Przyjemna część podsumowania już za nami, powymienialiśmy się naszymi zeszłorocznymi książkowymi odkryciami, więc nadszedł czas dramatu i rozczarowań czyli zestawienia książkowych pomyłek!
A wśród nich znajdziemy…
- ,,Upiory Czarnobyla’’ Wojciecha Wiktorowskiego – to miała być ,,powieść na faktach’’. Miało w niej być prywatne śledztwo telewizyjnego dziennikarza, który znał samobójcę. Miało być zagrożenie, napięcie, miał być Czarnobyl! I co? No i nic. To znaczy, z faktów faktycznie była informacja o tym, że reaktor wybuchł (ale w tle, tak dyskretnie, żeby nie rzutować za mocno na fabułę). Głównym bohaterem istotnie był dziennikarz zaangażowany w rozwikłanie zagadki domniemanego samobójstwa, ale… ale z jakiegoś powodu całość wyszła nieprzekonująco i nudnawo. A szkoda, bo książka miała niezły potencjał.
- ,,Pozwól mi wrócić’’ B.A.Paris – po którą sięgnęłam w przekonaniu, że to absolutny hit, faktyczne must have tego sezonu! Wszyscy pytają o książki B.A.Paris, wszyscy są nią zachwyceni, a ja odkrywam na nowo kryminały i thrillery więc czemu nie spróbować? Ano, na przykład dlatego, że główny wątek był szyty tak grubymi nićmi, że do tej pory zadaję sobie pytanie jakim cudem fabuła nie rozpadła się na samym początku. I dlatego, że główny bohater powieści, Finn, nie tylko nie należy do ludzi najbardziej spostrzegawczych (jeśli mieliście nieszczęście przeczytać ,,Pozwól mi wrócić’’ to wiecie, co mam na myśli), ale okazał się być niestabilnym psychicznie egoistą zafiksowanym na punkcie swojej byłej. Kryminał to to raczej nie jest, już prędzej coś w rodzaju dramatu psychologicznego. Niestety nie bawiłam się dobrze podczas lektury – bo jak można się dobrze bawić, pragnąc jednocześnie przywalić głównemu bohaterowi w łeb patelnią tylko po to, żeby wreszcie skończył snuć swoje smętne rozważania?
- ,,Rośliny nas ocalą’’ Miriam Borovich – lubię zioła, używam ich dość często, w planach mam kolejne podejście do założenia własnej mini-szklarni. Rozumiem ludzi, którzy w przypadku gorączki czy łagodnego zapalenia pęcherza najpierw sięgają po naturalne lekarstwa, a nie biegną do apteki, ale przesłanie książki Miriam Borovich mnie pokonało. Bo wiecie, przyjdą złe koncerny farmaceutyczne i nas zjedzą, a na depresję (nawet ciężką!) najlepszy jest dziurawiec. W tekście, rzecz jasna, pojawiły się ostrzeżenia dotyczące jednoczesnego stosowania ziół i lekarstw (ale o tym, że tego nieszczęsnego dziurawca nie należy łączyć z antydepresantami to autorka już nie wspomniała) czy tego, że zanim zdiagnozuje się u siebie jakąś chorobę (przy pomocy Wujka Googla, oczywiście) to byłoby dobrze skonsultować się z lekarzem, ale brzmiały nieprzekonująco i odniosłam wrażenie, że po prostu MUSIAŁY znaleźć się w tekście. Tak więc…
- ,,Uciekinier przecina swój ślad’’ Axela Sandemose’a – rzuciłam się na tą książkę jak Reksio na szynkę. Poznam prawo Jante! Wejdę do umysłu mordercy! Poznam jego dzieciństwo! Zrozumiem jego motywy! Byłam święcie przekonana, że ta lektura mną wstrząśnie, że sprawi, że zacznę patrzeć na świat z trochę innej perspektywy. Cóż. Tak się nie stało. Wydaje mi się, że ,,Uciekinier przecina swój ślad’’ jest pozycją przegadaną. Albo po prostu nie nadaję na tych samych falach wrażliwości, co Skandynawowie. Co jest całkiem możliwe, zważywszy na to, że do tej pory naprawdę zachwycił mnie chyba tylko ,,Dom w ciemności’’ Vessasa.
