Dzienna dawka leku, butla tlenowa i brak sił - to jest całe życie Hazel. Dziewczyna od trzech lat walczy z rakiem. Jednak zdaje sobie sprawę z tego, że prędzej czy później umrze. Phalanxifor tylko przedłuża życie szesnastolatki, nic więcej. Hazel już dawno straciła wiarę, że może być normalnie. Ale żyje z myślą o rodzicach. Nastolatka stara się to wszystko przetrwać dla nich. Pewnego dnia na spotkaniu grupy wsparcia dziewczyna poznaje siedemnastoletniego Augustusa. Chłopak od początku spotkania przyglądał się chorej na raka Hazel. Młodzi zaczęli spędzać ze sobą czas, nawzajem zarazili się pasją do czytania poszczególnych książek. Spędzili ze sobą piękne chwile, obydwoje spełnili swe marzenia. Ale choroba nie śpi...
"-Tak to jest z bólem - odpowiedział Augustus, a potem spojrzał na mnie.- Domaga się, byśmy go odczuwali."
Ostatnimi czasy o książce Johna Greena było naprawdę głośno. Została ona okrzyknięta najlepszą pozycją 2012 roku. Mnóstwo bloggerek wyznawało w swych recenzjach, że książka "Gwiazd naszych wina" je zachwyciła czy też wstrząsnęła. Jeszcze nie napotkałam żadnej negatywnej recenzji tej powieści, wszystkie były niesamowicie pochlebne. A więc jak tutaj sobie odmówić przeczytanie takiej pozycji? Przy pierwszej wizycie w księgarni zakupiłam dzieło pana Greena, i... zostałam wstrząśnięta!
"Gwiazd naszych wina" nie jest jakąś tam zwyczajną obyczajówką. Jest książką, w której poruszanych jest mnóstwo tematów. Miłość, śmierć, zapomnienie, wiara, choroba, marzenia. Każde zdanie, każde słowo niesie ze sobą ogromny sens. Każdy rozdział ma w sobie jakiś przekaz. Wszystko jest po coś. Każda myśl, wypowiedziane zdanie - to jest i czemuś służy. W tej książce czytelnik patrzy na mnóstwo spraw z innej perspektywy. Chore osoby, ukazują co naprawdę wiedzą i myślą o wszechświecie. Przez ponad trzysta stron można zobaczyć świat oczami osoby, której się nie poszczęściło, która przez lata toczy walkę o życie. Tematy, które porusza w tej pozycji p. John Green są ukazywane z zupełnie innej strony. Analizowane dogłębnie.
"Czasami ludzie nie rozumieją wagi obietnic, gdy je składają."
Wiele pisarzy boi się uwieczniać w swych książkach tak trudne i szczere tematy. Zwykle są one tabu. Ale nie tutaj. Pan Green bardzo szczerze wyrażał poglądy głównych bohaterów. "Gwiazd naszych wina" jest chyba najprawdziwszą książką, jaką w życiu czytałam. Bardzo rzadko można spotkać pozycję, w której nie byłoby choćby najmniejszej ilości przesładzania. W której górowałaby prawda. Prawdziwa realność, prawdziwe życie. W tej książce to jest. I zgaduję, że to właśnie tak wstrząsa czytelnikiem. Ukazanie prawdy tak dosadnie i bez owijania w bawełnę.
Bohaterowie powieści są również niesamowicie realni i prawdziwi. W tej pozycji nie znajdziemy idealnych ludzi, lecz osoby, które zmagają się z ogromnym smutkiem i cierpieniem, a wciąż starają się odnaleźć choćby cień radości. Hazel to silna dziewczyna, która doskonale wie, że umrze. Przez wiele lat żyje ze świadomością, iż śmierć jest bardzo blisko. Potraficie sobie to wyobrazić? Żyjesz, oddychasz i wiesz, że być może to jest ten dzień, w którym Twoje serce, płuca przestaną działać. Ja nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, a co dopiero w tym trwać! Hazel jednak to wiedziała, a mimo to nie popadała w depresje. Owszem, nie była szczęśliwa (kto potrafiłby się cieszyć życiem, wiedząc, że wkrótce zostanie ono Ci odebrane), ale dawała sobie jakoś radę, nie poddawała się. Jej poglądy na świat, bardzo mnie zaskakiwały. Były one bardzo ludzkie, zranione i szczere. Nie udawała, że życie jest słodkie - bo takie nie jest. Bardzo szybko zaczęłam żywić ogromną sympatię do tej postaci.
