, że za twórczość Jamesa Pattersona odpowiada ponad 20 nieujawnionych współautorów.
Również na scenie politycznej znajdziemy niejednego, który nie boi się „duchów”. Hillary Clinton napisała swoją książkę, „Tworząc historię”, we współpracy z autorką widmo Maryanne Vollers. Sarah Palin, kandydatka na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych i gubernator Alaski, skorzystała z umiejętności Lynn Vincent w „Going Rogue”. Z kolei Donald Trump napisał „The Art of the Deal, czyli sztuka robienia interesów” wspólnie z Tonym Schwartzem. Również John F. Kennedy, który nigdy nie przyznał się do takiej współpracy, prawdopodobnie nie napisał swojej książki, „Profiles in Courage”, samodzielnie. Do istotnej pomocy w tym zakresie przyznał się jego speechwriter, Ted Sorensen (w swojej własnej autobiografii). Może chociaż Laura Bush napisała swoje wspomnienia samodzielnie? Nie! Również jej „Spoken from the Heart” powstało dzięki wsparciu Lyric Winik, która, jak twierdzi Pani Bush, jedynie ubrała historię w odpowiednie słowa.
Nie jest również dużym zaskoczeniem, że podobnego wsparcia potrzebują też celebryci. Podobno książkę kulinarną Gwyneth Paltrow napisała autorka widmo Julia Turshen. Sama aktorka jednak zaprzeczyła i zaznaczyła, że sama napisała każde słowo, a Julia pełniła jedynie rolę redaktorki.
Również autorstwo książki Pameli Anderson („Gwiazda”) przypisywane jest innej osobie, konkretnie Eric Shaw Quinn. Podobne przypuszczenia dotyczą „autobiografii” innych znanych i szokujących pań: Paris Hilton, Miley Cyrus i Britney Spears. Również powieść YA Kardashianek, Kendall and Kylie Jenner, o tytule „Rebels: City of Indra” napisała Maya Sloan, której nazwisko mimo wszystko znalazło się w książce.
Ale nie tylko celebryci mają na swoim koncie takie działania. Również sportowcom brakuje czasu na pisanie. Ponoć we współpracy z ghostwriterem powstała książka dla dzieci mistrza olimpijskiego, Michaela Phelpsa oraz wspomnienia Lanca Armstronga (napisane przez Sally Jenkins).
Pewien niesmak wzbudziła też modna jakiś czas temu „Girl online”, książka, która w szczytowym momencie pobiła sprzedaż Harrego Pottera. Ponoć wszystko to za sprawą autorki, internetowej celebrytki, Zoe Sugg. Jak potem wyznał wydawca, nie pracowała ona nad tekstem samodzielnie.
Na polskim podwórku również można znaleźć sporo „nie swoich” wspomnień. Ponoć z pomocy autora widmo korzystał Adam Małysz oraz Aleksander Kwaśniewski. Również wspomnienia Lecha Wałęsy, „Droga do nadziei” zostały stworzone w latach 80. przez Andrzeja Drzycimskiego i Adama Kinaszewskiego.
Przemysław Ćwikliński, podający się za autora „Czasu barbarzyńców”, książki, która na okładce ma nadrukowane: Andrzej Lepper, tak wspomina współpracę:
„Polityk, o którym za jego pieniądze napisałem książkę, nawet jej nie przeczytał przed drukiem. Potem chyba też nie”.
Zgodnie z prawem? Nie w Polsce!
Na pytanie, czy ghostwriting jest zgodny z polskimi przepisami odpowiedź powinna być: nie. Czemu? Ponieważ ustawa o prawie autorskim jest dość jasna w tym zakresie. Wraz z napisaniem tekstu autor zyskuje różne prawa, dzielone na dwie kategorie: materialne i osobiste. Te pierwsze obejmują prawo do korzystania, udostępniania i wynagradzania za dzieło. Je można sprzedać i najczęściej robi się to na podstawie odpowiedniej umowy. Osobiste prawa oznaczają właśnie kontrowersyjne prawo do autorstwa, czyli mówiąc wprost prawo do bycia uznawanym za autora danego tekstu. Jak stanowi przepis, autorskie prawa osobiste mają chronić „nieograniczoną w czasie i niepodlegającą zrzeczeniu się lub zbyciu więź twórcy z utworem”, co interpretuje się właśnie jako ochrona autorstwa twórcy.
