Jeżeli są tutaj fani Harrego Pottera, Władca pierścienia i wszelkie inne, w których magia miesza się z rzeczywistością to chciałabym napisać, że dzisiejsza recenzja będzie dla was. Autora nie trzeba przedstawiać, ponieważ po serii Baśni obór z utęsknieniem czekasz na kolejne książki. Ta seria, czyli „Pięć królestw” to must have każdego książkoholika fantastyki. Przed wami pierwszy tom „Łupieżcy niebios” skradł moje serce. Biorąc do ręki te pozycje nie spodziewałam się, że znajdzie się w niej tyle akcji, że w którymś momencie zastanawiałam się, czy to dalej ta sama historia. Nie zrozumcie mnie źle to nie jest na minus dla tej pozycji wręcz przeciwnie wielki szacunek dla autora za tyle zawiłości i niepomylenie się w tym wszystkim.
Zawsze w każdej recenzji (tak jak i w tej) zachęcam do zapoznania się z opisem książki, ponieważ macie wstęp do przygody, jaka was czeka. Nie będę streszczać całości, ale napisze jeden z ulubionych fragmentów. Cole trafia do Łupieżców Niebios. Co tam robił i jakie przeciwności losu musiał przejść to już zostawiam do waszego poznania, ale to, co mnie najbardziej zafascynowało to, że tutaj akcja dzieje się na chmurach, gdzie ostatnio z córką rozmawiałam i doszłyśmy do wniosku, że fajnie byłoby mieć swoją chmurę i na niej dom i że nikt inny tam nie będzie tylko nasza rodzina. Cole poza celem jaki ma a mowa o odnalezieniu starych przyjaciół ze swojego Świata to jeszcze poznaje nowych, którzy są z nim (na dobre i złe) i chcą mu po...