Poukładane życie sypie się dzień po dniu. Bohaterka najpierw traci pracę, potem stabilizację, a po tym plany na przyszłość. Próbuje w tym bałaganie znaleźć siebie i jakiś cel, jakikolwiek, ale jednocześnie powoli tonie w świecie, gdzie nic nie wydaje się właściwe, nigdzie nie czuje się dobrze, a ludzie przychodzą i odchodzą. Szuka zatrudnienia, ale na żadnym stanowisku nie czuje się komfortowo. Szuka miłości i zrozumienia, ale otacza się mężczyznami, którzy nie mogą jej tego dać. Szuka drogi dla siebie, ale jednocześnie nie chce jej znaleźć. Jest jej źle w obecnej sytuacji, ale w pewnym stopniu jej ona odpowiada.
Sięgnęłam po tę powieść w najgorszym i najlepszym momencie mojego życia. Odczułam więc ją bardzo osobiście, ale nawet gdyby nie to — Marta Dzido potrafi pisać i potrafi zachwycić mnie swoimi opowieściami. Jej poetycki styl łączy się z bolesną szczerością, a bohaterowie pełni są wad i zalet. Autorka przedstawia nam wiele form hipokryzji, której przykłady spotykamy na każdym kroku, ale jednocześnie robi to w nieoczywisty sposób, niczym nieco chaotyczny strumień myśli. Bawi się słowem i nadaje całości rytm. Językowo więc ta powieść wyróżnia się na tle innych i nie do każdego trafi, ale akurat moim uznaniem autorka cieszy się najwyraźniej w każdym wydaniu. Wszystko w tej powieści zachwycało mnie pięknem i bolało odbiciem rzeczywistości. Tak też miałam z „Sezonem na truskawki", tak też mam z „Małżem".