W lipcu na łamach magazynu The Strand opublikowano niedokończone dzieło Louisy May Alcott, autorki słynnych „Małych kobietek”. To krótki utwór, opowiadanie właściwie, które zostało przerwane, gdy pisarka miała zaledwie 17 lat. Tekst nosi tytuł „Aunt Nellie's Diary” i przedstawia perspektywę samotnej kobiety, która musi opiekować się nastoletnią krewniaczką. Według ekspertów, opowiadanie cechuje się głęboką psychologią postaci. Niestety The Strand nie udostępnił publikacji on-line. Ciekawostką jednak jest to, że czasopismo ogłosiło konkurs na dokończenie opowiadania. Z tej okazji warto postawić sobie pytanie: czy mamy do tego prawo? Sama Louisa May Alcott w końcu porzuciła swoje dzieło w szufladzie, może więc nie powinniśmy się wtrącać?
Wtrącać się? Przecież to norma!
Historia literatury zna wielu autorów, którzy zostawili po sobie niedokończone dzieła. Dickens. Kafka, Hemingway... Ale jest też sporo tekstów, które zostały uzupełnione po śmierci pisarzy. Dobrym tego przykładem jest legendarny J.R.R. Tolkien, który miał na koncie całkiem sporo „dziurawych” prac. Wiele z nich traktował jako notatki zaledwie, ale były i takie, które mistrz fantastyki wielokrotnie przepisywał z myślą publikacji. Śmierć jednak miała inne plany. Po latach trzeci syn Tolkiena, Christopher, podjął się próby skompletowania, edycji i dokończenia twórczości ojca. Efektem jest cały zbiór ksiąg w tym „Silmarillion” (wyd. w 1977, siedem lat po śmierci Tolkiena) czy „Dzieci Húrina” (wyd. 2007 – 89 lat po tym, jak mistrz rozpoczął pracę). Christopher jest również odpowiedzialny za słynne mapy Śródziemia, które łącznie sprzedały się w ponad 50-milionowym nakładzie.
Czy to jeszcze TEN Tolkien? Wielu fanów skrytykowało Christophera za zbytnią ingerencję w pióro ojca. Na przestrzeni lat pojawiły się opinie, że byłoby lepiej, gdyby spadkobierca i bezpośredni opiekun twórczości mistrza ograniczył się wyłącznie do publikacji oryginalnych, surowych zapisków. Wtedy jednak zyski wydawnicze byłyby zapewne dużo, duuużo niższe. W wielu krajach czytelnik nawet nie wie, że kupując książkę z wielkim J.R.R. Tolkien na okładce, kupuje tak naprawdę przeredagowane fragmenty. Informacja o działalności Christophera często jest traktowana marginalnie lub w ogóle pomijana.
Trylogia x 2
Problem kontynowania cudzej twórczości dotyczy również całych serii, z czego najsłynniejszą jest bodaj szwedzkie „Millenium” zapoczątkowane przez Stiega Larssona, który nawet nie dożył pierwszej publikacji swojej wyśmienitej trylogii, niemniej za jej sprawą trafił do grona pisarzy nieśmiertelnych. Światowa sprzedaż „Millenium” przekroczyła poziom 80 milionów egzemplarzy. Być może właśnie dlatego David Lagercrantz postanowił kontynuować serię. W efekcie powstały trzy kolejne książki „Millenium” („Co nas nie zabije”, „Mężczyzna, który gonił swój cień” oraz „Ta, która musi umrzeć”). Ale wielbiciele oryginalnej trylogii nie pozostawili suchej nitki na autorze. Kontynuacja serii okazała się dużo słabsza i, według wielu, wcale niepotrzebna. Co więcej Lagercrantz niejednokrotnie musiał mierzyć się z opiniami, że jest pasożytem lub nawet hieną cmentarną.
Naturalnie, tego typu określenia należy uznać za przesadne i nie powinno się ich traktować poważnie, niemniej jednak kontrowersje wokół kontynuacji cudzej twórczości są i będą w naszej
kulturze obecne. Można przecież powiedzieć, że szkoda definitywnie zamykać coś, co pokochali ludzie na całym świecie. Z drugiej jednak strony nie da się ukryć, że pogoń za zyskiem jest czynnikiem równie ważnym, o ile nie ważniejszym. Korzystają na tym zarówno autorzy, jak i wydawnictwa. Czy notatki Tolkiena sprzedałyby się, gdyby nie dokończył ich Christopher? Czy kupilibyśmy książki Lagercrantza, gdyby nie były częścią serii Millenium?
Z pewnością sami znacie wiele innych przykładów tego typu kontynuacji. A czy znacie jakieś, które są naprawdę dobre, a może i lepsze od swoich pierwowzorów?
Z rodzimego podwórka to Pan Samochodzik kontynuowany przez kilku autorów, w tym Andrzeja Pilipiuka. Z serii, które doznały przeszczepu mózgu jest jeszcze Jack Ryan (i Jack Ryan Jr.) autorstwa Toma Clancego - obecnie całkiem udanie pcha ten wózek Mark Graney. Ponoć Świat Dysku po sir Terrym ma przejąć jego córka Rhianna i według mnie to jest jedyna seria, która nie powinna być rozwijana. Ciekawa jest też kwestia uniwersum metro 2033, nie znam jej na tyle aby stwierdzić z całą pewnością, ale świat wykreowany przez Głuchowskiego i rozwijany przez tylu twórców, to literacki fenomen, jak różne gry komputerowe tworzone na jednym silniku - literacka anomalia zmutowana w Zonie :)
Ponoć Świat Dysku po sir Terrym ma przejąć jego córka Rihanna i według mnie to jest jedyna seria, która nie powinna być rozwijana.
Nie, nie, nie, nie! Nie wolno! Nie ruszać już Wielkiego A'Tuina i Świata Dysku! :< <wpada w panikę na myśl o tym, że ktoś mógłby zepsuć Wielkie Dzieło Pratchetta>
No, ja mam czasem problem z seriami kontynuowanymi przez oryginalnych pisarzy, a co dopiero przez jakichś tam obcych. Wspomniałem już coś o tym a propos serii Lonesome Dove, a i teraz przede mną czwórka z Hannibalem Lecterem, która w porównaniu z resztą podobno jest taka sobie :)
Poruszacie dwie różne kwestie. Jedna to kończenie (widocznie) niedokończonej książki, a druga to kontynuacja fabuły rozpoczętej i jakoś tam skończonej, czy kontynuacja cyklu. W tym drugim przypadku od razu przypominam sobie Marka Winegardnera „Powrót ojca chrzestnego” oraz „Zemstę ojca chrzestnego” – sequele powieści Maria Puzo. Obie uważam za kiepskie. Do tej kategorii zalicza się też „Doktor Szu” – kontynuacja „Wielkiego Szu”, i też nienadzwyczajna.
Według mnie nie powinno sie kończyć czegoś za kogoś. To dla mnie szczyt cynizmu i merkantylizmu a nawet złodziejstwo. Powieść jest własnościa autora i kontynuacji pisanych przez kogoś innego dla kasy (bo dla czego innego?) nie czytam.