W powszechnej praktyce panuje jednak przekonanie, że o ile prawa do autorstwa nie można się zrzec, to można się zgodzić na jego niewykonywanie. Sama ustawa dopuszcza bowiem zarówno opcję publikowania pod pseudonimem, jak i anonimowo. Po co zawierać taką klauzulę? Ze względów praktycznych. Nie zawsze mamy bowiem przestrzeń do podpisywania dzieła (np. na bilbordach reklamowych raczej nie dopatrzymy się nazwisk modeli, fotografa, czy twórcy tekstu). Warto jednak podkreślić różnicę między niewykonywaniem swoich praw (w świetle prawa pozostajemy bowiem dalej twórcami, możemy zamieszczać nasze dzieła w CV), a zrzekaniem się autorstwa. To drugie przyjmuje formę klauzul, w których autor zobowiązuje się nie przyznawać, że maczał swoje paluszki w powstałym tworze. Ta opcja jest niezgodna z prawem i najczęściej kwalifikowana jest jako podstawa do nieważności całej umowy. I mamy w tym zakresie zdanie sądów! Na przykład Sąd Apelacyjny w Białymstoku wyrokiem z 19 maja 2017 roku (I ACa 1016/16) stwierdził, że „Jest (…) oczywiste, że prawa [do podpisu] jako niepodlegające zrzeczeniu się lub zbyciu (…) nie mogły być przedmiotem ważnej umowy stron”.
Mamy niezgodność z prawem, i co dalej? Teoretycznie odpowiedzialność może ponieść zarówno zamawiający, jak i autor. Do pierwszego zastosowanie znajdą przepisy o plagiacie. Chodzi konkretnie o art. 115 ust. 1 ustawy o prawie autorskim:
„kto przywłaszcza sobie autorstwo lub wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega karze grzywny, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3”.
W zakresie autora widmo doktryna wskazuje, chociaż niejednomyślnie, na odpowiedzialność karną z tytułu oszustwa (czyli artykuł 286 Kodeksu Karnego). Z drugiej strony część praktyki stoi murem za autorem widmo, i o ile nie chodzi o prace dyplomowe (gdzie dochodzi do poświadczenia nieprawdy), to nie widzą w tym nic złego.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że brzmi groźnie, ale… efektów żadnych. Przynajmniej ja nie słyszałam o zbyt wielu głośnych sprawach. Czemu? Głównie dlatego, że jest to umowa między wydawcą, autorem i ghostwriterem. Jak długo wszyscy są zadowoleni, tak długo my nic nie wiemy. Z kolei kiedy dochodzi do procesów, są to z reguły drobne sprawy, które nikogo nie interesują. Te wielkie nie zdarzają się często i być może nawet nie trafiają do sądu.
Samo zagadnienie jest poza tym proste tylko na papierze. W praktyce autorzy widmo mogą mieć trudności ze zrozumieniem podpisywanych umów. Przykładowo w sprawie współautorki, której nazwisko we wznowieniu zostało usunięte z okładki, a zachowane na stronie wewnętrznej, sąd uznał, że to wystarczy i w żaden sposób nie narusza warunków umowy, czy prawa do autorstwa (I ACa 1432/15 - Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie).
Na końcu zaś, co ze sprawami, które są znane? Głośne? Których autorzy sami mówią: pisałem wspomnienia Pana X, który widnieje na okładce”? Prawdopodobnie… nic. Przynajmniej na naszym polskim rynku nie widziałam sprawy, która byłaby „świeża”, a co za tym idzie… nieprzedawniona. Bo ściganie przestępstw z czasem ulega przedawnieniu. To może być odpowiedź, czemu po jakimś czasie pierwotni autorzy zyskują chęci na zwierzenia.