Co zaś tyczy się rozczarowań z kręgu szeroko pojętego fantasy i horroru to muszę wymienić…
- ,,Uniesienie’’ Stephena Kinga – pamiętam, że ,,Smętarz dla zwierzaków’’ przeraził mnie tak bardzo, że jakiś czas łaziłam za moim Futrzakiem i sprawdzałam czy jego język na pewno jest ciepły. Pamiętam śmiertelnie klaustrofobiczny klimat ,,Lśnienia’’. Pamiętam, że prawie spóźniłam się do pracy przez ,,Cujo’’, bo lektura tak mnie pochłonęła, że ledwo zdążyłam zerwać się z siedzenia i wybiec z autobusu. Tymczasem ,,Uniesienie’’ okazało się książką o niczym. Albo o tym, że nie można dyskryminować mniejszości seksualnych, nie wolno krzyczeć na ludzi z psami i należy być miłym. Sami wybierzcie.
- ,,Samotność Anioła Zagłady’’ Roberta J.Szmidta – żeby nie było wątpliwości: uwielbiam postapokaliptyczne klimaty. Pozycje tego typu pochłaniam całą sobą, bo odpowiadają mojemu typowi wrażliwości. Kiedy więc zobaczyłam książkę Szmidta byłam niemal wniebowzięta – kolejne, nowe spojrzenie na nuklearną zagładę! Nic tylko czytać! Powiadam Wam zatem: nie czyńcie tego, albowiem nudą z kart książki wieje śmiertelną. Historia może byłaby i całkiem niezła, ale jako opowiadanie, bo droga Adama w pewnym momencie zaczynała się dłużyć. I dłużyć. I nic się nie działo. I nie działo się nic. Nawet zakończenie nie było w stanie uratować tej książki. Zbyt późno przyszło i na nic się zdało.
- ,,Cymanowski Młyn’’ duetu Witkiewicz-Darda – pamiętam, że kiedy dowiedziałam się o tej książce zmartwiłam się, że z tego romans jakiś wyjdzie. I wiecie co? Nie pomyliłam się specjalnie. ,,Cymanowski Młyn’’ nie jest powieścią grozy, nie jest thrillerem, jest w zasadzie obyczajówką z elementami fantastyki. W dodatku obyczajówką raczej marną, bo taką, która wygląda na pisaną od szablonu. Irytująca główna bohaterka? Jest. Traumatyczna przeszłość bohaterki? Jest. Rozpadające się małżeństwo? Jest. Mąż-gbur? Też jest. Pensjonat na końcu świata? Jest. Przystojny syn właściciela? (Zgadliście!) Jest. Zdrada? No. Nie będę spoilerować, ale możecie wychwycić trend.
- ,,Siły rynku’’ Richarda Morgana – zakochałam się w ,,Modyfikowanym węglu’’ i Takeshim Kovacu, dlatego od początku byłam pozytywnie nastawiona do kolejnej powieści tego autora. I wiecie co? Jeszcze nigdy w życiu nie cieszyłam się tak bardzo, że nie kupiłam jakieś książki. Idea ścigania się podrasowanymi samochodami i mordowania przeciwników w celu zdobycia kontraktów dla Korporacji (albo awansu w jej strukturach) jest mi tak obca, jak obca może być konikowi morskiemu idea posługiwania się językami umarłymi tylko po to, żeby przed kimś zaszpanować.
Jak widzicie, zestawienie książkowych rozczarowań jest nieco krótsze niż książkowych odkryć, można zatem powiedzieć, że zeszły rok był dla mnie w zasadzie czytelniczo łaskawy. A dla Was? Czy i Wy mieliście nieszczęście natknąć się na książki nudne, bez polotu i takie, które Was rozczarowały? Też zdarzyło się Wam zbyt szybko uwierzyć reklamie, blurbowi, albo czyjemuś poleceniu?
Podzielcie się swoimi doświadczeniami w komentarzach!