Porozmawiajmy o tytule.
Po pierwsze: kto to taki tytułowy BIDOK (nie: biedak)? To przeciętniak, któremu się nie powiodło, często leniwy i roszczeniowy, najczęściej ubogi (ale nie nędzarz), niechętny zmianom, ale z ambicjami, rodzinny i przywiązany do ziemi, z wysokim poczuciem własnej wartości, ale mający poczucie, że nie jest doceniony. W tej książce to amerykański hillbilly, mieszkaniec „pasa rdzy”, czyli terenów zamieszkałych przez potomków imigrantów z Irlandii i Szkocji. Kiedyś był to obszar postrzegany jako bogate, przemysłowe serce Ameryki, teraz to miejsce, gdzie od lat ludzie zmagają się z bezrobociem, królują uzależnienia i przemoc, bieda aż piszczy, a bidoki akceptują swój los, żyją z socjalu i nie mają ochoty nic z tym zrobić. Bo po co?
Po drugie: ELEGIA to utwór utrzymany w tonie smutnego rozpamiętywania, dotyczący spraw osobistych.
Tytuł świetnie oddaje intencję książki. „Elegia dla bidoków” to niewesołe rozpamiętywanie, a właściwie relacja autora, który wspominając swoją rodzinę, dzieciństwo i młodość opowiada jak przestał być bidokiem. Wyrwał się z rodzinnego piekiełka, stawił czoło niedogodnościom i zostawił za sobą marazm. Sprężył się, ukończył prawo na Yale University, odniósł sukces i awansował do niedostępnego, wydawałoby się, lepszego świata - do elitarnych prawniczych kręgów. Tyle że nie o pokonywaniu drogi do dobrego życia jest ta opowieść, ale o miejscu, z którego startował i próbie wyjaśnienia dzięki czemu i komu stało się to m...