"Naprawdę sporą część życia poświęcałam na starania, by nie płakać przy ludziach, którzy mnie kochają, więc natychmiast zrozumiałam, co robi Augustus. Należy zacisnąć zęby. Podnieść wzrok. Mówić sobie, że jeśli zobaczą, jak płaczesz, to ich zaboli, i staniesz się smutkiem w ich życiu, a nie możesz być tylko smutkiem, więc nie będziesz płakać. Trzeba powtarzać sobie to wszystko, patrząc w sufit, a potem przełknąć, choć gardło nie za bardzo chce działać, popatrzeć na osobę, która cię kocha i się uśmiechnąć."
Augustus również potrafił zaskoczyć mnie swoją wizją świata. Sprawiał, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mówi. Czytałam po kilka razy jego dialogi, aby w całości zrozumieć ich przekaz. Niby zwyczaje słowa w zwyczajnym zdaniu, a jednak ukryta w nich była prawda, nad którą dotąd się nie zastanawiałam. Gus dodawał również tej książce (momentami) lekkości. Przy nim na chwilę potrafiłam zapomnieć o tym, iż ktokolwiek choruje na raka, czasami kompletnie zapominałam, że śmierć być może czeka za rogiem. Niesamowite jak różnorodne emocje potrafił on na mnie wywrzeć.
Wątek miłosny, jest zwyczajny. Prawdziwy i szczery. W żadnym wypadku przesłodzony. Pokazuje on, że choroba nie zawsze jest w stanie wszystkiego zniszczyć, ale owszem - ma taką moc. Uczucie pomiędzy nastolatkami było... nie mogę znaleźć właściwego słowa, aby je opisać. Niesamowite? Dojrzałe? Oba przymiotniki pasują, ale w pełni nie oddają tego, co czuję.
"Zakochałem się w tobie i nie zamierzam sobie odmawiać prostej przyjemności wyznania prawdy. Kocham cię i wiem, że miłość jest tylko wołaniem w próżni, a zapomnienia nie da się uniknąć, że wszyscy jesteśmy skazani i nadejdzie dzień, kiedy cały nasz wysiłek obróci się w pył, wiem, że słońce pochłonie jedyną ziemię, jaką mamy, a ja cię kocham."
W stylu pisania pana Johna wyczułam to 'coś'. Wiem, że to głupio brzmi, ale naprawdę jest w nim coś, co sprawiło, że chcę więcej! Z ogromną przyjemnością czytałam każdy rozdział spod jego pióra. Pokochałam język, jakim się posługiwał oraz to, w jaki sposób ukazywał różne sytuacje!
Pisałam, że "Gwiazd naszych wina" skłania czytelnika do przemyśleń. Mnie również skłoniło. Zaczęłam zastanawiać się, co jest po śmierci, jaka misja została nam wyznaczona na ziemi, jaką rolę musimy odegrać we własnym życiu. Zrozumiałam, że tak samo, jak Augustus boję się zapomnienia, które jest nieuchronne. Żyjemy, ale i tak w żadnej pamięci nie zostaniemy na wieki... Wiem, że wyjdę teraz na straszną pesymistkę, ale działo pana Johna Greena uświadomiło mnie, że w życiu nie ma happy endów.
"Chciałam wiedzieć, że nic mu nie będzie, jeśli umrę. Chciałam nie być granatem, niszczycielską siłą w życiu ludzi, których kochałam."
Z czystym sumieniem polecam Wam tę książkę! Nie jest jakąś płytką, nic nieznaczącą obyczajówką. Niesie ona ze sobą jakiś przekaz, morał. Pokazuje prawdę istnienia. Skłania do wielu przemyśleń nad własnym życiem. Pobawi się Waszymi emocjami, zabroni wierzyć, że w życiu nie ma bólu oraz, że nasza egzystencja składa się tylko z niego. Zapewniam, że wyniesiecie z tej pozycji naprawdę wiele. Wiele czego? To zależy tylko i wyłącznie od Was...
"Nie masz wpływu na to, że ktoś cię zrani na tym świecie, staruszku, ale masz coś do powiedzenia na temat tego, kim ta osoba będzie."