Okiem czytelnika
Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że chociaż w całym procederze zadowolonych jest wiele osób (autor, bo zarobi, wydawca, bo ma hit i celebryta, który nie marnuje czasu) to najwięcej tracimy my, czytelnicy. I chociaż dobra książka obroni się sama, to wolałabym, żeby nikt nie wprowadzał mnie w błąd w zakresie autorstwa.
Co Wy o tym sądzicie? Czy ghostwriting jest dla Was dopuszczalny? Co myślicie o książkach „napisanych” przez celebrytów?
Dominika Róg-Górecka
Źródła:
„Prawo, a działalność wydawnicza”. Lublin 2018. Rozdział „Zrzeczenie się autorstwa przez najętego pisarza. Ghostwriting” – Justyna Sahadyn, Joanna Smoczyńska,
„Od kiedy działalność wydawnicza została zdominowana przez wielkie korporacje i zaczęło chodzić jedynie o wyniki finansowe, wydawcy są mniej zainteresowani dziełami o znacznej wartości literackiej, bo bardziej interesują ich książki, które mogą sprzedać w ogromnej ilości egzemplarzy. Wskutek tego wychodzi teraz strasznie dużo bzdur. - smutne i zatrważający, że poziom literatury upodobnia się do Fast Foodów ( usiadłam, przeczytałam, wstałam i zapomniałam). Dlatego nie czytuję "gorących" tytułów, jak też "napisanych" przez celebrytów.
Nie czytuję produktów takowych.Slowo "bestseller" działa na mnie odstraszająco. To porównanie do Hollywood u podziałało na mnie jak katastrofa kosmiczna.
× 4
· ponad 3 lata temu
Dano nam jeden mózg i jedną psychikę na całe życie, wypada o nie dbać i czytać dzieła o "znacznej wartości literackiej". Mimo wszystko.
Grisham należy do modnych autorów, ale nie najmodniejszych. Parę lat temu był na szczycie, ale jego gwiazda zbladła. Z różnymi książkami się męczymy i to jest oddzielna historia. Ja założyłam, że pozbywam się książek przeczytanych. Teraz męczę się z Reiner Maria Rilke "Testament", a ta nie należy do "gorących tytułów. Wręcz odwrotnie. Tłumacz pisze, że wydawnictwa nie były nią zainteresowane i ukazała się : "dzięki otwartości intelektualnej i życzliwości wrocławskich franciszkanów z Wydawnictwa św. Antoniego".
Czytałam w jednej książce o bibliotekach domowych autorytetów, że ktoś tam (nie pamiętam, ale jakiś profesor 'starej daty', 'przedwojenny' po wojnie zachował 'Odyseję', 'Iliadę' i 'Biblię'...
Ja też mam parę książek przedwojennych, czasami bez tytułów, ale i zaraz powojennych. Mam też książki z drugiego obiegu z stanie wojennym. Muszę pomyśleć co z nimi zrobić. Mam też parę gazet przedwojennych i wydawanych w czasie wojny przez Armię Andersa. Najstarszy to jest piękny modlitewnik z XIX wieku, jak i modlitewniki wydawane dla żołnierzy Armii Andersa. Zresztą z pobytu mojej Mamy i Dziadków w czasie wojny w Palestynie mam dużo pamiątek.
Tu się tylko o jedno rozchodzi: hajsiwo, zwane też czasami kapustą lub mamoną. Póki ludzie płacą za książki o wątpliwym autorstwie, względy etyczne nikogo nie obchodzą. Uważam, że co najwyżej 10% czytelników zwraca na to uwagę.
To budzi mieszane uczucia. Jakbym poszła na operację do dr Kowalskiego, on powiedział, że ją przeprowadził, a naprawdę operował dr Nowak. @Fredkowski ma rację, chodzi o kasę, tylko dlaczego ja, jako czytelnik czuję się, jak "głupek". To trochę, jak z książkami Kapuścińskiego, które opisał Domosławski w swojej książce "Kapuściński non-fiction". Gdyby Kapuściński powiedział, że jego ksiażki to fikcja, jakieś impresje z jego podróży, to nie byłoby skandalu i czytelnicy nie czuliby się oszukani. Ale niestety, nie wszyscy czytający książki są krytyczni i niektórym to nie będzie przeszkadzało. Kwestia kręgosłupa moralnego.
