Góry skręconego karku - pomyślałem, - brzmi ciekawie.
- Nawet bardzo hihi - znów usłyszałem w głowie głos.
- Chodźmy - rzekłem zdenerwowany. - Im szybciej załatwimy sprawę, tym szybciej będziemy mogli wrócić w doliny.
Ruszyłem przodem, ale nie byłem pewny w którą stronę mam iść...
- To nieistotne - powiedział wiedźmin. - To nie ty łapiesz uzogitregę. To ona łapie ciebie.
- Aha...
Guss zaśmiał się głośno.
- Do odważnych świat należy, chłopcze. Nawet tak parszywy jak ten haha!
Po godzinie już się zgubiliśmy. Aby uniknąć złamania karku, weszliśmy wgłąb jakiejś wąskiej szczeliny, której korytarze składały się z wielu odgałęzień i zakrętów, choć na oko przejście zdawało się być proste jak strzała - bez wątpienia nasz chodząco-pełzający "eksperyment" już zaczął mieszać w naszych głowach.
- Ilu wiedźminów próbowało zabić tego stwora? - spytała Marusha.
- Wedle mojej wiedzy... - odpowiedział nasz wiedźmin - trzynastu.
- Czyli pechowa liczba już za nami. To chyba dobry znak, nie sądzisz?
- Nie.
Wiedźmin był ewidentnie poddenerwowany. Trudno mu się dziwić. Zabić trzynastu takich jak on, to nie lada wyczyn. Sytuacja zaczęła się robić jeszcze bardziej niepokojąca, gdy doszliśmy do miejsca, w którym nigdy nie było słońca. Nie rosła tam żadna roślina, nie było słychać żadnego wiatru; wszystko jak gdyby zatrzymane w czasie i szare, strome, ciasne... Monotonność tego miejsca zaczynała robić się bardzo nieprzyjemna, a im szliśmy dalej, tym bardziej przeczuwałem, że wiedźmin popełnił błąd, godząc się na to zadanie.
- Popas - rzekł w końcu Guss, ale nie znalazł niczego, czym by mógł rozpalić ognisko.
Wkrótce potem zapadła noc. Najciemniejsza, jaką tylko można sobie wyobrazić.