Nie moja bajka, ale jak mi wpadło w ręce, to przeczytałam (jako czytelniczka masochistyczno-kompulsywna).
Romansidło. Główna bohaterka, Crystal, jest taka piękna. No taka piękna, taka niesamowicie piękna, i niewinna i słodka, i autorka to w kółko powtarza, aż się niedobrze robi. I wszyscy porządni ludzie, wzruszeni jej urodą i słodyczą, prześcigają się w wyświadczaniu jej przysług. Ale oczywiście, są i Źli Ludzie, i ci nie tylko się nie wzruszają, lecz bohaterkę poniewierają moralnie i fizycznie, a przy tym, jeśli to mężczyźni, to i niecnym żądzom ulegają i crystaliczną niewinność bohaterki hańbią.
Bohaterka w wieku lat 14 zakochuje się na całe życie w starszym od siebie mężczyźnie, którego spotyka potem co jakiś czas. On też w niej się natychmiast zakochuje (hm, w czternastolatce... no nieźle), ale Zły Los (niestety, tego nie da się opisać bez wielkich liter) wciąż ich łączy i rozłącza. Oprócz Złego Losu, winę ponosi także nadzwyczajna fujarowatość bohatera, który jest totalnie pozbawionym kręgosłupa typem i pozwala manipulować sobą Złej Kobiecie, z którą się żeni, chociaż w sumie to nie chce. I żyje z nią piętnaście lat, chociaż jej nie chce. Ale tak wyszło, a poza tym ona ma bogatego i wpływowego ojca.
Zła Kobieta jest zła, bo chce zrobić karierę, i nie tylko udziela się sama - politycznie, ale i oczekuje od męża, że będzie Kimś Ważnym, żeby mogła błyszczeć jako jego małżonka. Awans poprzez mężczyznę - okropne. I jeszcze najważniejszy...