@Mackowy na pewno byłbyś zarobiony jak wół w jakimś egipskim kamieniołomie. Remigiusz przecież chce ze swoich książek zbudować sobie piramidę. Obecne czterdzieści coś tam pozycji mu do tego nie wystarczy. Tak więc tego... Nie wiem jak ty, ale ja chyba już wolę być biedny ;)
@LetMeRead Chcę fotkę wspólną z Remkiem mieć na okładce taką, że on stoi w tym swoim garniturze, a ja w skórzanej kurtce w okularach słonecznych - wiesz - jak Mell Gibson i Danny Glover w zabójczej broni :D
No to polecam pisać bukwami i to na jakimś portalu w Kazachstanie. Bardziej wiarygodne, zważywszy na tendencję w naszym kraju (ostatnio byłem u dentysty, który przybył do nas z Kazachstanu właśnie)
W kilku wywiadach na L zapytałam pana wprost, ale zamilkł. A ja uważam, że skoro się wypiera, to dlaczego nie napisze wprost 'Paniusiu, zarzuty są wyssane z palca'.
Nigdy o takim zjawisku nie słyszałam. Dziękuję za tak dokładne wyjaśnienie w tym artykule o co chodzi. Ciekawa ale także szokująca sprawa :D
× 4
@Anna_Natanna · ponad 3 lata temu
A zatem czytajmy literaturę z ubiegłego wieku. Wtedy pisarze sami tworzyli swoje dzieła. I były to dzieła literackie, i dobra literatura, którą za dzieła uznać być może byłoby trudno, a nie to co dzisiaj się wydaje.
Wydawcy też mają spory udział w trochę podobnym procederze. Na przykład renomowane wydawnictwo, znane kiedyś z bardzo dobrych słowników, oferuje ciekawą usługę - ty napisz cokolwiek, a nasi redaktorzy popracują nad tekstem tak, żeby nadawał się do wydania. Za taką "redakcję" autor musi zapłacić. Oczywiście niedokładnie w ten sposób oferta jest sformułowana, ale do tego się sprowadza. Czy są to kwoty znaczące? To zależy. Wiele osób jest w stanie zapłacić 7-12 tysięcy, żeby stać się "pisarzem".
Też nie lubię być robiona w jajo. Zawsze można wydać książkę w formie wywiadu i nie oszukiwać, że się jest autorem... Gdy widzę książkę celebrycką, jestem niemal pewna, że autor na okładce to nie jest autor rzeczywisty.
Całkiem niedawno przeglądałam w sklepie książkę Znanej Pani Od Fitnessu. Było w niej dużo zdjęć, ilustracji, krótkie hasła w rodzaju "dasz radę!" potrafiły zapełnić całą stronę. Szkoda na to wydać nawet te 20 zł, a wszystkie motywujące teksty były tak uniwersalne, że jej (tudzież ghostwriterowi) skonstruowanie tego dzieła nie zajęło pewnie nawet jednego dnia. Widać od razu, że takie książki budują jej wizerunek i ona czerpie z tego korzyści, bo to po prostu robią celebryci.
Z drugiej strony wiem, że są osoby, które noszą w sobie fascynujące historie, wymyślone albo autentycznie przeżyte, ale nie urodzili się dobrymi pisarzami, więc ich książki okazałyby się marne. A tak przychodzi zawodowy pisarz, który może im pomóc. Także każdy kij ma dwa końce 🤔
Nie wyobrażam sobie bycia ghost writerem. Pisanie ma dla mnie olbrzymią wartość, potrafi być też tytaniczną pracą. Nigdy nie ukrylabym się za pseudonimem, ani nie zgodziła by ktoś promował moją własną ciężką pracę swoim nazwiskiem i jeszcze dostawał za to ciężkie pieniądze.
Dla mnie nie ma znaczenia, czy autor to duch, czy nie. Liczy się treść, a przede wszystkim okładka, gdyż kupuje tylko te książki, których okładki mi się spodobają;-)